„Mamy do pogadania” – przeczytaj fragment książki!

Otwarty dostęp

Anna Pamuła, reporterka i pisarka, w swojej najnowszej książce rozmawia z mamami z całego świata. Opowiadają o macierzyństwie, rodzicielstwie, jego trudach, wyzwaniach, bezwarunkowej miłości do dzieci oraz tradycjach związanych z wychowaniem dzieci w swoich krajach. Zapraszamy do lektury fragmentu.

CZY MATKA MA PRAWO BYĆ WYKOŃCZONA?

Kładziemy się w trójkę do łóżka, gdzie mogłabym odpoczywać z mężem, ale znowu został dłużej w pracy. Młodszego synka bujam w ramionach, starszy wtula się we mnie – i tak opanowuję ich wieczorny lament. Boli mnie ręka, ale boję się nią ruszyć, żeby nikogo nie obudzić. Boże, wreszcie cisza. Słyszę chrobot zmywarki, którą cudem udało mi się włączyć przed kąpielą chłopców. Jest wypełniona smoczkami, butelkami i plastikowymi talerzykami. Ja nawet nie zdążyłam zjeść, cały dzień tylko podjadałam dziecięce resztki. Jestem wykończona, zamykają mi się oczy, ale sen nie przychodzi. Zaczynam obsesyjnie myśleć, co jeszcze powinnam zrobić. Co podam na śniadanie młodszemu synkowi? Czy mam na pewno mleko na rano? A jak nie mam, to czy sklep będzie otwarty przed siódmą? Tracę poczucie czasu, podsypiam, ale budzę się co chwilę, bo starszy synek kaszle. Wczoraj nie kaszlał, czy to nie angina? Mam lekarstwo czy będę musiała zadzwonić do lekarki po nową receptę? Czy na pewno zapisałam jej nowy numer telefonu i czy będzie miała jutro miejsce? Znów zamykam oczy, ale po jakimś czasie je otwieram, bo młodszy ześlizgnął się z moich ramion, moje przedramię jest obślinione, koszulka mokra od potu, ramiączko stanika do karmienia wbija mi się w skórę. Tylko że ja nie czuję mojego ciała, a przynajmniej nie tak jak kiedyś. Jestem zbyt zmęczona, by się tym przejmować. Mam wrażenie, że istnieję jedynie dla moich dzieci. Kiedy wreszcie zasypiam, budzi mnie słońce wkradające się powoli do sypialni, która stała się pokojem dzieci. Cały dom jest dziecięcą fortecą. Nie wiem, czy spałam dwie czy pięć godzin. Młodszy synek przykleja się do mojej piersi, starszy ciągnie mnie za włosy, bo jest głodny. Patrzę kątem oka, jest 5.30 rano. Rozpoczynam kolejną szychtę.

POLECAMY

Stephanie ma 28 lat, mieszka na Cyprze i razem z mężem wychowuje dwóch chłopców: Stefana (10 miesięcy) i Adriana (trzy lata). Druga ciąża była „wpadką”, chociaż Stephanie brała tabletki. Nie chciała mieć drugiego dziecka tak szybko. Była wyczerpana po pierwszej ciąży, ale teraz już wie, że wtedy nie miała pojęcia, czym jest zmęczenie. Skrajne. Stephanie jest z zawodu psycholożką, pracuje w szpitalu głównie z pacjentami onkologicznymi i nie boi się trudnych tematów. Obiecała sobie, że jak dostrzeże u siebie objawy macierzyńskiego burnoutu, od razu zareaguje. Teraz jednak czuje się jak w pułapce, bo wszystko wskazuje na to, że jest wykończona, ale nie potrafi nic z tym zrobić. Czuje się winna, mimo że tyle razy w życiu powtarzała swoim pacjentkom, że złe samopoczucie nie jest ich winą. Że mają prosić o pomoc, walczyć o swoje prawa. A teraz ona kolejną noc nie śpi, czuwając nad snem swoich dzieci, i wmawia sobie, że taka właśnie jest rola matki, że na to się przecież pisała i że jutro będzie na pewno lepiej. Kolejnego dnia budzi się jednak z jeszcze większym bólem głowy. Zmusza się, by wstać, zrobić śniadanie i zmienić dres nieprany od tygodnia na czysty. Dzieci są zadbane, to jest najważniejsze.

Opowieść Stephanie, która po kilku miesiącach poprosiła o pomoc bliskich i przeorganizowała życie rodzinne, wymagając od męża więcej niż tylko „pomocy”, jest podobna do wielu, jakie słyszałam przez ostatnie osiem lat rozmów z matkami. Najpierw żadna nie chciała o tym mówić. Pokazują zdjęcia roześmianych dzieci, dumnych ojców pchających wózki albo bawiących się z maluchami w wannie. Dopiero kiedy proszę, by wysłały mi swoje zdjęcia z dziećmi, najlepiej te zrobione przez bliskich, nie selfie, okazuje się, że ich nie mają, i nagle zdają sobie sprawę, jaką funkcję pełnią w rodzinie (to dlatego w tym rozdziale nie ma zdjęć: nikt nie robi fotek zmęczonym mamom). Są niewidzialną siłą, dzięki której wszystko idzie do przodu, ale jednak nie tak ważną, jak im się wydawało. I kiedy wreszcie zaczynają płakać i przyznają się do nieprzespanych nocy, jakby to był dowód niezdanego egzaminu na idealną matkę, potwierdzają, że lata z niemowlęciem były jednak trudne. I że nie mają nawet jednego zdjęcia, na którym widać ich podkrążone oczy, łzy, brudne włosy, sprane koszulki z plamami potu. Nikt przecież o zdrowych zmysłach nie chce o tym pamiętać, bo jak to się mówi, „było, minęło”. Tylko że ślady pozostają. Z czasem matki śpią więcej, ale obowiązków domowych im nie ubywa, no i zarabiają coraz mniej, płacąc tak zwane child penalty. Kara za macierzyństwo została nawet wyliczona: w Wielkiej Brytanii kobiety posiadające dzieci zarabiają średnio o 45 procent mniej od kobiet bezdzietnych, we Francji o 38 procent mniej po pierwszym dziecku i połowę mniej po drugim. W tym czasie ojcowie zarabiają o 20 procent więcej. Z czego to wynika? Matki częściej decydują się na pół etatu (lub nie jest to decyzja, tylko brak wyboru, bo mąż i tak zarabia więcej), żeby sprostać obowiązkom domowym i rodzinnym. Co ciekawe, w Norwegii jest podobnie, ale tylko w przypadku związków hetero. W związkach lesbijskich jest inaczej – w pierwszym roku matka, która urodziła, zarabia o 13 procent mniej, a po roku różnica się wyrównuje.

Trzy czwarte francuskich matek pracuje i tyle samo wykonuje większość obowiązków domowych (niektóre francuskie feministki nazywają to „domowym wyzyskiem”). 65 procent z nich jest tak zwanym rodzicem defaultowym, zajmującym się wszystkim: od umówienia wizyty u pediatry, przez odrobienie lekcji, po organizację urodzin. Matki we Francji spędzają z dziećmi dwa razy więcej czasu niż ojcowie. Ich dni są podwójne – etat w pracy i kolejny w domu. W sumie 80 godzin pracy w tygodniu, dwa razy więcej, niż ustawa przewiduje. Osiem matek na 10 deklaruje, że „myśli o zbyt wielu sprawach naraz” i cierpi na charge mentale, czyli harówkę mentalną. Słowo klucz, którym od kilku lat posługujemy się z francuskimi koleżankami, by opisać nasz stan wiecznie udręczonej matki. Brakuje tego słowa w polskim słowniku, jestem pewna, że znalazłoby swoje miejsce w Polsce, będącej w czołówce krajów o najwyższym poziomie wypalenia rodzicielskiego – stwierdzono je u 8 procent badanych kobiet. W 2015 zostały opublikowane pierwsze na świecie badania nad wypaleniem rodzicielskim w 42 krajach świata59. Według naukowczyń wypalenie rodzicielskie może przebiegać gorzej od zawodowego burnoutu czy nawet depresji, bo z roli rodzica nie można się zwyczajnie wypisać. Rodzice, z czego dwie trzecie to matki, mogą mieć myśli samobójcze i planować ucieczkę. Mogą popaść w alkoholizm. Mają zaburzenia snu. Burnout może prowadzić do przemocy i zaniedbań wobec dzieci. Dodatkowo wiele matek nie zgłasza problemu ze wstydu, bo jak można zarazem cierpieć i kochać?

Miejsca, gdzie jest najwięcej rodziców wypalonych, to Europa, głównie zachodnia, Ameryka Północna i Australia. Co je łączy? Indywidualizm. Samotność matek. Brak wioski. Podkreślały to wszystkie mamy, z którymi rozmawiałam: było im łatwiej, jeśli miały pomoc najbliższych, chociaż wszystkie dodawały, że ta pomoc ma swoją cenę.

Jest nią kontrola rodziny, więc wiele z nich mimo wszystko wolało samotność i zarządzanie na własnych zasadach. Kolejnym podobieństwem między wykończonymi matkami był ich perfekcjonizm. Przekonanie, że jak nie zrobią czegoś najlepiej, to będą złymi matkami. Że dobra matka to taka, która w stu procentach poświęca się swojemu dziecku. Dla niego lub dla niej znika.

Tymczasem w krajach afrykańskich, a także na Karaibach dobra matka jest wymagająca. Przede wszystkim wymaga od dziecka szacunku.

– Zapisałam Palomę do publicznego przedszkola, bo tam opiekunkami są starsze, szerokie jak szafy, czarne mamas – opowiadała mi Shirley, mieszkająca w karaibskim wyspiarskim kraju Antigua i Barbuda mama dwóch córek. – Mogłam wybrać Montessori, ale zdecydowałam inaczej, bo wierzę, że mądra dyscyplina daje dziecku poczucie bezpieczeństwa. Na Karaibach kochamy dzieci, ale miłością surową. Wymagamy posłuszeństwa także dlatego, że potrzebujemy czasu dla siebie, by pracować, by spotkać się z przyjaciółmi i normalnie porozmawiać. Zawsze dziwi mnie, gdy europejscy rodzice pozwalają dzieciom przerywać im rozmowę. U nas to nie do pomyślenia. Może dzięki temu, że te granice są sztywne, jesteśmy mniej zmęczone? Dzieci uczone są luzu i umiejętności odpoczywania. Popołudniami, jako że szkoła kończy się około 13, często nie robią nic. Wędrują ulicami w wesołych grupach, kąpią się w morzu, łażą po drzewach. Są bardziej autonomiczne od ich europejskich czy amerykańskich równolatków, co jednocześnie daje nam, dorosłym, więcej czasu na odpoczynek czy obowiązki domowe. W tej ostatniej kwestii na Karaibach jest źle: kobiety z reguły robią wszystko, podczas gdy mężczyźni odpoczywają w hamakach.

(….)

Razem ze Stephanie z Cypru stworzyłyśmy listę ośmiu propozycji, które mogą pomóc wyjść z macierzyńskiego dołka. W każdym razie pomogły nam, gdy krzyczałyśmy w poduszkę, że już nie chcemy być matkami (w poduszkę, żeby czasem nie usłyszał nas żaden sąsiad i nie posądził o „złe matkowanie”):

  1. Prosić o pomoc. Nie wstydzić się kruchości, zmęczenia, a nawet morderczych myśli („chciałabym wyrzucić dziecko przez okno”). Mówić bliskim, z czym sobie nie radzimy – z dużym prawdopodobieństwem matka sąsiadka lub matka kuzynka przeżywa albo przeżywała to samo, nawet jeśli się do tego nigdy nie przyznała. Jeśli jest naprawdę źle, pojawiają się myśli samobójcze, głęboka depresja – zwrócić się o pomoc do psychiatry. To żaden wstyd.
  2. Na odwrocie listy to-do stworzyć did-list. Zapisać wszystkie wykonane czynności danego dnia: zmieniłam dziecku pieluchę, opróżniłam kosz, zamówiłam nową paczkę pieluchomajtek, zarezerwowałam restaurację na piątek, napisałam SMS do opiekunki, czy może wtedy przyjść, zrobiłam ciasto, umyłam toaletę, wyczyściłam kocią kuwetę itd. Potem warto policzyć, ile zajęło nam to czasu. Kiedy zrobiłam to po raz pierwszy, mocno się zdziwiłam. Nie miałam pojęcia, że obowiązki domowe to więcej niż etat. I ciągle się dziwiłam, że jestem zmęczona albo że nie mogę skończyć pisać książki.
  3. Odpuścić. Łatwo powiedzieć. Znowu coś, co trzeba dopisać do listy to-do. Niedawno po raz pierwszy od ośmiu lat to mój mąż spakował naszego syna na wyjazd do babci. Umówiliśmy się, że nie będę się wtrącać. Wycieczka się udała, nikt nie zachorował i musiałam pogodzić się z tym, że jednak można mnie zastąpić. Dobrze jest czasem włączyć inny program macierzyński, na przykład karaibski. Usiąść na tylnym siedzeniu albo w ogóle opuścić pojazd. Iść na spacer, kawę, a niech się wszystko wali. W sumie komu to przeszkadza, że dziecko idzie do szkoły w górze od pidżamy i dwóch różnych skarpetkach narciarskich? Nie musi być idealnie zawsze i wszędzie. Może też być inaczej. Luz.
  4. Robić sobie więcej zdjęć z dzieckiem i prosić innych o fotografowanie naszego macierzyństwa. Będzie nam dzięki temu łatwiej docenić nas same i pracę, którą wykonujemy.
  5. Rozmawiać z innymi rodzicami uczciwie. Nie fantazjować, nie lukrować, tylko mówić, jak jest naprawdę. Skarżyć się na dzieci, jeśli są ku temu powody. Naprawdę, każdy rodzic ma czasem dosyć swojego dziecka. Znaleźć w mediach społecznościowych profile i strony, które nie lukrują macierzyństwa i oprócz codziennej radości pokazują też podkrążone oczy, rozlane mleko, bałagan, kłótnie i nieudane wakacje.
  6. Nie oceniać innych rodziców, którzy się przed nami otworzą. Wysłuchać.
  7. Mówić dzieciom „nie”. Nie chcę, nie mam siły, nie mam ochoty. Zamiast czytać setną stronę bajki, włączyć audiobooka i położyć się z książką do łóżka. Uczyć dzieci dbania o innych, w tym o mamę, która ma prawo być zmęczona. #matkatezczlowiek.
  8. Nie robić nic z tych rzeczy, lecz wymyślić własne zasady, by czuć się bardziej szczęśliwą (albo po prostu OK), jako że rodzajów macierzyństwa jest tyle, ile matek na
     

Fragment pochodzi z książki „Mamy do pogadania” Anny Pamuły, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora. Można ją kupić tutaj

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI