Życie rodzinne dobrze wygląda tylko w reklamie. W rzeczywistości z reguły przypomina koszmar, a weekendowa wyprawa całej rodziny to po prostu dno piekła. To właśnie w czasie tego czasu wspólnego, kiedy mamy budować więź, odpocząć, pobyć ze sobą, wybucha najwięcej konfliktów, skaczemy sobie do gardeł, syczymy, zabijamy się milczeniem albo gadaniem. Zderzają się potrzeby wszystkich członków rodziny i nawet jeśli w porządku jednostkowym dałoby się je zaspokoić i nie wydają się nielogiczne, to zwielokrotnione, pomnożone przez wszystkich obecnych okazują się początkiem wojny atomowej.
Zabawne jest to (choć nie, wcale nie jest zabawne), że wiedzę o tym piekle noszą w sobie wyłącznie jego uczestnicy. Bo młodsi jeszcze nie wiedzą, co ich czeka, a starsi zapomnieli lub wyparli, przeżywają syndrom pustego gniazda, który uładza, upiększa wspomnienia sprzed kilku-, kilkunastu lat. A i uczestnicy piekła rodzinnej miłości obiecują sobie zawsze, że kolejny weekend będzie inny, że kolejna wyprawa bardziej atrakcyjna, że uda się zaspokoić oczekiwania wszystkich, przewidzieć je, zabrać odpowiednią ilość wody, ciastek, ładowarkę, sprawdzić lepiej mapę, zaparkować przy fajniejszej restauracji, znaleźć łatwiejsze podejście, bardziej piaszczystą plażę…

tłum. Anna Wołcyrz
Wydawnictwo Tajfuny 2021.
Dokładny taki punkt wyjścia buduje w jednym ze swoich opowiadań Hiroko Oyamada. Tekst nosi tytuł Zagubiony w zoo i opowiada o kilku rodzinach, które w niedzielę przychodzą obejrzeć zwierzęta. Tołstoj napisał w Wojnie i pokoju: „Wszystkie szczęśliwe rodziny są takie same. Wszystkie nieszczęśliwe na swój sposób”. U Oyamady, młodszej od Tołstoja o jakieś dwieście lat, nie ma szczęśliwych rodzin, to jedno. Po drugie każda nosi swój konflikt ze sobą przez cały czas,...