Próbuję nieustannie pozbyć się wszystkiego, co wiąże się z przeszłością (co lubiłam, robiłam, mówiłam, jak myślałam, moje preferencje, pasje, upodobania, znajomości). Jednocześnie czuję brzemię i zdaję sobie sprawę, że niemożliwe jest zgubienie tamtej tożsamości, wymazanie wspomnień. To jak naznaczenie, cień, blizna na sercu. Kiedy się odcinam, pozbywam się emocji, kamienieję, zamrażam się. Wtedy mogę o tym myśleć bez poruszenia i opowiadać, jakbym mówiła o filmie. To łatwe i uśmierza ból, a zarazem zubaża, przytłacza i daje poczucie oszustwa siebie samej. A potem wysusza łzy.
POLECAMY
Moje dzieciństwo kręciło się wokół ojca alkoholika, neurotycznej matki, nadopiekuńczej babci. To, co pamiętam najbardziej, to krzyk, strach, brak stabilizacji emocjonalnej (głównie) i poniżanie.
Około 18 wyprowadziłam się z domu, z deszczu pod rynnę. Znów to samo: przemoc, samotność, tułaczka po nocach. Kończy się szpitalem. Jestem znerwicowana, rozbita, nie wiem gdzie jest właściwa droga, nie wiem, co jest dobre, a co złe. Ląduję na grupowej, potem indywidualnej terapii DDA. Po trzech latach pracy nad sobą jestem kimś innym.
To nie pigułka szczęścia. To ciężka praca nad zrozumieniem tego co i dlaczego boli, nad świadomością i zmianą swojej osobowości. To tak, jakby ktoś nas właśnie urodził, tyle tylko, że my jesteśmy już dorośli. Trzeba od nowa, tym razem samodzielnie, nauczyć się żyć. Być odpowiedzialnym za siebie. I nie rozgrzebywać już przeszłości. Zostawić ją za sobą, wybaczyć. Zostawiam, zajmuję się sobą. Prostuję swoje życie. Tyle, że ona i tak wraca. Wystarczy, że coś się skojarzy, a już pracuje głowa, wracają obrazy, za nimi odczucia.
Trzy dni przed obroną magisterską odcinam ojca ze sznurka. Jedyne, co mam w sobie, to poczucie brzemienia, tego s...