Zabieram ze sobą Mój rok relaksu i odpoczynku Otessy Moshfegh, choć wiem, że niezbyt nadaje się do czytania w pianie, a jej tytuł jest przewrotny. Główna bohaterka rzuca pracę, by zrobić sobie właśnie „rok relaksu i odpoczynku” – ale nie chodzi tutaj o wydumaną potrzebę, by udać się w podróż do Indonezji, ale o niemożliwość udźwignięcia pustki życia, własnej bezproduktywności, żałoby i samotności. Moshfegh przeprowadza tu ciekawy eksperyment literacki: pokazuje nam zdołowaną dziewczynę, ale nie wysyła jej na terapię, nie każe samej „wziąć się w garść” i podciągnąć za uszy. Wymyśla coś innego – pozwala jej przeżyć tę rozpacz, przepracować pustkę – bohaterka zamyka się w domu, oddaje przyjaciółce wszystkie ciuchy, kosmetyki i perfumy, wyrzuca meble. Pozostawia tylko podstawowe środki higieniczne i najprostszą odzież, zaczyna przyjmować środki, które sprawiają, że cały rok prześpi. Po prostu usuwa się z życia....
W dresie i na psychotropach
Idę czytać do wanny – nie z wygody, ale z zagonienia. Planuję się ukryć w łazience przed mężem i dziećmi i złapać (mały) oddech. Wiadomo, że w łazience można się nie tylko ukryć, ale i zachować godność, udając konieczność przeprowadzenia skomplikowanych zabiegów higienicznych. No więc, wanna jest moim szampanem i truskawką z czekoladą, ale bez wyrzutów sumienia. Jest już późno, nikt nie powinien mieć żadnych potrzeb koniecznych do zrealizowania tu i teraz. Zamierzam czytać w wannie również z innego powodu – podobno w kąpieli nie można zasnąć, więc może uda mi się trochę podgonić lekturę.
Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.