Smarzowski pokazuje odtwarzalność patologii, dziedziczone traumy, skorodowany rdzeń, który nie zepsuł się wczoraj.
Trailer kłamie – „Kler” to nie jest nowe „Wesele”. Wprawdzie w „Klerze” też wódka się leje, ale w dużo mniejszych ilościach. Bohaterowie „pod wpływem” robią opętańcze wyścigi po pokojach plebanii, wsiadają za kółko, wracają do flaszki w chwilach przerwy, jednak to nie alkohol determinuje ich życie, tylko Kościół. Instytucja stara jak świat, o budzącym postrach wpływie – emanacja czystej przemocy, wielki kombinat, który na przemysłową skalę produkuje zło. I znowu – w trailerze gładko uczesany ksiądz mówi, że „Kościół jest święty, ale tworzą go ludzie grzeszni”, tymczasem najnowszy film Wojciecha Smarzowskiego w zaskakujący sposób odwraca to sformułowanie. Pokazuje ludzi bezpowrotnie zepsutych przez Kościół. Wszystko można o nim powiedzieć, tylko nie to, że jest święty.
Grany brawurowo przez Janusza Gajosa arcybiskup Mordowicz jest w „Klerze” tak naprawdę postacią drugoplanową i groteskową – reprezentantem polskiego duchowieństwa na kierowniczym stanowisku, któremu wydaje się, że jest milionerem z...
Ten artykuł dostępny jest tylko dla Prenumeratorów.
Sprawdź, co zyskasz, kupując prenumeratę.
Zobacz więcej