„Wyznaczanie granic. Jak je stawiać, żeby czuć się wolnym" - przeczytaj fragment!

Otwarty dostęp

Książka Melissy Urban to praktyczny, inspirujący poradnik, który wesprze was w ustaleniu hierarchii ważności waszych potrzeb, a także da szansę na pełniejsze, swobodniejsze i szczęśliwsze życie. Poniżej prezentujemy jej fragment.

Chcę się podzielić tym, co wydarzyło się w zeszłym tygodniu, ale nie dlatego, że było ekscytujące czy niezwykłe – w rzeczywistości stanowiło coś zupełnie typowego i w tym właśnie tkwi cała magia.    W poniedziałek po szkole rozpoczynał się mój wspólny tydzień z synem. Wiedziałam, że mam przed sobą całkiem intensywny okres w pracy, toteż wieczorem postanowiłam wyjątkowo wcześnie położyć się spać. Wraz z mężem bardzo lubimy powtórki Top Chefa, poza tym byłam niezwykle podekscytowana tym, co wydarzyło się w kolejnym odcinku Wojen barowych, ale przed rozpoczęciem kolejnego dnia w pracy bardzo chciałam poćwiczyć, więc w poniedziałek położyłam się do łóżka zaraz po tym, jak mój syn poszedł spać o 20:00. Takie wczesne kładzenie się do łóżka nazywam „chodzeniem spać z kurami” i warto je raz na jakiś czas wypróbować, bo to wspaniałe.    Wczesnym rankiem we wtorek wybrałam się na siłownię i pełna energii zaczęłam mój dzień. Późnym popołudniem dostałam e-mail od koleżanki z pracy, w którym zapytała, czy nie zechciałabym udostępnić na moim profilu na Instagramie informacji o jej nowym projekcie crowdfundingowym na Kickstarterze. Odpisałam jej z entuzjazmem, że słyszę o nim już od jakiegoś czasu, że jestem podekscytowana perspektywą jego realizacji i że oczywiście pomogę. Wyjaśniłam, że w moich mediach społecznościowych nie udostępniam informacji o zbiórkach pieniędzy na finansowanie różnych akcji, ale zaproponowałam, że w ramach promocji jej pomysłu wspólnie porozmawiamy na Instagramie podczas transmisji na żywo i że osobiście dokonam wpłaty. Umówiłyśmy się na następny tydzień, dzięki czemu miałam wystarczająco dużo czasu na odpowiednie przygotowanie się. W środę otrzymałam nieoczekiwane zaproszenie do wygłoszenia gościnnego wykładu na prestiżowym uniwersytecie na zajęciach z zakresu żywienia, zdrowia i technologii żywności. (To był Stanford; nie będę nawet próbować być skromna!) Znałam wykładowczynię tych zajęć i schlebiało mi, że chciała, abym to właśnie ja poprowadziła ten wykład, ale miałam już napięty grafik w pracy i nie mogłam na czas przygotować wykładu i prezentacji w PowerPoincie. Powiedziałam jej, że oczywiście z przyjemnością bym go poprowadziła, ale wyjaśniłam, że jestem na granicy wytrzymałości, po czym zaproponowałam kilka sposobów, dzięki którym mogłabym znaleźć czas na to przedsięwzięcie. Ostatecznie zdecydowałyśmy się na swobodną dyskusję bez konieczności prezentowania slajdów, do której studenci mieli przesłać mi pytania z wyprzedzeniem – format, który już wcześniej z powodzeniem stosowali na zajęciach. (Spoiler: poszło mi tak świetnie, że z trudem powstrzymałam się przed dodaniem do mojego CV na LinkedIn „profesorka na Stanfordzie”).
W czwartek moja manikiurzystka (z którą umawiam się od lat) napisała mi esemesa, że przed moją umówioną wizytą niespodziewanie wyskoczył jej wolny termin i zapytała, czy mogłabym przyjść pół godziny wcześniej. Wie, że mam elastyczny grafik, a ja często zgadzałam się na takie prośby, by ulżyć jej trochę w pracy. Tego dnia technicznie rzecz ujmując, mogłam przyjść wcześniej, ale owe pół godziny zarezerwowałam sobie na lunch, ponieważ resztę popołudnia miałam wypełnioną następującymi bezpośrednio po sobie rozmowami telefonicznymi przez Zooma. Szybko odpowiedziałam, że nie mogę, ale potwierdziłam, że w południe przyjdę z wybranym już kolorem, dzięki czemu nie będziemy musiały tracić czasu. W weekend mój syn brał udział w swoich pierwszych zawodach wspinaczkowych. Poszliśmy mu kibicować, ale w przerwie między zawodami wyszłam na zewnątrz, żeby udostępnić na Instagramie zaplanowane treści sponsorowane. Godzinę później dostałam esemesa od sponsora z kilkoma pytaniami o to, jak prezentują się opublikowane materiały. Natychmiast odpowiedziałam: „Spędzam weekend z rodziną – porozmawiajmy w poniedziałek”. Odesłał mi szybkie „miłego weekendu”, a ja wróciłam na zawody, na których spędziliśmy cztery godziny w oczekiwaniu na emocjonowanie się całymi czterema minutami wspinaczki – życie mamy sportowca w pigułce.

W niedzielę rano mój były mąż wysłał mi esemesa z prośbą o rozmowę na temat pewnego szczególnego aspektu codzienności naszego syna w moim domu. Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy taka rozmowa byłaby dla nas rozsądnym rozwiązaniem; nie kontrolujemy tego, co dzieje się w domu drugiego rodzica, i wydało mi się to czymś więcej niż tylko odrobinę drobiazgowym. Po kilku godzinach odpisałam: „Chcę być dobrym współrodzicem i wysłuchać twoich obaw, ale jednocześnie przypominam ci, że nie kontrolujemy tego, co dzieje się w naszych osobnych domach. Może prześlij mi swoje spostrzeżenia e-mailem, a ja wezmę je pod uwagę?”. Wydawało mi się to rozsądnym kompromisem.

W niedzielę wieczorem bezmyślnie odświeżałam pocztę i sprawdzałam wiadomości na Instagramie, ale zaczynało mnie to już nużyć, więc odłożyłam telefon, żeby móc nacieszyć się ostatnim wieczorem z synem. Zakończyliśmy nasz wspólny tydzień mocnym akcentem – spacerem z naszym psem Henrym, bezglutenową pizzą z dodatkowym pepperoni i seansem Gwiezdnych wojen.

W poniedziałek rano odwiozłam syna do szkoły i wróciłam do domu, wiedząc, że mam tydzień wolny od obowiązków rodzicielskich i że będę mogła nadrobić zaległości w pracy, we śnie, w pisaniu i oczywiście w Wojnach barowych. Kibicujemy ci, Gregory! (Bez spoilerów, proszę).

ŻYCIE Z GRANICAMI

Czy udało wam się wyłapać wszystkie granice, które postawiłam w ciągu tego standardowego tygodnia? Założę się, że tak – a przynajmniej większość z nich. (Brawo, jeśli wychwyciliście granice wytyczone samej sobie!). Najpierw jednak prześledźmy, jak wyglądałby mój tydzień bez tych granic:

  • Siedzę do późna, oglądając z mężem Top Chefa, a potem odpuszczam sobie siłownię, bo jestem zbyt zmęczona, żeby wcześnie wstać. Mój tydzień zaczyna się źle, a ja jestem z tego powodu wyjątkowo nieznośna.
  • Przez trzy dni ignoruję prośbę mojej koleżanki, bo nie chcę jej odmawiać, ale wiem, że jeśli udostępnię jej zbiórkę na Kickstarterze, zostanę zasypana podobnymi prośbami od innych. Znajoma znowu wysyła mi e-mail, a ja mam tak silne poczucie winy, że mimo wszystko publikuję informację o jej projekcie, jednocześnie się na nią wściekając, że postawiła mnie w takiej sytuacji. Nie sprawdzam, jak wyszło – i z tego powodu również okropnie się czuję.
  • Mówię „tak” dla wykładu na Stanfordzie („cokolwiek zechcecie – zrobię to!”) i wypruwam sobie żyły, żeby do mojego i tak już pełnego tygodnia dodać i wykład, i prezentację. Skutkuje to większym wypaleniem, mniejszą ilością snu i jeszcze większym rozdrażnieniem. Wykład wypada dobrze, ale wiem, że mogłam to zrobić lepiej.
  • Rezygnuję z lunchu, żeby dostosować się do grafiku mojej manikiurzystki, a potem spędzam resztę dnia wściekła na nią, wściekła na siebie i głodna, bo popołudnie mam już wypchane po brzegi. Dlaczego to sobie robię?
  • Omijają mnie dwie najlepsze rundy wspinaczkowe mojego syna, gdyż w tym samym czasie w sobotę wertuję statystyki na Instagramie, odpowiadając na pytania mojego sponsora, bo może nie będzie już chciał ze mną współpracować, jeśli nie zareaguję od razu? (Nie przestaję zadawać sobie pytania, czy to na pewno firma, z którą w ogóle chcę współpracować). Czuję się jak okropna matka i jestem sfrustrowana tym, że praca zawsze wkrada się do mojego życia prywatnego.
  • Cały dzień zamartwiam się prośbą mojego byłego. Ponieważ jestem tak przemęczona i rozdrażniona, odpowiadam arogancko, co ze zrozumiałych względów wywołuje u niego konsternację i zdenerwowanie. Spędzam resztę wieczoru, dając wycisk każdemu, kto da radę wysłuchać, jak bardzo jestem w tym tygodniu zmęczona, wypalona i zirytowana. Przyjeżdża pizza. Zimna.
  • Siedzę do późna, odświeżając pocztę, przewijając Instagram i oglądając Netflixa, a tydzień zaczynam od opuszczenia siłowni (znowu), bo jestem po prostu cholernie zmęczona.
     

Czy pizza to tylko zbieg okoliczności? A może to dzięki granicom wszystko staje się lepsze? Pozostawię to do oceny wam. Nie będę snuć przypuszczeń, jak bardzo ten scenariusz przypomina obecnie wasze życie, ale jeśli brzmi to aż nazbyt znajomo, to cieszę się, że trafiliście na tę książkę i że zaczynacie waszą nową przygodę z granicami. Nie musicie tak żyć! Zapewne już wiecie, że kilka uprzejmie sformułowanych, jasno nakreślonych granic może pomóc wam zaoszczędzić energię i czas, zachować dobrą kondycję psychiczną oraz zredukować lub wyeliminować wszystkie źródła frustracji, złości, pretensji i wypalenia.

Czy jesteście gotowi rzucić okiem na swoją przyszłość? Oto jak wyglądał mój tydzień po tym, jak z pełnym przekonaniem zastosowałam te jasne, życzliwe granice w sposób, który przysłużył się mojemu zdrowiu, szczęściu i możliwościom.

  • Udało mi się wypełnić moje zdrowotne zobowiązania, wyznaczając samej sobie granicę „wczesnego kładzenia się spać” i wysypiając się, dzięki czemu cieszyłam się dobrą kondycją, a tydzień rozpoczęłam w sposób aktywny i przepełniona energią.
  • Wsparłam projekt znajomej, nie naruszając przy tym mojej integralności ani granic dotyczących mediów społecznościowych. Pomogło jej to odnieść sukces i wzmocniło naszą relację.
  • Udało mi się poprowadzić gościnny wykład na STANFORDZIE, nie wypalając się przy tym ani nie zawalając innych projektów. Ze względu na sposób, w jaki potraktowałam tę propozycję, wykładowczyni kursu wie, że mówię to, co mam na myśli, i że dotrzymuję słowa, a to dobrze wróży naszej przyszłej współpracy.
  • Zadbałam o siebie, zjadając lunch, zamiast ulec presji, że muszę zrezygnować z tych kilku chwil, aby dostosować się do czyjegoś harmonogramu. Dzięki temu przez resztę dnia byłam skoncentrowana i pełna energii, utwierdziłam się też w przekonaniu, że jestem warta tego, żeby o siebie zadbać.
  • Trzymałam rękę na pulsie i zamiast dać się wciągnąć w sobotnią rozmowę o pracy, mogłam cieszyć się sportową rywalizacją syna i kibicowaniem mu. Wyznaczenie całej granicy zajęło mi dziesięć sekund i nie myślałam o tym aż do poniedziałku rano – a sposób, w jaki zareagował mój biznesowy partner, utwierdził mnie jeszcze bardziej w przekonaniu, że jest to dobra marka do współpracy.
  • Współpracowałam z ojcem mojego syna w najzdrowszy możliwy (dla mnie) sposób, ustalając wobec samej siebie granicę, że nie odpowiem, dopóki się nie upewnię, co naprawdę czuję w związku z prośbą mojego byłego męża. Później z kolei byłam w stanie odpowiedzieć w sposób zgodny z moją integralnością, który jednocześnie nadal uwzględniał także dobro mojego syna.
  • Zauważyłam, że moje nawyki dotyczące korzystania z telefonu obniżają jakość moich wieczorów, i wyznaczyłam względem siebie granicę odkładania go na bok. Pozwoliło mi to zrelaksować się, miło spędzić wieczór i wcześnie położyć się spać… znowu.

 

To moglibyście być wy! I to będziecie wy, jeśli wykorzystacie wszystko, czego dowiedzieliście się o granicach, i zaczniecie stosować to w realnym świecie. Nie musicie robić tego wszystkiego jednocześnie. Nie musicie robić tego od razu idealnie. Nie musicie nawet w pierwszej kolejności atakować i stawiać czoła granicom najtrudniejszym – choć brawa dla tych, którzy gotowi są do takiej próby. Wszystko, co musicie zrobić, to dostrzec potrzebę postawienia granicy, wziąć głęboki oddech i użyć tych jasnych, życzliwych słów, które ćwiczyliśmy, aby zapewnić sobie tę przestrzeń.

Przez lata pomogłam tysiącom ludzi zrobić to samo i słyszałam o tym, jak praktyka stawiania granic w nieoczekiwany sposób zmieniła ich życie. Gdy z powodzeniem ustalacie granice w jednym obszarze życia, daje wam to pewność, że możecie je ustalać także w innych dziedzinach. Kiedy widzicie, jak poprawiają się wasze relacje, utwierdzacie się w przekonaniu, że granice nie są czymś egoistycznym – są aktami życzliwości podjętymi z miłości do nich i do was. Kiedy w ciągu dnia odczuwacie bliższą więź z wami samymi i z waszymi potrzebami, zaczynacie wierzyć, że jesteście warci tego, by stawiać się na pierwszym miejscu. A kiedy wszędzie zaczniecie pojawiać się z większą pewnością siebie, energią, możliwościami i uprzejmością… nie znajdzie się w waszym życiu nic, co nie zmieniłoby się na lepsze.

Ponieważ to wy zmieniacie je na lepsze – i to właśnie dzięki granicom.

Fragment pochodzi z książki „Wyznaczanie granic. Jak je stawiać, żeby czuć się wolnym" która niedawno ukazała się nakładem Wydawnictwa Luna. Książkę można kupić tutaj

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI