Co więc robić, kiedy odwiedziłaś już kilku lekarzy i usłyszałaś tylko „taka pani uroda”, próbowałaś różnorakich suplementów diety czy medytacji? Wsłuchać się w siebie i powoli odkrywać to, co Ci służy. - Ciało nie psuje się samo z siebie, nie robi niczego na złość. Jeśli coś się rozregulowuje, to z jakiegoś powodu. To jest proces. Zawsze jest jakaś przyczyna – i najczęściej chodzi o długotrwałe oderwanie się od siebie, od swoich potrzeb, ignorowanie sygnałów, które ciało próbuje wysyłać, a których my, w biegu, w napięciu, zagonione w codzienności, nie słyszymy. A potem, nagle, kiedy już jest naprawdę trudno, pojawia się diagnoza i następuje przebudzenie. Ale to nie znaczy, że coś się w nas zepsuło. To sygnał, że trzeba coś zmienić, że ciało potrzebuje wsparcia – zdradza Katarzyna Wróbel.
Obserwuj swój cykl miesiączkowy, notuj daty miesiączek - to inwestycja na całe życie!
Jakie są objawy zaburzeń hormonalnych? Czyli, najprościej mówiąc, jak rozpoznać, że hormony są „rozregulowane”?
Najprostsze narzędzie, które pomoże najszybciej i najefektywniej rozpoznać problemy hormonalne, to obserwacja cyklu miesiączkowego. Może jej dokonywać każda kobieta, w domu, bez żadnych opłat, a wartość diagnostyczna dobrze śledzonego cyklu jest naprawdę większa niż niejedno badanie. Cykl miesiączkowy bowiem to odzwierciedlenie naszego stanu zdrowia. I często, zanim jeszcze coś się pokaże w wynikach, pierwsze sygnały widać właśnie w nim. Obserwacja długości cyklu, tego, jak wygląda miesiączka, czy jest bolesna, czy obfita, czy i kiedy występuje owulacja, jaka jest długość poszczególnych faz – to wszystko stanowi ogromną bazę wiedzy o ciele. Nawet tak prosty krok jak zapisywanie dat miesiączek to już jest inwestycja na całe życie. Zachęcam każdą kobietę do zgłębienia tego tematu, jest to bowiem narzędzie diagnostyczne, które mamy w sobie i które – mam wrażenie – nadal jest niedoceniane, również przez medyków. Poza tym każda zmiana w samopoczuciu też może być sygnałem. Jeśli do tej pory czułam się dobrze, a nagle wypadają mi włosy, jestem zmęczona bez powodu, mam bóle głowy, zachcianki, pojawia się trądzik, to są znaki ostrzegawcze. Ciało mówi: coś jest nie tak.
Hormony w równowadze to po prostu dobre samopoczucie. Nie chodzi o to, by codziennie być w euforii, ale by przez większość dni czuć się naprawdę dobrze. I jeśli tak nie jest, warto się zatrzymać i zapytać dlaczego. Nie trzeba czekać, aż będzie naprawdę źle. Każda z nas zasługuje na to, by czuć się dobrze. I to jest możliwe.
Jak duży wpływ na hormony mają stres i brak snu?
Hormony stresu i brak snu mają fundamentalny wpływ na gospodarkę hormonalną kobiet. Przede wszystkim opiera się ona na poczuciu bezpieczeństwa i nie ma mowy o równowadze hormonalnej, jeśli go brakuje. To poczucie bezpieczeństwa wynika z bardzo prostych rzeczy: z tego, że mamy gdzie spać, że mamy co jeść, że w otoczeniu zewnętrznym panuje względny spokój. Jeśli tego brakuje – kiedy nie śpimy, kiedy funkcjonujemy w ciągłym stresie – to jest ogromny cios dla hormonów. Dlaczego tak się dzieje? Ciało wchodzi wtedy w tzw. tryb przetrwania – medycznie nazywa się to współczulną aktywacją układu nerwowego. Ciało odbiera to tak, jakbyśmy były w dużym zagrożeniu. To są mechanizmy pierwotne, powstały tysiące lat temu i miały nam pomóc uciekać przed drapieżnikami. Ciało odbiera więc sygnał „potrzebujemy uciekać!” i się mobilizuje. My tymczasem stresujemy się czymś zupełnie innym – deadline’em w pracy, relacją, brakiem snu – ale ciało tego nie rozróżnia. W takiej sytuacji funkcje reprodukcyjne są ostatnie na liście priorytetów. A równowaga hormonalna właśnie na tych funkcjach się opiera. Na dobrze działającym układzie rozrodczym. Na owulacji – nawet jeśli nie planujemy dzieci, to jest ona absolutną podstawą zdrowia hormonalnego kobiety. Jeżeli zatem ciało czuje się zagrożone, nie inwestuje energii, witamin, minerałów w to, by cykl miesiączkowy przebiegał idealnie, to nie jest teraz ważne. I tak tworzy się ciąg zdarzeń: dużo stresu, za mało snu, brak poczucia bezpieczeństwa, ciało skupione na przetrwaniu… A owulacja i cykl? Zostają gdzieś na dalszym planie.
Nieregularne cykle, wypadające włosy, problemy z cerą – połącz kropki!
Jakie są pierwsze kroki do odzyskania równowagi hormonalnej? Co powinnyśmy zrobić najpierw, oprócz pakietu badań rozszerzonych, które na przykład wykazują niewielkie odchylenia od normy albo – częściej – zupełnie nic?
Pierwszym i najważniejszym krokiem do odzyskania równowagi hormonalnej – zwłaszcza jeśli już zrobiłyśmy badania, byłyśmy u specjalistów i nie usłyszałyśmy nic wspierającego albo wręcz padło klasyczne „taka pani uroda” – jest narysowanie sobie osi czasu całego życia. I połączenie kropek. Zastanowienie się, kiedy to się wszystko zaczęło. To nie jest tak, że ciało pewnego dnia samo z siebie decyduje: „Okej, dzisiaj popsuję wszystko – wypadną jej włosy, posypie jej się cykl, niech się podenerwuje”. Nie. To jest proces. To się dzieje długo. I zawsze w kontekście całego życia. Hormony to część nas – a nie coś od nas osobnego.
Warto więc wziąć kartkę papieru, narysować na niej prostą linię i zaznaczyć na niej momenty: co się po kolei działo, jakie wydarzenia miały miejsce, kiedy zaczęły się pierwsze objawy. Zwykle bardzo szybko widać związek przyczynowo-skutkowy. Na przykład: zmieniłam pracę, po roku pojawiły się problemy, więcej stresu, mniej gotowania, brak jogi, brak hobby i nagle – a właściwie nie tak nagle – wypadające włosy, nieregularne cykle. To pozwala uchwycić szerszą perspektywę – zrozumieć, że ciało się nie psuje tak po prostu. Że ono daje z siebie 100 procent w każdych warunkach i że brak równowagi hormonalnej to często efekt tego, że przez jakiś czas byłyśmy oderwane od swoich potrzeb. Życie się przecież toczyło, może zdarzyły się strata, rozstanie, przeprowadzka, zmiana pracy, niedosypianie z małym dzieckiem… Zawsze jest jakaś przyczyna. Zwykle wszystko się pięknie łączy. A kiedy to zobaczymy, pojawia się empatia do własnego ciała, poczucie „hej, ono się stara, to ja też mogę się dla niego postarać”. Wtedy dopiero możemy korzystać z rozmaitych narzędzi: specjalistek, diet, suplementów, kursów, książek. Właśnie jako narzędzi – nie rozwiązań samych w sobie. Najwięcej bowiem zależy od nas. Od naszych codziennych decyzji, od tego, jak się sobą opiekujemy. Te małe wybory, dokonywane każdego dnia, tworzą przestrzeń dla równowagi hormonalnej.
Do najczęściej wyszukiwanych w sieci zapytań dotyczących tabletek antykoncepcyjnych należą: „skutki uboczne antykoncepcji hormonalnej”, „czy tabletki anty szkodzą”, „odstawiłam tabletki i to jest masakra”. Czy Pani zdaniem antykoncepcja hormonalna to zawsze złe rozwiązanie?
Absolutnie nie uważam, że antykoncepcja hormonalna to zawsze złe rozwiązanie. Dokładnie tak samo jest z innymi lekami stosowanymi w zaburzeniach hormonalnych – one też nie zawsze są złe. To są pewne rozwiązania. Tylko – moim zdaniem – nieoptymalne, jeśli celem jest prawdziwe wyleczenie i przywrócenie równowagi hormonalnej. Mechanizm ich działania tego nie zakłada. Ani antykoncepcja hormonalna, ani inne leki z oficjalnych schematów leczenia nie mają za zadanie wyleczyć przyczyn. One mają złagodzić objawy. A to się zawsze wiąże z jakimś kosztem, bo każdy lek ma działania niepożądane. W teorii przyjmuje się, że stosujemy leki wtedy, kiedy działania niepożądane są mniejsze niż pozytywne efekty – w praktyce, wiadomo, wygląda to różnie. Najważniejsze to być świadomą. W książce też pokazuję alternatywy, plusy i minusy różnych metod. Choć uważam, że najlepsze jest leczenie przyczynowe – czyli dojście do źródła problemu – to rozumiem, że dla niektórych kobiet wygodniejsze może być złagodzenie objawów. I mają do tego pełne prawo, nikt nie powinien ich za to oceniać.
Leki to narzędzie. Ale życie jest różne. Naturalna droga – badania, dieta, styl życia, radzenie sobie ze stresem – to jest trudniejsze. Wymaga czasu, energii, wsparcia bliskich. Nie każda z nas ma te zasoby. I jeśli jakaś kobieta właśnie przechodzi bardzo trudny moment w życiu – przykładowo została sama z czwórką dzieci, pracuje na dwie zmiany, jest wykończona – to może dla niej tabletki będą w tym momencie najlepszym rozwiązaniem. I to też jest w porządku. Tylko żeby to była świadoma decyzja. A niestety często widzę, że to nie są świadome decyzje. Kobiety nie wiedzą, jak to działa, nie otrzymują informacji i w efekcie myślą, że nie mają innych opcji. A to nieprawda. Mamy opcje i możemy wybierać. I to jest moja życiowa misja – by kobiety wiedziały, co mogą zrobić. By mogły podjąć świadomą decyzję co do swojego zdrowia, ciała, życia. Nawet jeśli idę za poradą lekarza, to nie znaczy, że to jedyna słuszna droga. To jedna z opcji. A wybór zawsze należy do mnie.
Hormony i psychika to naczynia połączone
Jak rozpoznać, czy zmęczenie to problem hormonalny, a nie na przykład wypalenie zawodowe albo początki depresji?
Myślę, że to wynika z tego, jak bardzo zależy nam na nazywaniu rzeczy. To wszystko bowiem mocno się przenika. W medycynie akademickiej lubimy porządkować, szufladkować, wkładać w ramy diagnostyczne – i czasem to jest potrzebne. Bywa, że dla danej kobiety diagnoza to ulga; gdy słyszy: „masz PCOS” albo „masz depresję”, może zareagować poczuciem „uff, teraz rozumiem, co się dzieje”. Prawda jest jednak taka, że ciało nie zna tych etykiet. Ono nie działa kategoriami. A z mojej perspektywy – i z doświadczenia pracy z setkami kobiet – wynika, że każdemu wypaleniu zawodowemu czy początkom depresji towarzyszą jakieś problemy hormonalne. Czasem nazwane, zdiagnozowane – i wtedy kobieta mówi: „mam depresję, niedoczynność tarczycy, PCOS i hiperandrogenizm”. A czasem objawy są mniej nasilone i jeszcze nie klasyfikują się do żadnej oficjalnej diagnozy, ale już widać, że coś się dzieje – jest hormonalna niestabilność, z którą warto pracować.
Najważniejsze pytanie brzmi: jaka jest przyczyna? Jak to wszystko się ze sobą łączy? Koniec końców chcemy czuć się dobrze. Po drodze możemy dostać pięć różnych diagnoz, ale dla mnie kluczowe jest wskazanie, jak wygląda moja równowaga hormonalna, jak wygląda moja równowaga życiowa – i co mogę zrobić, by do niej wrócić. W medycynie funkcjonalnej mniej skupiamy się na nazwaniu problemu, a bardziej na znalezieniu odpowiedzi na pytanie dlaczego – co się działo, krok po kroku, że organizm wszedł w taki stan. Czasem trzeba działać w obszarze stylu życia, czasem farmakoterapii, a czasem w obu obszarach jednocześnie – bo to wszystko się łączy. W praktyce kobiety, z którymi pracuję, to najczęściej osoby zestresowane, przeciążone, często z epizodami lękowymi, depresyjnymi, wypalone zawodowo. Bardzo rzadko mają „tylko” problem hormonalny. Hormony wpływają na psychikę, a psychika – na hormony. Zamiast więc skupiać się na tym, czy to hormony, czy wypalenie, czy depresja, lepiej zadać sobie pytanie: co się działo w moim życiu? Jak się teraz czuję? Jak chcę się czuć? Co mogę zrobić, aby się do tego zbliżyć?
Błędne przekonanie: lekarz nas uleczy, przepisze tabletki i problem zniknie
Prowadzi Pani zasięgowe konto @wiecejnizhormony. Proszę powiedzieć, co jest najbardziej rozpowszechnionym mitem na temat hormonów, który widzi Pani w social mediach?
Profil „Więcej niż hormony” dociera do kilkuset tysięcy osób w skali tygodnia. Z tego, co widzę w statystykach, wynika, że czasem nawet więcej – jest tam ponad 120 tysięcy obserwujących, a to już naprawdę duże liczby.
Najpowszechniejszym mitem na temat hormonów – i to takim, który nie zawsze jest wypowiadany wprost, ale bardzo często wychodzi między wierszami – jest to, że hormony są czymś osobnym od nas. Że to jakaś siła, która działa poza nami i robi nam na złość. Kobiety piszą: „co mam na to brać?”, „jak się pozbyć tamtego?”, „co zrobić, żeby te hormony w końcu się uspokoiły?” – jakby to był jakiś wewnętrzny wróg, który się popsuł i teraz tylko przeszkadza. A hormony to przecież my. To podstawowe środki komunikacji pomiędzy naszymi narządami. Ciało nie psuje się samo z siebie, nie robi niczego na złość. Jeśli coś się rozregulowuje, to z jakiegoś powodu. To jest proces. Zawsze jest jakaś przyczyna – i najczęściej chodzi o długotrwałe oderwanie się od siebie, od swoich potrzeb, ignorowanie sygnałów, które ciało próbuje wysyłać, a których my, w biegu, w napięciu, zagonione w codzienności, nie słyszymy. A potem, nagle, kiedy już jest naprawdę trudno, pojawia się diagnoza i następuje przebudzenie. Ale to nie znaczy, że coś się w nas zepsuło. To sygnał, że trzeba coś zmienić, że ciało potrzebuje wsparcia.
Inny bardzo silny mit – przekonanie, że ktoś z zewnątrz nas naprawi, lekarz uleczy, specjalista coś przepisze i problem zniknie. Wiem, że to może być kuszące – oddać odpowiedzialność, otrzymać gotowe rozwiązanie. Ale to nie działa. Nawet jeśli decydujemy się w pełni zaufać lekarzowi – to nadal jest nasza decyzja. To my wybieramy tę drogę.
I jeszcze jedna rzecz, która się często pojawia: że tabletki antykoncepcyjne „regulują hormony”. Wciąż słyszę takie zdanie. A przecież tabletki antykoncepcyjne nie regulują hormonów – one je wyłączają, zastępują. I jeśli to jest wybór świadomy – super. Zwykle jednak nie jest świadomy. A według mnie to jest najważniejsze – byśmy wiedziały, co się dzieje z ciałem, że odpowiedzialność i możliwość zmiany są w nas.
Czy można naturalnie poprawić pracę tarczycy?
Jak najbardziej można naturalnie poprawić pracę tarczycy – oczywiście! A jedną z najlepszych rzeczy, jakie mogą zrobić kobiety, to zbadać poziom jodu z dobowej zbiórki moczu. Z wielu powodów – środowiskowych, zmian w sposobie żywienia, dodatków do żywności, a także zmian w systemie ochrony zdrowia – mamy dziś do czynienia z czymś, co spokojnie można by nazwać kryzysem jodowym. A jod to absolutna podstawa zdrowia tarczycy, kluczowy pierwiastek, niezbędny do produkcji jej hormonów. Aktywny hormon tarczycy, czyli trójjodotyronina, zawiera – jak nazwa wskazuje – trzy atomy jodu. Jeśli w organizmie brakuje tego pierwiastka, to tarczyca nie działa prawidłowo. To naprawdę aż tak proste.
Z mojego doświadczenia – z setek badań, które miałam okazję przeglądać – wynika, że niedobór jodu jest powszechny. Często jego poziomy są naprawdę niskie, daleko poniżej tego, co jest uznawane za normę. A mimo to, już na studiach, wpajano nam raczej ostrożność czy wręcz lęk przed stosowaniem jodu. Tymczasem, obserwując efekty jego odpowiedniej suplementacji, widzę, że ma ogromny potencjał terapeutyczny. Ale to nie wszystko. Praca tarczycy poprawia się również dzięki rzeczom z pozoru prostym – jak regularne, zbilansowane posiłki. Jeśli jemy regularnie, dostarczając sobie węglowodanów, białek i tłuszczów, utrzymujemy stabilny poziom cukru we krwi. A to z kolei pozwala wątrobie skupić się na jej kluczowych funkcjach, między innymi właśnie na aktywacji hormonów tarczycy. Ona bowiem produkuje hormony głównie w nieaktywnej formie i dopiero wątroba je aktywuje. Jeśli jednak omijamy posiłki, jemy nieregularnie, poziom cukru spada, to wątroba przestawia się na produkcję glukozy. Nierzadko dzieje się to kosztem rozkładu mięśni, a cały proces angażuje hormony stresu, takie jak kortyzol. Dlatego tak ważne są regularne posiłki. To najprostszy, a jednocześnie skuteczny sposób, by zadbać o zdrowie tarczycy. Niby oczywiste, a jednak wciąż często pomijane.
Czy istnieje uniwersalna dieta zapewniająca prawidłowe funkcjonowanie hormonów, czy to kwestia indywidualna?
I tak, i nie. Jest pewien schemat żywienia – zwłaszcza dla kobiet – na którym warto bazować. Pewne produkty zawsze będą najbardziej odżywcze i w książce mówię o takich uniwersalnych zasadach, które z dużym prawdopodobieństwem pomogą poprawić pracę hormonów u prawie każdej kobiety i przybliżą ją do równowagi hormonalnej. Zatem tak, są zasady i warto je znać, ale to nie znaczy, że jest jakaś jedna dieta, którą trzeba stosować, a która zagwarantuje efekt „uregulowanych hormonów”. Każda kobieta ma inny organizm, inną historię, inne potrzeby, jest w innym momencie życia – więc to wszystko musi być dopasowane.
Najważniejsze to nie traktować odżywiania wspierającego hormony jak specjalnej diety. Chodzi raczej o to, by spojrzeć na swoje odżywianie i zadać sobie pytanie, jak to u mnie wygląda i co mogę wdrożyć, co brzmi dla mnie sensownie, czego chcę spróbować, co czuję, że może mi pomóc. Rzecz nie w tym, aby wziąć jakąś dietę z kartki – nawet z mojej książki! – i kurczowo się jej trzymać. Chodzi o to, by to było w zgodzie ze mną, z moim ciałem i by towarzyszyło temu głębokie zrozumienie, dlaczego to robię, po co mi to.
Jeśli słyszysz od lekarza stwierdzenie: „taka pani uroda”, weź odpowiedzialność za swoje zdrowie!
W książce dzieli się Pani swoją historią i wieloma prywatnymi refleksjami. Co najbardziej zaskoczyło Panią na własnej drodze do zdrowych hormonów?
Na mojej drodze do równowagi hormonalnej chyba najbardziej zaskoczyło mnie to, że… tu chodzi o coś więcej niż tylko hormony. To nie jest kwestia robienia więcej, dokręcania sobie śruby, kolejnych badań, kolejnych suplementów. Sama jestem osobą, która ma w sobie pierwiastek perfekcjonizmu – i co zrobiłam w momencie, kiedy moja gospodarka hormonalna się totalnie rozpadła, kiedy dostałam mnóstwo różnych diagnoz i fizycznie byłam wykończona, a psychicznie chyba jeszcze bardziej? Zaczęłam działać. Tego mnie nauczono – zaciskam zęby i szukam rozwiązania. Szukałam więc tego jednego, idealnego rozwiązania. Idealnego suplementu, idealnej diety. Znajdowałam coś, trzymałam się tego na 200 procent i miałam nadzieję, że to mnie uratuje. A potem zderzyłam się ze ścianą. Przyszedł moment przebudzenia – przecież to wszystko, co próbuję osiągnąć, jest niewykonalne. Nie da się mieć idealnej diety, idealnych suplementów, badań, ruchu, balansu w każdym aspekcie życia – i jeszcze to wszystko kontrolować.
Wtedy dotarło do mnie, że w ogóle nie o to chodzi. Że zdrowie hormonalne to w rzeczywistości powrót do siebie. Do tego, jak się czuję. Do swoich potrzeb. Do kontaktu ze swoim ciałem. Do tego, by przestać działać z poziomu presji „muszę się naprawić” i zacząć z poziomu „dbam o siebie, bo siebie kocham”. Nie potrzebuję robić więcej. Potrzebuję robić to, co naprawdę mi służy – i tylko wtedy wszystko zaczyna działać. Jeśli więc coś mnie zaskoczyło, to właśnie to: że przywracanie równowagi hormonalnej nie zaczyna się od hormonów. Ono się zaczyna od powrotu do siebie.
Dlaczego kobiety tak często słyszą od lekarzy „taka pani uroda” zamiast konkretnej diagnozy? Czemu medycy ignorują objawy pacjentek?
Dlatego, że nie umieją inaczej. Przynajmniej ja wierzę, że nikt nie ma złych intencji, że nikt nie chce nikomu zrobić krzywdy – i że większość, jeśli nie wszyscy, medyków kieruje się zasadą „po pierwsze nie szkodzić”. Ale mam też doświadczenie systemowe. Jestem magistrem farmacji, skończyłam uczelnię medyczną i dobrze znam podejście „to jedyna słuszna droga”. Na studiach słyszałam, że jeśli ktoś się interesuje terapiami alternatywnymi, ziołami, jodem, czymkolwiek spoza oficjalnych schematów, to uprawia szamanizm. Słyszałam, że pacjenci naczytają się głupot w internecie, zadają niedorzeczne pytania, a przecież „my wiemy lepiej”. I naprawdę trudno się z tego wyrwać, jeśli przez sześć lat, dzień po dniu, jest się wśród ludzi, którzy patrzą w jedną stronę. Później, kiedy do takiego specjalisty trafia kobieta z całym wachlarzem objawów – wypadające włosy, PMS, bolesne miesiączki, brak libido – ale z wynikami „w normie”, system nie ma na to odpowiedzi. Ona nie wpisuje się w żadne widełki diagnostyczne i wtedy najczęściej słyszy: „taka pani uroda” albo „na brak libido proszę sobie chłopa zmienić”. Brzmi absurdalnie, ale takie rzeczy słyszę od kobiet codziennie. I znam to nie z jednej historii, tylko z tysięcy. Myślę, że wielu lekarzom trudno jest wyjść poza schematy. Trudno jest powiedzieć „nie wiem” albo „to wymaga więcej czasu”. A jeszcze trudniej o otwartość na inne podejście, jeśli całe środowisko, w którym się zawodowo dorastało, powtarzało, że wszystko jest albo czarne, albo białe. Tymczasem przychodzi pacjentka i mówi: „mnie jest szaro” – i czuje się z tym źle.
System skupia się na redukcji objawów. Na szybkiej diagnozie, szybkim leku, szybkim działaniu. Nikt nie uczy lekarzy, jak dotrzeć do przyczyny. Często w relacjach kobiet pada „to idiopatyczne” – czyli bez przyczyny – a ja wtedy mówię: jak to? Przecież wystarczy zapytać. I okazuje się, że tym kobietom rozpadło się życie – przeżyły stratę, rozwód, były zaburzenia odżywiania, spadek masy ciała, zanik miesiączki. To nie jest „bez przyczyny”. To konkretne historie. Tylko że tego nie da się usłyszeć w 5 czy 10 minut, a tyle trwa dziś większość wizyt. Przeprowadzenie dobrego wywiadu, nauka obserwacji cyklu, poznanie kontekstu – to wymaga czasu.
Ważne więc jest, by kobiety brały odpowiedzialność za swoje zdrowie. By wiedziały, że mają wybór. Nawet jeśli decydują się działać zgodnie z tym, co zaleca lekarz, niech to będzie świadoma decyzja. Najbardziej rozpowszechnionym mitem jest ten, że nie ma innej opcji. A to nieprawda. Opcji jest wiele. Można łączyć podejścia farmakologiczne i niefarmakologiczne. Można szukać przyczyny, a nie tylko tłumić objawy. Oczywiście, są wspaniali lekarze i specjaliści – to na system jako taki patrzę krytycznie. Zwłaszcza w kontekście zdrowia hormonalnego kobiet.
Książkę Katarzyny Wróbel: Więcej niż hormony. Jak przywrócić spokój w ciele i dotrzeć do prawdziwej przyczyny problemów hormonalnych (Sensus, 2025) można zamówić pod tym linkiem: https://bit.ly/wiecej-niz-hormony-EM