Jak mogło do tego dojść? Dlaczego nikt nic nie zrobił? – takie pytania zadawali sobie 11 maja 2013 roku chyba wszyscy mieszkańcy Mediolanu. Tego dnia o poranku młody emigrant, w stanie ostrej psychozy, z kilofem w ręku napadł na kilkanaście przypadkowych osób. Trzy z nich zmarły w wyniku zadanych ciosów, wiele zostało rannych, wiele w panice uciekało, usiłując uniknąć ataku. Ale byli i tacy, którzy przechadzając się z psem lub zmierzając do pracy, jedynie przyglądali się, jak agresywny mężczyzna wymachuje śmiercionośnym narzędziem. Nikt nie zadzwonił na policję, nikt nie organizował pomocy.
Zjawisko zaniechania udzielenia pomocy innym osobom w sytuacji społecznej nazywane jest w psychologii efektem biernego świadka (ang. bystander effect). Analizowali je już w latach 60. ubiegłego wieku John Darley z Princeton University oraz Bibb Latané, związany z Columbia University w Nowym Jorku. Uwagę badaczy przykuły rzeczywiste wydarzenia, które miały miejsce 13 marca 1964 roku: 28-letnia Kitty Genovese, wracając do domu, została zaatakowana i ugodzona nożem przez seryjnego gwałciciela w nowojorskiej dzielnicy Queens. Jak donosiła prasa, świadków tego zdarzenia było 38 – ale żaden z nich ani nie pospieszył na ratunek, ani nie zadzwonił po policję. Według raportu z dochodzenia, opublikowanego wiele lat później w czasopiśmie „American Psychologist”, w rzeczywistości świadków było mniej. Ale nawet jeśli pierwsze informacje zostały wyolbrzymione, faktem pozostaje to, że wiele z tych osób mogło w jakiś sposób zareagować. A nie uczyniły tego.
Eksperyment z białym dymem
Darley i Latané zaprojektowali badanie, które miało pokazać, w jakich okolicznościach osoby w sytuacjach kryzysowych interweniują, a kiedy z interwencji rezygnują. – Kilku studentów przebywało w pomieszczeniu, w którym wypełniało kwestionariusze. Niektórzy robili to w pojedynkę, inni w trzyosobowych grupach, a część badanych pracowała w towarzystwie osób wtajemniczonych w proces eksperymentalny – opowiadał o przygotowaniach do eksperymentu Darley.
Podczas gdy uczestnicy w skupieniu rozwiązywali kwestionariusze, przez szparę w drzwiach do ich pomieszczenia został wpuszczony biały dym. – Na początku sprawdzaliśmy, czy i kiedy badani zaalarmują o nietypowej sytuacji. Okazało się, że zareagowało prawie 75 procent uczestników, którzy w pokoju byli sami. Z kolei jedynie 38 procent osób, które przebywały w pomieszczeniu w towarzystwie innych badanych, zgłosiło nietypowe zdarzenie. Gdy zaś grupa składała się z badanego oraz osób poinformowanych o celu eksperymentu i ci specjalnie pozostawali bierni, wówczas tylko co dziesiąty badany zgłaszał pojawienie się w pomieszczeniu dymu – relacjonował Darley.
Uzyskane wyniki stały się punktem wyjścia do dalszych analiz, powtórzeń i tworzenia nowych wariantów eksperymentu. Ustalono w nich m.in., że już samo zwrócenie się do świadka zdarzenia po imieniu zwiększa prawdopodobieństwo, że podejmie on jakieś działania. Potwierdzono również, że wielkie znaczenie w sytuacji krytycznej ma liczba świadków. Jeśli dana osoba jest jedyną, która może zareagować, czuje się bardziej odpowiedzialna i prawdopodobnie podejmie jakieś działania. Jeśli jednak w pobliżu jest więcej osób, może stać się tak, że żadna z nich nawet nie kiwnie palcem. Powodem jest pewnego rodzaju rozproszenie odpowiedzialności,...