Medytacja często kojarzy się z czynnością, która przynosi relaks i spokój. Tak może być, ale często – zwłaszcza na początku – jest zgoła inaczej: podczas medytacji nierzadko zmagamy się z emocjami, a nasz stan wewnętrzny bardziej przypomina wzburzone morze niż spokojną taflę wody. W umyśle, który nie przywykł do obserwowania bieżącego doświadczenia, napływają niechciane myśli i stresujące obrazy, pojawia się niepokój, napięcie i złość. Zaczynamy denerwować się na siebie, że mamy jakieś zaległości albo o czymś ważnym ‘na śmierć’ zapomnieliśmy, w końcu złościmy się, że źle medytujemy. Stąd już tylko krok do całkowitego zarzucenia ćwiczenia uważności, w przekonaniu, że to nie dla nas, a w ogóle to strata czasu.
POLECAMY
Jeżeli natomiast rozumiemy uważność jako świadomość doświadczenia w chwili jego doświadczania, możemy sądzić, że w medytacji chodzi po prostu o snop światła (uwagę), który intencjonalnie oświetla to, czego doznajemy w tej chwili. Przy czym istotne jest, czy to światło jest zimne i nieprzyjemne jak jarzeniówka, czy też ciepłe i przyjemnie otulające obiekty, na który pada. Innymi słowy, ważna jest jakość świadomości, którą przyciągamy do chwili bieżącej albo, inaczej mówiąc, nasze do niej nastawienie: może być ono oceniające i krytycznie odnoszące się do tego, co pojawia się w naszym doświadczeniu, bądź akceptujące, życzliwe i pełne współczucia. To ma fundamentalne znaczenie.
W językach dalekowschodnich ideogram, który odnosi się do tego, co rozumiemy jako uważność,...