1. Zacząć od małych kroków
Mam szczęście, że wychowałam się w rodzinie, dzięki której mam nadzieję podstawową, czyli przekonanie, że wszystko ma sens, a świat jest w miarę życzliwy. Gdy tracę grunt pod nogami i zupełnie nie wiem, co będzie dalej, uruchamia się we mnie ta bazowa nadzieja, opisana przez Erika Eriksona, i mimo wszystko wierzę, że ostatecznie będzie dobrze – nawet jeśli jeszcze nie wiem, jak to się stanie.
Głównym źródłem nadziei są dla mnie relacje z ludźmi. Wiem, że nawet jeśli ustanę, ktoś obok powie: „Jestem przy tobie, nie będzie tak źle”. Staram się otaczać ludźmi, którzy mi nadzieję podnoszą. Mam się na kim oprzeć. Tak było podczas poważnej choroby: bałam się i wtedy dostałam wiele wsparcia – od bliskich, ale i od lekarzy, specjalistów. W trudnych momentach, gdy nadziei jest mniej, płynie ona ze świata.
POLECAMY
Daje mi ją też moje doświadczenie. Dzięki temu mam oparcie w sobie. Zwracam uwagę na sposób, w jaki myślę; na dialog wewnętrzny, czyli ten głos we mnie komentujący to, co mi się przydarza. Gdy orientuję się, że staje się negatywistyczny, świadomie staram się na niego wpływać, zauważając rzeczy pozytywne. Chodzi o to, by nie dać się porwać umysłowi katastrofizującemu, który jest silniejszy, bo ewolucyjnie zostaliśmy nastawieni na wychwytywanie zagrożeń. Ale zawsze możemy próbować dostrzec również jasne strony, coś dobrego, za co warto być wdzięcznym. Trzeba tylko podjąć taką decyzję i trochę wysiłku w to włożyć.
Nadzieja sama się nie zrobi. Jeśli ktoś myśli: będzie lepiej i tylko czeka, aż tak się stanie, albo wierzy, że opatrzność czuwa i wszystko za niego rozwiąże, łudzi się i ulega fałszywej nadziei, zwanej „matką głupich”.
Prawdziwa nadzieja nie zwalnia z poczucia odpowiedzialności. Oznacza, że widzimy różne opcje, jesteśmy na nie otwarci i działamy tak, by ją wzmacniać. Pytanie, jakie emocje się w nas rodzą w wyniku naszego dialogu wewnętrznego? Jeśli czujemy ulgę, lecz nie idzie za tym energia do działania, prawdopodobnie mamy do czynienia z fałszywym pocieszeniem, które znieczula, uśmierza lęk, ale niczego nie zmienia.
Nadzieja wykracza poza racjonalność, wymaga odwagi i wiary – w świat i we własne siły. Wymaga też otwartości na to, co jest – szczególnie jeśli jest bolesne i pełne lęku. Jeśli unikamy widzenia tego, nadzieja staje się ucieczką, sposobem na nieprzeżywanie emocji i niewidzenie, z czym sobie nie radzimy. A z drugiej strony potrzebna jest otwartość na to, że – choć różnie się sprawy mogą potoczyć – może być lepiej. Wtedy nadzieja ma szansę ponieść nas i mobilizować do działania.
We mnie nadzieję podtrzymuje robienie małych kroków. Nawet w perspektywie katastrofy, na przykład tej ekologicznej, staram się coś robić, by się nie dokładać do problemu: segreguję śmieci, sadzę drzewa. Działam metodą małych kroków – robię swoje, dostrzegam w tym sens i cieszę się choćby małym efektem. Wokół widzę ludzi, którzy podobnie działają i zarażamy się nawzajem swoją nadzieją.
A gdy wszystko zawodzi, jest jeszcze ta najgłębsza – nadzieja transformująca, o której mówi Denis O’Hara z Australian College of Applied Psychology, powiązana z doświadczeniem skończoności naszego życia.
Bardziej polega ona na sposobie bycia w świecie niż na działaniu w nadziei. Jej istotą jest znajdywanie sensu w tym, co się nam przydarza. I ufność, że ten sens można odkryć. Jej podłożem jest wspomniany głos w nas – warto usłyszeć, co i jakim tonem mówimy do siebie, jak komentujemy siebie i świat. Na to bowiem mamy wpływ. Najłatwiej zaś go usłyszeć, gdy jesteśmy wyciszeni, w stanie uważności i świadomości, wtedy też możemy go modulować. Nadzieja transformująca, jak zauważa Richard Rorty, amerykański filozof, to taka opowieść o własnym życiu, w której widzimy wiele możliwości i cokolwiek się zdarzy, przyjmujemy to, i znów widzimy wiele możliwości... Łatwiej wtedy zaakceptować to, co nieuchronne.
2. Wyjść do innych
Kiedy zaczęłam się zastanawiać nad tym, skąd czerpię nadzieję, pocieszenie, uświadomiłam sobie, że przedstawienia, które realizujemy dla dzieci i młodzieży, nigdy nie kończą się źle, ale też nie kończą się happy endem, bo dzieci już nie wierzą w to, że wszystko się dobrze skończy. Odkryłam, że pracując nad...