„Miłość to czasownik” – przeczytaj fragment książki!

Otwarty dostęp

- Związek potrzebuje ruchu, wysiłku i zaangażowania. Zostawiony sam sobie umiera – przekonuje Olga Kordys-Kozierowska, założycielka Fundacji Sukces Pisany Szminką, autorka książki „Miłość to czasownik. Jak być ze sobą czulej, bliżej, dłużej. I na większym luzie”. Prezentujemy fragment poradnika, który właśnie ukazał się nakładem Wydawnictwa Agora.

I JAK TU GADAĆ, BY SIĘ DOGADAĆ

O tym, w jaki sposób rozmawiać ze sobą, by się porozumieć, można by oddzielną książkę napisać. Temat rzeka. A w związkach to już w ogóle, materiał na dramat, komedię, komediodramat i horror z elementami komedii. Odkąd pamiętam, komunikacja mnie fascynuje. Może dlatego, że jest taka trudna. Może dlatego, że jest taka delikatna. Może dlatego, że to, co w komunikacji najważniejsze, zachodzi nie podczas wypowiadania słów, a między nimi. Może dlatego, że czasem sprzeczamy się o wybór filmu na wieczór, a tak naprawdę chodzi o niespełnione pragnienia jednej z osób sprzed dwóch tygodni. 

POLECAMY

Przeczytałam masę książek, przeklikałam dziesiątki raportów. Sprawdzałam, jak teorie przekładają się na życie. Ćwiczyłam na sobie, z dziećmi, na mężu, rodzicach, pracownikach, współpracownikach. Ba, nawet ćwiczenie tak zwanego konfliktu ukrytego w szkole aktorskiej dużo mi dało. Niby była to improwizacja. Kłóciłam się z moim scenicznym mężem o krem do opalania aż do wybuchu emocji, a chodziło o to, że nie przerobiliśmy zdrady. I ja, jako ta sceniczna żona, nadal miałam pretensje o coś sprzed kilku lat. Krem był tylko zapalnikiem. Wyciągaliśmy powoli, przepychając się słownie, prawdziwy powód bólu. Oglądając innych w podobnych scenach, zdałam sobie sprawę, że najtrudniej nam zrezygnować z wymiany zdań typu ping-pong. Nawet jeżeli bierzemy udział w kłótni udawanej. To pokazało totalną bezproduktywność komunikacji z focusem na „ty” – ty zrobiłeś, nie, to ty zrobiłaś, ty mnie wkurzasz, ty mnie bardziej, jak mogłaś to powiedzieć, to zrobić, przestań, to ty przestań, jesteś…, zostaw, histeryzujesz, czepiasz się, nie rób tak, właśnie, że ty, ty zawsze, ty nigdy i takie tam… 

Nie myśl, że jestem bohaterką miesiąca i udało mi się „ty” pożegnać na amen. Oj, nie. Ale nie poddaję się. Nawet gdy mi „ty” wyskoczy, to szybko to koryguję. A jeżeli czasem popłynę, to cóż. Nie biczuję się. Każdy ma chwile słabości. A stare nawyki słabość wyczuwają jak wampir krew.

No ale do brzegu. Na czym polega komunikacja typu focus na „ja”? Na tym, by zrobić miejsce dla siebie. Mówić o tym, co czuję, czego pragnę, co mnie rani, co cieszy, co jest dla mnie ważne, czego bym oczekiwała, na co nie mam zgody, jak sobie wyobrażam rozwiązanie. 

W mojej rodzinie mistrzem takiej komunikacji jest dziewięcioletnia Tola. Kiedy się smuci, mówi: „Czuję smutek! Potrzebuję się przytulić”. Gdy jej ktoś powie, że histeryzuje, odpowiada: „Nie można nikomu mówić, co ma czuć. Bo smutek jest mój, a nie twój”. 

Taki komunikat to sygnał dla innych – zaopiekuj się moim smutkiem, zamiast mnie oceniać. Wspominałam o tym wcześniej, ale tu to rozwinę. Jakieś dwa lata temu byłam z całą trójką moich dzieci na tenisie. Przebierały się w szatni. Kostek, najstarszy, cały czas straszył bliźniaki wielkim strupem na piszczeli. Julek krzyczał: „Przestań, przestań, to jest obrzydliwe!”. Ten komunikat nie działał, wręcz przeciwnie, Kostek nie przestawał. Tola zaś powiedziała: „Nie jest moim życzeniem widzieć ranę”. 

Zaniemówiłam. Kostek przestał. A Tola w spokoju ubierała się dalej.

Od tamtej pory to mistrzowskie i zarazem dowcipne w składni zdanie wybrzmiewa w naszym domu często.

Nie jest moim życzeniem słyszeć wrzaski + coś o potrzebie. 

Nie jest moim życzeniem widzieć brudne naczynia w zlewie + coś o potrzebie.

Jeśli ci się podoba, to bierz. Nie będziesz pewnie jedyny, bo sprzedałam je już na kilku szkoleniach z komunikacji, ale nie o oryginalność tu chodzi, tylko o efekt. 

Focus na „ja” jest wytrychem do jedynej właściwej komunikacji, komunikacji pozbawionej manipulacji i agresji, czyli komunikacji asertywnej. 

Kiedy mówisz tylko o kimś, to całą energię zużywasz na to, by udowodnić komuś, że jest gorszy, winny, zły, mniej zaangażowany. I nie ma cię w tym. Nie ma twoich potrzeb, nie ma granic, nie ma rozwiązań. Jest tylko zaproszenie do walki w otwartych bądź zamkniętych przyłbicach. Czy to do czegoś dobrego prowadzi? Moim zdaniem nie. 

Może trochę dla rozrywki przedstawię kilka typów komunikujących w związku, nie tylko słowem. Skupię się głównie na tych, którzy przy odrobinie zaangażowania po dokonaniu wiwisekcji mogliby zbudować coś głębszego lub naprawić coś, co już się zepsuło, i obudować, a potem budować dalej. Oczywiście to tylko wybrane przypadkowo typy. 
 

Rozczarowana i Niewinny 

Ona ciągle nieszczęśliwa, w pretensjach. Rozczarowana, bo oczekuje co niemiara, a Niewinny ciągle nie dowozi. Bo i nie wie, co i jak. Nie wie, bo partnerka nie mówi, czego chce. Zapytana – albo wpada w jeszcze większy dołek, twierdząc, że gdyby ją naprawdę kochał, to wiedziałby, w jaki sposób ją uszczęśliwić, albo wyraża złość, pozostawiając Niewinnego w lesie, każąc mu się domyślać. A on ani wróżka, ani czytający w myślach. 

Gdy Niewinny zakochany, to czuje się winny. Próbuje i próbuje. Czynami, pytaniami. Dla mężczyzny bowiem najważniejsze to uszczęśliwić wybrankę. A jeśli mu się ciągle powtarza, że nie umie, to czuje, że kiepski jest. Wali to w jego ego, poczucie wartości. Po jakimś czasie przestaje próbować, bo i tak zawsze spotyka się z krytyką. 

Gdzie tu pies pogrzebany? Ano w tym, co Rozczarowana nosi w sobie. Generalnie mogłaby to wydobyć sama albo z psychologiem, bo to rany, powstałe dużo wcześniej, przed pojawieniem się Niewinnego. Jednakże motywacja w przypadku Rozczarowanej jest niska. Ona woli winić innych za swoje nieszczęścia, bo tak jest łatwiej, wygodniej. A kiedy Niewinny ma już dość, to albo odchodzi na chwilę, a chwila ta przynosi Rozczarowanej motywację do zajęcia się sobą. W efekcie zaczyna doceniać Niewinnego i ten wraca. Albo nie wraca i odchodzi na zawsze. Jeśli odchodzi na zawsze, to Rozczarowana ma prawdziwy powód, żeby winić Niewinnego i czuć się nieszczęśliwą. Oto, tak jak przewidywała przez lata życia z Niewinnym, pokazał, że nigdy jej nie kochał. Nareszcie jest ona prawdziwą ofiarą. 

W niektórych przypadkach Rozczarowana budzi się. Opiekuje swoimi starymi ranami, bierze odpowiedzialność i zmienia się. Zaczyna komunikować inaczej. Nie zakłada, dopytuje. Bo wie już, czego nie chce, a co chce. 
 

Drwal i Romantyczka 

Ona pisze dla niego wiersze, on czyta i pyta, co na obiad będzie. Ona myśli o jego urodzinach na kilka tygodni przed, organizuje niespodzianki, wygłasza tyrady na jego cześć. Drwal na urodziny kupuje jej coś praktycznego i wręcza niezapakowane, bo przecież papier i tak zostanie zerwany, to po co marnować papier i czas. Podarunek okrasza szorstkim: „Wszystkiego najlepszego”.

Romantyczka obdarza Drwala komplementami, sama usycha. A gdy już nie wytrzymuje i w końcu pyta, czy mu się podoba, otrzymuje cierpkie: „Nie byłbym z tobą, gdybyś mi się nie podobała”. Mówi mu codziennie, że go kocha. Drwal wyznał to dziesięć lat temu i przecież nie odwołał, jest z nią nadal. Czyny się według niego liczą, a nie jakieś tam górnolotne słowa. Zdecydowanie woli czytać newsy od podniecania się Norwidem. Przy Norwidzie przysypia. 

Zagrożenie jest takie, że jeśli Romantyczka nie wykorzysta możliwości zmiany sposobu komunikacji na prostszą, bez rymów i metafor, gdzie w dwóch zdaniach zmieści się jej potrzeba, to Drwal jej nigdy nie usłyszy. Założy, że Romantyczka przesadza, co uśpi jego czujność. A jeżeli w ich słabszym momencie pojawi się na horyzoncie Romeo i zacznie słowami odżywiać wychudzoną Romantyczkę, to problem gotowy. 

I znowu pytanie, kto obudzi się pierwszy – Drwal, by zawalczyć, czy Romantyczka, by nie popłynąć? Co może ją ocucić? Ano wiedza, że na Drwala zawsze można liczyć. On nie unika odpowiedzialności. I tak, jego słowo jest jak drewno. Twarde i wartościowe. I choć Romantyczka jest głodna słów, to i tak Drwal ją najbardziej kręci. Bo cały czas musi go zdobywać. Gdyby była z romantykiem, toby zwymiotowała tęczą. 


Piotruś Pan i Śpiąca Królewna 

On wie, co powiedzieć, by rozkochać w sobie Śpiącą Królewnę, nawet gdy w tym samym czasie rozkochuje inne królewny, damy dworu i wieśniaczki. Monogamię uważa za wymysł społeczny, ale idzie w nią, bo tę wybraną kocha. Nie opowiada jednak o swoim podejściu do monogamii Śpiącej Królewnie, zresztą po co, jeśli dotyczy to tylko jego. Komunikuje to, co ona chce usłyszeć, i robi to bardzo dobrze. Bo ma do tego talent. Wie, co czuje i kiedy. 

Śpiąca Królewna żyje w bańce. Przesypia gorsze chwile. Jednocześnie czując pod skórą, że chwilami coś jest nie tak. W przeciwieństwie do Piotrusia Pana wyraża swoją prawdę. Pyta, dopytuje. W końcu, często po latach, sprawdza. Jak w pokerze. Ale niewiele to daje, bo przecież żyje z mistrzem perswazji, który przyłapany na esemesowych czy mailowych umizgiwaniach się do kogoś innego, odwraca kota ogonem. Śpiąca Królewna z pozycji zranionej znowu wpada w zachwyt nad Piotrusiem Panem, ponieważ czuje się winna, że przewertowała jego telefon albo śledziła go, kiedy wieczorem szedł na służbową kolację. 

Jej senność albo po latach się wzmaga i bywa, że niemal mija się z jego kochankami w drzwiach, albo słabnie, co powoduje, że pewnego dnia Królewna budzi się i mówi: „Złożyłam pozew rozwodowy”. Ale tak się stać nie musi. Jeśli Piotruś doceni to, co ma, albo poczuje, co może stracić, a Śpiąca Królewna szybciej postawi granicę. Albo pójdą na terapię dla par. Bo zdrada odkryta może pozostawić tak wielkie rany, że bez wsparcia z zewnątrz o prawdziwe szczęście w tym związku będzie trudno. 

 

Panna FRIDA i Matematyk 

Ona ma w oczach płomienie, a on Excela. We wszystkim, co Panna Frida mówi i robi, jest pasja. Komunikuje „po włosku”, potokiem słów. Matematyk wyłapuje tylko te wypowiedziane zaraz po tym, gdy ona robi przerwę na oddech. A kiedy już dostanie miejsce na wypowiedź, to spokojnym tonem proponuje rozwiązanie. Tyle że Panna Frida nie chce rozwiązań, bo sama wie, co i jak, ona chce po prostu pogadać, pożalić się, chce, by jej słuchał z uważnością i czułością. A jemu się akurat zasób słów w tym dniu wyczerpał. Więc siedzi i nie wie, co zrobić. A nawet jeśli jeszcze kilka słów mu zostało, to gdy coś powie, to albo za późno, albo nie trafi – więc ona wybucha płaczem – a to też robi z pasją. Matematyk patrzy i kalkuluje. Czy lepiej już nic nie mówić, czy lepiej powolnym krokiem wycofać się do łazienki, czy wykonać jakiś gest ręką. Z przytulaniem u niego trudno, chciałby bardzo, ale czuje, że ręce ma za długie i jakoś tak mu niezręcznie. Więc poklepuje Pannę Fridę po ramieniu, mówiąc: „Będzie dobrze”. A ona w jeszcze większy szloch. 

Prawdopodobnie jeśli Panna Frida zacznie mówić wolniej i mniej emocjonalnie, to Matematyk więcej zrozumie. I jeśli Matematyk przestanie skupiać się na dawaniu rad, tylko pytaniu o uczucia, Panna Frida poczuje się zrozumiana. 

 

Memłon i Tygrysica 

Memłon generalnie chce mieć święty spokój, a Tygrysica pragnie kontroli od A do Z. Ma pomysł na wszystko. Mówi więc, dokąd pojadą na wakacje, na co pójdą do kina, u kogo spędzą święta, co ma Memłon włożyć, gdy wychodzą do przyjaciół, kiedy Memłon ma iść na dietę, a kiedy zostać wegetarianinem, do jakiej szkoły pójdą ich dzieci i na jaki kolor pomalować salon. Memłon zgadza się nie tylko dlatego, że nie ma sprecyzowanych pomysłów i lubi spokój, lecz także z lenistwa, Tygrysica bowiem nie dość, że decyduje, to jeszcze wszystko organizuje. 

I jakoś tam się u nich układa do momentu, w którym Tygrysica zmęczona decydowaniem i załatwianiem stwierdzi, że owszem decydować chce, ale realizacją ma się zająć Memłon. No i tu zaczynają się schody. Memłon z reguły nie dowozi albo dowozi byle jak. Cały czas licząc, że jeśli zawiedzie, to ona nie wytrzyma i przejmie pałeczkę. Ale Tygrysica, gdy już decyzję podjęła, to Memłonowi nie odpuści. Zakłada, że Memłon się zmieni. Tyle że on nie chce, ale przecież nikt go o to, czy chce, nie zapytał. 

Tygrysica pokazuje więc kły, a Memłon chowa się w złotej klatce milczenia. Czeka. Prawdopodobnie happy endu się nie doczeka. 

KOMUNIKACJA, KTÓRA BUDUJE

To, czego nauczyły mnie życie i interakcje z innymi w kwestii dogadania się, sprowadza się do trzech słów: NIE ZAKŁADAJ – ZAPYTAJ (DOPYTAJ). 

Jeśli zakładasz, to twoją ocenę buduje tylko to, co ty masz w głowie, tylko to, co pamiętasz z przeszłości, tylko twoja interpretacja danych słów, zachowań, gestów.

 
To na początek trochę wiedzy – zmieścimy się w czterech literkach: A, B, C i D. Literki te pomogą mi zobrazować, jak wygląda proces komunikacji. 

A. Aktywujące zdanie/wypowiedź.

B. Myśli i opinie na temat tego, co usłyszałam, naznaczone moją opinią o mnie samej, doświadczeniami, przekonaniami i stanem ducha, stanem psychofizycznym w tym momencie. 

C. Konsekwencje – co czuję w związku z tym. 

D. Reakcja – moja odpowiedź/moje zachowanie. 


No to teraz kilka przykładów. Aż się doczekać nie mogłam, by zacząć je opisywać, a że piszę sześcioma palcami, to wolno mi idzie. No ale ufff, jestem tu, gdzie być chciałam. No to jazda…

Spotykają się dwie koleżanki. Pierwsza ma obsesję na punkcie odchudzania (choć jest w sam raz), druga nie. 

A. „Dobrze wyglądasz!” (mówi druga do pierwszej, ponieważ uważa, że koleżanka naprawdę dobrze wygląda. Kropka).

B. Pierwsza przyjmuje komunikat i przepuszcza go przez swój kompleks otyłości, doświadczenie z matką, która słowem „dobrze” określała jej przytycie, a także przez przekonanie, że nadal ma problem z nadwagą. 

C. Czuje frustrację i przerzuca złość na koleżankę.

D. Reakcja: „Sama jesteś gruba!” (mówi pierwsza do drugiej albo nic nie mówi, tylko zaczyna żywić urazę). 

Czego tu zabrakło, by osiągnąć cel – buduję, a nie niszczę?

Zaraz po B – dopytać. NIE ZAKŁADAĆ, ALE DOPYTAĆ, czyli: 

Pierwsza: „Powiedziałaś »dobrze«, czy miałaś na myśli grubo? Czy ładnie?”.

Koleżanka: „No oczywiście, że ładnie”.

I byłoby miło. 

Żona serwuje mężowi obiad. 

A. On wącha i pyta: „Co to tak dziwnie pachnie?”.

B. Żona przepuszcza pytanie przez ocenę siebie jako kucharki, doświadczenia z teściową, obecny stan związku w jej ocenie i samopoczucie w tym momencie. 

C. Czuje się niedoceniona, a tak się poświęcała. Przychodzi złość. 

D. Reakcja: „Sam se ugotuj, jeżeli ci nie smakuje, albo se do restauracji idź, albo do mamusi! Niewdzięczny dziadu!!!”. 

Czego tu zabrakło, by osiągnąć cel – buduję, a nie niszczę?

Zaraz po B – dopytać. NIE ZAKŁADAĆ, ALE DOPYTAĆ, czyli:

Żona: „Pytasz, co tak dziwnie pachnie, bo nie znasz tej przyprawy czy ci nie smakuje?”.

Mąż: „No nie znam, ale bardzo mi smakuje”. 

I byłoby miło.

Wiem, co teraz myślisz, a co jakby odpowiedział: „Pachnie zniechęcająco”.

Toteż nie trzeba go wysyłać do diabła. Przecież nie każdemu wszystko smakuje. A ty nie powinnaś tego brać do siebie. Może nie jeść. Może następnym razem sam zrobi, tak jak lubi, albo powie, jak lubi, jeśli podzieliliście obowiązki w ten sposób. Bo gotowanie to nie zadanie tylko dla kobiety, więc można sobie odpuścić i zaangażować drugą stronę, szczególnie jeśli zgłasza uwagi i mówi, że trzeba inaczej. 

Ja tak robię ze sprzątaniem. Mąż, jak już wcześniej wspomniałam, jest pedantem, głównie kuchenno-jadalnianym. Zawsze po mnie poprawia, zatem wychodzę z założenia, że uważa, iż robi to lepiej. A gdy ktoś uważa, że robi coś lepiej i tylko jego „system” się sprawdza, to niech to robi. Po co ja mam marnować czas i energię, jeśli i tak będzie poprawiał. Po co mam się denerwować, że moje zaangażowanie nie zostało docenione. Po co mam włączać urazę. Zamiast tego wolę zignorować drobny przytyk o brudnym kubku na blacie i przyglądać się z podziwem, gdy z zapałem i pasją sprząta. Na koniec chwalę, bo przecież ja nie umiem tak dobrze. Tylko czasem mówi, że sprytna jestem. Czasem, bo generalnie dumę ma w oku i oboje wiemy, że tak jest najlepiej. 

Gdybym miała tę historię przenieść do świata biznesu, to nazwałabym ją zarządzaniem talentami albo efektywnym wykorzystaniem talentów obu płci. On ma talent do sprzątania i logistyki, a ja do nauczania dzieci i organizowania rodzinnych rozrywek. W pracy też przecież mamy różne talenty i już nauczyliśmy się nie przypisywać ich do płci, bo wiemy, że to stereotypowe i nieefektywne. Nie da się kobiet wrzucić do jednego worka i oczekiwać, że każda z nich będzie dobra z matematyki czy z marketingu, a jednocześnie – o zgrozo – wciąż oczekujemy, że każda będzie dobrze gotować albo sprzątać. Co najgorsze, oczekujemy tego same od siebie i od naszych koleżanek. Krzyczę więc: POBUDKA!

Fragment pochodzi z książki„Miłość to czasownik. Jak być ze sobą czulej, bliżej, dłużej. I na większym luzie” która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora.

Książkę można kupić tutaj: bit.ly/Milosc_papier

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI