Co stanowi granicę oddzielającą dorastanie od dorosłości?
Myślę, że mógłby to być moment, w którym ktoś zaczyna czuć się sobą – ze swoim ciałem, ze swoimi emocjami, ze swoimi wyborami. Jest świadomy, że różne rzeczy zostawił i już ich nie będzie. Jest świadomy, że pewnych rzeczy nie wybrał, tych studiów czy tamtej pracy. Zdaje sobie sprawę ze swoich ograniczeń, z tego, że nie będzie pilotem albo kardiochirurgiem, ale wie, że będzie kimś innym i to jest dla niego w porządku. To jest też jego wybór.
O dojrzałości decydowałoby zatem to, na ile jesteśmy pogodzeni z zyskami i stratami w życiu?
Tak. Żeby wejść w dorosłość musimy się pożegnać z różnymi rzeczami. Musimy się też pogodzić z tym, co dostaliśmy i czego nie dostaliśmy od swoich rodziców. Ktoś, kto nie umie się pogodzić z tym, że czegoś nie dostał, albo z tym, że dostał bardzo mało, będzie ciągle wracał do domu. Nie godzi się ze stratą, która już się wydarzyła, a bez tego nie może iść dalej.
Dojrzały człowiek pomyśli zatem: „Akceptuję swoje ograniczenia i jestem z nimi w zgodzie. To właśnie jestem ja. Taka jest prawda o mnie, i to jest okej”. Droga do miejsca, w którym może tak o sobie powiedzieć, nie jest chyba łatwa?
Nie jest. Gdy jesteśmy dziećmi i nastolatkami, funkcjonujemy w dość demokratycznym środowisku. Małe dzieci na podwórku czy w przedszkolu traktuje się jako równe, w pewnym sensie takie same. Adolescencja jest z jednej strony czasem budzenia się indywidualizmu, a z drugiej strony tworzenia wspólnoty z rówieśnikami. Wchodzenie w dorosłość dużo zmienia – jest procesem, na który składa się wiele strat. Młodzi ludzie przeżywają w związku z tym silny lęk. Niektórzy nie mogą skończyć studiów. Inni nie są w stanie opuścić rodzinnego domu. Jeszcze inni nie decydują się na założenie własnej rodziny, bo to się wiąże z utratą pewnej swobody. Wejście w dorosłość jest bardzo trudne, bo wiąże się ze zdefiniowaniem siebie. Definiuje mnie związek z drugą osobą. Ja się definiuję, wybierając tę osobę, i ona mnie definiuje przez to, jaka jest. Definiuje mnie także moja praca. Okres nauki, na przykład studiów, to czas, w któ rym mam jeszcze przed sobą różne zawodowe drogi. Gdy ten okres się kończy, muszę wybrać jedną z możliwości, dookreślić się. Co ja będę robić? Gdzie to będę robić? Poza tym kończę naukę i bardzo się uwidacznia mój kapitał społeczny i finansowy. Demokracja i równość się kończą. Jedni mają rozbudowaną sieć kontaktów, mogą liczyć na wiele osób, na przykład na swoją rodzinę, drudzy mogą liczyć właściwie tylko na siebie. Jedni po studiach znajdą bez problemów dobrze płatną pracę, drudzy, choć skończyli studia z wyróżnieniem, będą z trudem samodzielnie się utrzymywać, bo ich kompetencje nie są po szukiwane na rynku pracy. Kończy się moratorium. Trzeba wybrać, a wybór to jest zawężenie. Wybierając, traci się różne inne możliwości. Dlatego wchodzeniu w dorosłość towarzyszą nierzadko kryzysy: osobowościowe, lękowe, depresyjne.
Z jakimi problemami młodzi dorośli zgłaszają się na psychoterapię?
Zgłaszają się między innymi osoby, które są w związku i nie są w stanie zaangażować się w ten związek bardziej, na przykład zdecydować się na małżeństwo. Uważają, że wtedy klamka zapadnie – i to ich przeraża. Zdarza się, że bywa to powodem odejść tuż przed ślubem. Gdy zbliża się dzień ślubu, napięcie jest nie do wytrzymania, bo komuś się wydaje, że to już będzie koniec.
Odczuwają lęk przed tym, że nie będzie odwrotu?
Tak. Odczuwają lęk przed wyborem, który definiuje, przed utratą wszystkich innych możliwości. Są na przykład pary, które poznały się wcześnie, pod koniec liceum albo na początku studiów, i kiedy już mają kończyć studia, jeden z partnerów proponuje: „Może zamieszkajmy na chwilę osobno. Posprawdzajmy sobie jeszcze różne możliwości”. U partnera, który wychodzi z taką propozycją, może to wynikać z lęku przed ostatecznością wyboru. Ale jest też przecież ta druga osoba. W niej również rodzi się lęk, bo zaczyna się zastanawiać nad tym, czy to nie jest rozstanie. Pamiętam pacjentkę, która przeżywała z tego powodu tak silny atak lęku, że trafiła do ośrodka interwencji kryzysowej. Są osoby, które nie są w stanie złożyć pracy magisterskiej, bo nie chcą przekroczyć progu związanego z ukończeniem studiów. Albo piszą przez wiele lat doktorat; chcą, żeby był doskonały. Za tym perfekcjonizmem kryje się lęk. Obawa dotyczy tego, że ta praca doktorska zdefiniuje je jako osoby wartościowe lub nie. Dlatego nie są w stanie wypuścić jej z rąk, oddać jej.
Istnieją jakieś okoliczności, które powodują, że jedni młodzi ludzie mają problemy z przechodzeniem przez ten etap, a inni nie? Może zbyt wygórowane wymagania rodziców? Albo osiągnięcia rodziców czy rodzeństwa? Może młody człowiek nie chce być tym ostatnim w rodzinie.
Tak jak w filmie dokumentalnym Marcina Koszałki Takiego pięknego syna urodziłam. Reżyser sfilmował w nim swoich rodziców zarzucających go pretensjami o to, że dostał się na wydział operatorski i z braku wyobraźni chodzi z kamerą po domu i kręci, co popadnie. Matka nazywa go idiotą, kretynem, beztalenciem. W jednej ze scen staje nad nim i mówi: „A takiego pięknego syna urodziłam”. I co z niego wyrosło? Całymi dniami leży albo śpi. Jego koledzy pokończyli studia, dzieci mają, zarabiają, a ten leży na kanapie. Film wywołał ogromne kontrowersje, ale pokazał to, co wielu z nas przeżywa. Zdarza się, że rozczarowujemy swoich rodziców. Niektórzy z nich być może łapią się za głowę na myśl o tym, jak ich zawiedliśmy, ale otwarcie nam tego nie mówią.
I na szczęście nie mówią tego przed kamerą. Z takiej rodziny trudniej się wychodzi?
Tak. W takich rodzinach nie ma tolerancji dla słabości. Większą uwagę rodziców przyciągają osiągnięcia, a mniejszą słabość, nieradzenie sobie. Rodzice chwalą dziecko, gdy ma jakieś sukcesy, a gdy doznaje porażki, nie reagują. To nie znaczy, że ganią, tylko że ich to nie interesuje albo się w to w ogóle nie angażują. Wtedy istnieje ryzyko, że dziecko będzie chciało być perfekcyjne.
Aby mieć uwagę rodzica?
I energię emocjonalną płynącą z tego, że ktoś się cieszy albo interesuje tym, co robi i jak mu idzie. To na pewno jest istotne. Trudniej może być również młodym osobom, których „ja” jest przeinwestowane. Z jednej strony takie osoby są kruche, a z drugiej marzą o tym, żeby być kimś wielkim.
A co to znaczy: przeinwestować „ja”?
Osoba, która przeinwestowuje swoje „ja”, to ktoś, kto bardzo się koncentruje na tym, czy coś robi dobrze. Najważniejsze jest dla niego to, jak wypadnie na tle innych. Nie zastanawia się, czy będzie szczęśliwy, czy będzie mieć przyjaciół i kolegów, czy będzie ciekawie. On przede wszystkim nie chce zawieść, nie chce się wstydzić. Przyjemność czerpie raczej z podziwu niż z tego, że jest kimś, kogo się lubi, przy kim można się zrelaksować. Wydaje mi się, że to jest ryzy ko związane z dorosłością – można przeinwestować swoje „ja” albo przeinwestować relacje. W tym drugim przypadku oceniamy swoje życie jako wartościowe, bo mamy taką żonę albo takiego męża, takiego partnera. Ryzyko wiąże się z tym, że wszystko stawiamy na jedną kartę.
Fragment pochodzi z książki Bernadetty Janusz „Trać i żyj. Co nam dają straty” od Wydawnictwa MANDO Inside.