THE GLASS GIRL. Rozdzierająca opowieść o nastolatce zmagającej się z nałogiem i o podróży, którą musi odbyć, aby wyzdrowieć

Otwarty dostęp

THE GLASS GIRL

KATHLEEN GLASGOW

Tłum. Ewa Bobocińska

 

Gałęzie wbijały się w jej dłonie

Nie przeszkadzała jej krew na rękach

Szła dalej

Wyżej i wyżej

Z liśćmi we włosach

W podartych dżinsach

Nie przeszkadzała jej krew na spodniach

Jakiś ogień w sercu

Pchał ją wyżej

Byle dalej od krzyków

Byle dalej od spojrzeń

Byle dalej od świata

Mocne stopy, bose, na gałęziach

Nie przeszkadzała jej krew na stopach

Na samej górze

W niebie

Mogła oddychać

Przepadły krzyki

Przepadły spojrzenia

Oparła policzek o drzewo

Zamknęła oczy

Zebrała wszystko razem

I odrzuciła od siebie, daleko, daleko

Jaki piękny ten świat

Kiedy stępiła ostre kanty

Wygładziła poszarpane brzegi

Spiłowała je na proch

I patrzyła, jak przesypuje się między jej palcami

A potem

Trzask, łoskot i spadała

I spadała

I spadała

I spadała

Drzazgi jej gniazdka całe we krwi


Co rano po przebudzeniu myślę, że nie dam rady. A może raczej myślę, że nie chcę już dawać rady. Jestem ociężała po tym, co zrobiłam poprzedniego wieczora i jestem ociężała przez to, co we mnie tkwi, czasami jest tego cholernie dużo, nie do udźwignięcia. Czuję takie zmęczenie, jakby moje kości były gołe, jak u kościotrupa i rozklekotane. Takie zmęczenie, jakbym miała beton w butach, kamizelkę ołowianą na piersi, cegły przywiązane w pasie. Ale wstaję. Zwlekam się z łóżka, stawiam betonowe stopy na podłodze i rozpoczynam głupie codzienne rutynowe czynności, bo tak to już jest, jak się ma piętnaście lat: matka wydziera się na ciebie, że spóźnisz się do szkoły; tata wydziera się na ciebie, że jeśli się nie pośpieszysz, to spóźni się do pracy. Nauczyciel zawstydzi cię przed całą klasą, bo nie uważałaś. Ktoś, ktokolwiek, każdy, zawsze znajdzie się taka osoba, która wpadnie na ciebie na korytarzu i popchnie cię na ścianę, i to nawet nie celowo. Gorzej. Ludzie po prostu cię nie dostrzegają. Nie istniejesz. Nie jesteś nawet maleńkim pulsującym punkcikiem na radarze ludzkości. Zobaczysz osobę, która złamała twoje serce na pół, wepchnęła je sobie do ust i połknęła, chciałabyś mieć je z powrotem, ale myślisz, że nie odzyskasz go nigdy, a kto mógłby żyć bez serca? Albo przypomnisz sobie, że twoja babcia umarła i ta wielka, czarna dziura chce pochłonąć także i ciebie. Kto byłby w stanie tak żyć? Być może będzie dzisiaj próbny alarm i będziesz musiała się skulić pod oknem na plastyce. A może alarm będzie prawdziwy. Pingwiny na Antarktydzie mają plastik we krwi. Pożary. Powodzie. Jeśli mieszkasz na pustyni, to jest gorąco i z każdym rokiem coraz goręcej. Ale musisz wstać z łóżka, bo masz piętnaście lat i to właśnie robisz. Wkładasz workowate dżinsy. Wkładasz powyciągany podkoszulek. Luźną bluzę. Wszystko zbyt obszerne, ponieważ musisz opuścić swój pokój, aby twój ból mógł wzrosnąć. Chronisz siebie. Doprowadzasz do perfekcji maskę z pudru i czarnego eyelinera, twarz dla ludzi, którzy patrzą tylko na to, co na zewnątrz – może to nie jesteś prawdziwa ty, ale kto chciałby oglądać, jaka jesteś w środku? Tego by było za dużo i nie dość zarazem. Ta część ciebie to pustka i szarość, to zdychające serce. Wszyscy twierdzą, że potem będzie lepiej. Kiedy będziesz starsza. Jakby to był wyrok, który trzeba odbyć. Jakby to cię miało zahartować, jeśli przetrwasz. Jakby było warto. Może to i prawda, ale ta perspektywa wydaje się taka odległa, tak długo trzeba dźwigać ten ciężar, że jesteś w stanie przeżyć dzień tylko dzięki świadomości, co możesz zrobić pod jego koniec, aby choć przez krótką chwilę mieć poczucie, że był coś wart, zanim porwie cię kojąca fala, która zmywa wszystko.

JEDEN

 

Dycha, dycha, dycha za wszystko

Wszystko, wszystko, wszystko

Olać to

Violent Femmes

 

PIĄTEK

 

To jest tak, jakbyśmy grały w butelkę, tylko bez butelki. Dobrze wiem, jak to się potoczy. Wyimaginowana butelka będzie wirowała między nami, aż zakręci się nam w głowie, potem zwolni i w końcu wskaże na mnie.

Cherie nie chce, by trafiło na nią. Twierdzi, że nie jest w tym dobra, chociaż zrobiła to dopiero dwa razy. Mówi, że nie podoba jej się, jak ludzie wtedy na nią patrzą.

Amber mówi: zapomnij. Ona jedna ma samochód i prawo jazdy, więc jest kierowcą i uważa, że to wystarczy. Skoro musi pozostać trzeźwa, to nie powinno paść na nią. „Ja jestem kapitanem tego statku”, powiada. „Nawiguję tą pijaną łajbą, więc nie ja”. Zresztą ona i tak nie lubi pić. Próbowała raz i wszystko wydawało się okej; chichotała z nami wszystkimi w pokoju Kristen, kiedy puszczałyśmy w obieg papierowy kubek z likierem miętowym, ale potem zwymiotowała na siebie. Musiałyśmy ją rozebrać i wstawić pod prysznic, ja weszłam tam z nią dobrowolnie, żeby się nie przewróciła. Zmywałam szamponem wymiociny z jej długich włosów, a ona płakała. Dobrze, że mama Kristen spędzała tamtą noc u swojego chłopaka. Znalazłyśmy zapomnianą, zakurzoną butelkę likieru miętowego na najwyższej półce kuchennego kredensu. Płyn w butelce wyglądał i smakował jak cukierek, więc spróbowałyśmy. Miałyśmy po trzynaście lat; który dzieciak nie lubi cukierków? Tak czy owak, dla Amber był to pierwszy i jedyny raz.

Kristen opiera się z całej siły o wewnętrzną stronę drzwi samochodu, jej kucyki z czerwonymi kokardkami powiewają na wietrze, który wpada przez uchylone okno.

-Bella, ty to zrób. Jesteś najlepsza. Nie przejmujesz się – mówi, wymachując e-papierosem.

-To takie wstrętnie – zwraca się do niej Amber. – Naprawdę obrzydliwe.

-Wszystko jest obrzydliwe, jak się nad tym zastanowić – odpala Kristen. – Ale kogo to obchodzi?

Siedzę na tylnym siedzeniu obok Cherie i wzdycham.

Butelka wskazała na mnie. Wszyscy zawsze mówią mi to samo, co przed chwilą powiedziała Kristen, tylko w różnych wersjach:

Bella, ty to zrób.

Bella, powiedz siostrze, żeby oderwała się od tabletu i przyszła na obiad.

Bella, powiedz ojcu, że znowu spóźnił się z czekiem.

Bella, dowiedz się, czy ten facet uważa mnie za gorącą laskę.

Bella, nie przeczytałam tej książki, streść mi ją, żebym mogła napisać to głupie, cholerne wypracowanie.

Bella, Bella, Bella.

Zamykam oczy. Chciałabym zostać sama, ale nie wolno mi być samej - po Dylanie, wiem, że powinnam być wdzięczna przyjaciółkom, które próbują się mną opiekować, ale tak chciałabym czasem mieć odrobinę  ciszy i spokoju, bez hałasu, bez niczego. Po prostu… bez niczego.

Czasami czuję się tak, jakbym żyła w automacie do gry w flippera, jakbym była poobijaną kuleczką, przerzucaną z jednego kąta w drugi przy akompaniamencie błysków świateł i dzwonków. I nie mogę przerwać gry, bo to ja jestem grą.

Amber zatrzymuje samochód przy krawężniku za rogiem ulicy, przy której stoi sklep. Część czerwonych liter pociemniała, więc napis głosi: L_C_YL_Q__R

Lucky Liquor. Szczęśliwy Alkohol. Niektórzy starsi chłopcy ze szkoły nazywają ten sklep Lucy Licker. Liżąca Lucy. „Ostatniej nocy miałem randkę z Liżącą Lucy”, mówią. Tłumaczą w ten sposób zapuchnięte oczy i nieświeży oddech, jakby kogokolwiek obchodziło to, że mają kaca. Szczerze?  Nikogo nie obchodzi, co oni robią. Poza dziewczynami.

Wszystkie w samochodzie siedzą teraz cicho, czekają na mnie.

Każę im czekać jeszcze przez kilka chwil, jak zawsze. To już tak nasz zwyczaj, robimy to za każdym razem. Nieodmiennie.

Jeżeli prowadzi Kristen, to mówi, że  nie może. Jeżeli prowadzi Amber, to Kirsten twierdzi, że Amber byłoby głupio i że ona nie lubi picia, więc wszystkie jej wybaczają. Cherie nigdy tego nie robi, odkąd jakiś obrzydliwy gościu złapał za kieszeń jej bluzy i ją podarł. I tak w kółko, jak w grze w butelkę. Nieważne, w co gramy: kamyk w naszej alkoholowej grze w klasy zawsze ląduje na moim polu.

A wskazuje na mnie dlatego, że ja to zrobię i one o tym wiedzą.

„Bella jest zawsze gotowa na przygodę. Bella to zrobi. Bella jest w tym dobra. Bella da radę. Bella, no już”.

Kristen i Cherie podają mi pieniądze, słyszę ich oddechy. Oczy Amber są zwrócone w lewo, w ciemność za oknem przed miejscem kierowcy, więc nie widzę ich we wstecznym lusterku. Myślę, że jest wściekła, ale nie powie tego na głos.

-Dobrze – mówię. – Dobrze, wy tchórze. – I wyjmuję z ich rąk ciepłe, zgniecione banknoty.

-Bella – wołają. – Bella, ty jesteś najlepsza.

Nie jestem najlepsza. Jestem najgorsza. Ale to nieważne. Wszystko, czego w tej chwili pragnę, to stępić ostre kanty w sobie. Te, których nikt nie może zobaczyć. Te, które mnie ranią do krwi.

Otwieram drzwi samochodu i wysiadam.

Są pewne zasady, których trzeba przestrzegać, o których należy pamiętać.

Jak na przykład odczekanie chwili, byle nie za długo i nie nazbyt blisko sklepu, żeby nie budzić podejrzeń. Do sklepu podjeżdża lexusem starsza pani, udaje, że chodzi jej tylko o Arizona Ice Tea i miętówki. Takie damy łatwo ferują wyroki i należy ich unikać, choć same wynoszą ze sklepu plastikowe torby z butelkami wina, które prawdopodobnie za kilka godzin wypiją. No, dajcie spokój. Powodem, dla którego przyjeżdżają po marny alkohol w tę szemraną okolicę, jest pragnienie, by nikt ze znajomych nie zobaczył, że kupują tyle wina w swojej własnej dzielnicy. Ponieważ piją za dużo i nie chcą, aby wiedziano, jak dużo. I zawsze pojawia się pod sklepem jakiś stary pryk w garniturze, który wchodzi do środka, ale marszczy brwi na widok dziewczyny na chodniku (mnie), która udaje,  że sprawdza coś w telefonie.

- Potrzebujesz czegoś? – mógłby zapytać taki typ z błyszczącą łysiną. – Zgubiłaś się?

A w rzeczywistości wcale nie pyta o to. Wiesz o tym, bo mierzy cię spojrzeniem od stóp do głów. Nie sposób się takich pozbyć. Będą chcieli odprowadzić cię do samochodu, „aby się upewnić, że jesteś bezpieczna”, sprawdzić twoich przyjaciół. Zboczeńcy. Prawdopodobnie mają córki i padliby trupem, gdyby te córki robiły coś takiego. A my wszystkie jesteśmy czyimiś córkami.

Należy wybierać ostrożnie. To w żadnym razie nie powinna być kobieta, chyba że z lekka zaniedbana i jakby obskurna (flanelowa koszula, fajki w kieszeni, klapki na nogach), co sugeruje, że będzie miała wszystko w nosie. Ona może to zrobić. „Tylko bądź ostrożna na tej swojej imprezie”, może powiedzieć, wręczając ci torbę. „Nie wpakuj się w tarapaty”.

To może być dwudziestoparoletni facet, byle nie nazbyt przystojny, nie nazbyt wymuskany, raczej taki, który wygląda na samotnego (okulary sklejone taśmą, podkoszulek z niezrozumiałym nadrukiem z dziedziny kultury, brudne sneakersy), tylko nie wolno dopuścić, żeby pomyślał, iż może pójść z tobą do samochodu, albo dostać twój numer i nie należy zbyt długo z nim gadać, bo to doorze doprowadzić do c z e g o ś – i tak się naprawdę raz skończyło z Kristen, która dosłownie przytrzasnęła facetowi palce, gwałtownie podkręcając okno, gdy on zaczął ją obrzucać wyzwiskami. Amber wdepnęła na gaz i wszystkie wrzeszczałyśmy histerycznie w samochodzie, nasze głosy złączyły się w jeden wysoki pisk, ale szybko ogarnęło nas rozbawienie (z wyjątkiem Amber) i zaczęłyśmy się śmiać, też histerycznie. To właśnie jest fajne w piciu: coś, co przedtem wydawało się jednym, po alkoholu zmienia się w coś całkiem innego.

To może być również niefajne, ale staram się odpychać od siebie złe rzeczy i złe myśli. Takie jak Dylan. To była niewątpliwie sytuacja z kategorii: zmiana jednego w drugie, i to nie na lepsze. To był wieczór, który Kristen określa jako Wyjątkowo Niefortunna Publiczna Wpadka Belli.

Tak czy owak, potrzebujesz kogoś, komu wszystko wisi. Potrzebujesz osoby, która wchodzi do sklepu, żeby zaspokoić własne potrzeby i która nawet nie mrugnie okiem, wysłucha po prostu, co mówisz, weźmie od ciebie pieniądze i wyjdzie po chwili, poda ci twoją torbę i wróci z własną do swojego auta, albo odejdzie na piechotę w noc, nie mówiąc nawet „do widzenia”, albo „gdzie ta twoja impreza”, albo „zachowaj bezpieczeństwo”, ponieważ sama chce wykorzystać ten wieczór. Trzeba po prostu wyczuć, kto przychodzi tu wyłącznie po alkohol i potrzebuje go  n a t y c h m i a s t, podobnie jak ty i kto nie wzgardzi dodatkowym dziesiątakiem za fatygę.

Musisz to przeprowadzić szybko i gładko. Bez ogródek. Dużo się nauczyłam po tych pierwszych razach, kiedy załatwiałyśmy to w ten sposób.

-Hej, kupisz mi pół literka wódki? Możesz zatrzymać resztę.

Zwykle potrzebujesz faceta, starszawego, rozczochranego, w czapce bejsbolówce i sportowej kurtce narzuconej na podkoszulek z jakimś nadrukiem, szurającego trampkami i śmierdzącego papierosami. Jak jeden z kumpli mojego taty, który grał kiedyś w zespole „czy czymś w tym rodzaju”, jak mój tata. A teraz jest przeciwieństwem przystojniaka. Może myślał, że zostanie artystą, czy gwiazdą rocka. A teraz za dnia siedzi w jakimś biurze i nie pamięta o dawnych marzeniach, zapatrzony w arkusze Excela. I wszystko, co ma, pochodzi z tego sklepu.

Stoję na chodniku, podkulam palce nóg w sneakersach i udaję, że przeglądam wiadomości w telefonie, ale co parę sekund podnoszę ukradkiem wzrok, żeby ocenić sytuację. Jeśli mam być szczera, to nie mam właściwie nic przeciwko temu, bo wiem, czym to się skończy. Poczuję się lepiej. I mam dzięki temu lekki dreszczyk emocji.

W tym momencie go dostrzegam.

I wiem: on to zrobi. Ten facet ma wszystko gdzieś. Wpatruje się w chodnik i nie obchodzi go, czy jestem fajna i seksowna, czy nie. Kompletnie go nie obchodzę. Przyszedł tu po to samo co ja: żeby się upić.

W momencie, gdy ma mnie minąć, rzucam swoje:

-Hej, mógłbyś mi kupić wódkę? Możesz zatrzymać resztę. – Staram się zachować neutralny ton głosu i obojętną minę. – Pół litra. Nie małą buteleczkę.

On nie zatrzymuje się, żeby przyjrzeć mi się dłużej. Żeby obejrzeć mnie sobie od stóp do głów, jak faceci w garniturach. Ma swoje sprawy do załatwienia.

Przystaje tylko na moment. I kiwa głową. Bierze ode mnie pieniądze rękami pobrudzonymi atramentem, ma suchą skórę.

-Tak, jasne – mówi.

Zawsze przychodzi ten moment, gdy moje serce zaczyna szybciej bić, a na linii włosów pojawiają się krople potu. Czy on wyjdzie ze sklepu i ruszy w przeciwną stronę? Nie mogę go gonić po ulicy. Czy minie mnie ze złośliwym uśmiechem i słowami: „Głupia smarkula” i poklepie torbę, nie zatrzymując się? Parę razy tak się zdarzyło.

Śledzę jego ruchy przez zakratowane okno sklepu. Alejka z chipsami, z Gatorade, lodówka z piwem, alejka z alkoholem, lada, jego wargi się poruszają, skinienie głową w stronę kasjera, butelki trafiają do torby, serce bije mi nadal szybciej, a ręce się pocą.

Esemesuję do Kristen: Wszystko w porządku.

Ona odpisuje: Bohaterka.

Dzwonek przy drzwiach cicho brzęczy, gdy facet je otwiera, przechodzi potem na drugi koniec parkingu, gdzie stoję na chodniku, na wpół ukryta za krzakiem.

W jednej ręce trzyma torbę, a w drugiej walizkę piwa, Gatorade wystaje mu z kieszeni kurtki, obciągając swoim ciężarem materiał.

-Na zdrowie – mówi. I tyle, już go nie ma, odchodzi chodnikiem, powłócząc nogami.

Wracam do samochodu, Kristen i Cherie wiwatują, ale Amber siedzi cicho.

-Bella! – wykrzykują. – Bella, nasza królowa!

-Ja pierwsza – mówię, otwierając butelkę. Nalewam tyle, ile moim zdaniem mi się należy, do swej do połowy opróżnionej butelki Sprite’a.

Jak zwykle.

Amber patrzy na mnie we wstecznym lusterku i jej oczy lekko ciemnieją.

-Jezu, nie tak dużo – mruczy.

-Jest piątek – odpowiadam. – Wyluzuj.

***

Palce Kristen się trzęsą, kiedy przegląda telefon. Noce robią się chłodniejsze, a ona nie ma nawet na sobie bluzy, nic, tylko cienki podkoszulek bez rękawów i dżinsy z dziurami na kolanach. Końcówki kucyków muskają jej kościste ramiona.

-Ludzie spotykają się u Cole’a – mówi.

-N i e - wołają jednocześnie Amber i Cherie, wskazując na mnie.

Kristen wzdycha, chowa telefon do tylnej kieszeni dżinsów i podskakuje, żeby się rozgrzać.

Siedzimy w parku na ławce piknikowej, po prostu cztery dziewczyny z butelkami Sprite’a i torbą serowego popcornu. Niewinna zabawa w sobotni wieczór. Nie będziemy w stanie zostać tutaj zbyt długo. Park jest zamykany o dziesiątej, a w pobliżu kręcą się jakieś podejrzane indywidua.

Ale na razie jest okej. Pociągam długi łyk ze swojej butelki, wódka rozchodzi się po moim ciele jak strumień ciepłej wody. Przez cały dzień chciałam to poczuć.

-Wyglądacie, dziewczyny, jak kloszardzi, urządzający sobie popijawy w parku – stwierdza Amber.

Rechoczemy wszystkie, jedna przez drugą.

-A co niby mamy robić, Amber? – pyta Cherie. – Nie mamy nic do roboty.

Jakie odległe wydają się czasy, kiedy po prostu siedziałyśmy w domu, oglądałyśmy filmy i według instrukcji na YouTubie uczyłyśmy się robić makijaż w stylu kociego oka, a potem zasypiałyśmy razem, jak kłąb koców, piżam i potarganych kucyków. A teraz jesteśmy tutaj i pijemy. W parku, albo na imprezie, albo w czyimś garażu. Wszyscy robią to samo.

Jak dokonała się ta zmiana, gdzie i kiedy? Taki mamy po prostu teraz styl życia. Przedtem było inne, czasami odnoszę wrażenie, że zwyczajnie obudziłam się pewnego dnia i wszystko się zmieniło.

Właściwie nie lubię myśleć o tym, jak coś się nagle zmienia, bo musiałabym myśleć o Laurel, a myślenie o niej sprawia, że czuję się tak, jakbym została przygnieciona przez kogoś bardzo wielkiego i potężnego. Tak mocno, że nie mogę się wyrwać i nie mogę oddychać.

-Jak długo ona ma być na tej towarzyskiej kwarantannie? To już nie jest takie świeże.  – Kristen odwraca się do mnie. – Czy nie możesz tak po prostu położyć na nim krzyżyka?

Unoszę głowę i pociągam długi łyk Spródki, jak nazywa ten napitek Cherie. Połączenie słodkości i mocy budzi w mojej piersi jakieś fajne uczucie. Zaczynam czuć się lepiej, swobodniej. Bardziej normalnie.

Czasami jestem tak obolała, jakby moje ciało miało rozpaść się na milion kawałków.

Okej, nie czasami. Przez cały czas.

-Totalnie położyłam już na nim krzyżyk – staram się odpowiadać lekkim, spokojnym głosem. – Kochałam go, straciłam i dostałam nauczkę.

-Kłamczucha – mruczy Amber, przeglądając telefon.

-Racja – rzuca Cherie. – Widziałam, jak gapiłaś się na niego wczoraj na boisku. Wyglądałaś, jakbyś miała się rozpłakać. – Delikatnie kładzie rękę na moich plecach.

Ten gest budzi lekki ból w moim sercu, więc pociągam kolejny łyk i odsuwam się nieco, by jej ręka opadła.

-Nie możesz chodzić na żadne imprezy, dopóki nie będziemy miały pewności, że znowu się nie załamiesz – oznajmia Amber, podnosząc wzrok znad telefonu. – Ostatnim razem było fatalnie.

-Było całkiem zabawnie, patrząc z perspektywy czasu – odzywa się Kristen. –Wyjątkowo Niefortunny Publiczny Upadek Belli. – Wyjmuje swojego e-papierosa.

-Czy mogłybyśmy nie rozmawiać o tym? Proszę? – Żołądek mi się ściska. Impreza u Luisa pozostaje dla mnie zamazanym wspomnieniem. Pamiętam tylko niewyraźne fragmenty. Gorąco zbyt wielu młodych ludzi w zbyt małym domu. Muzykę z małych głośniczków. Antałek w aneksie kuchennym. Potem Dylana w swetrze, który tak kochałam, w tym starym, zielonym swetrze, który znaleźliśmy w sklepie charytatywnym w Tucson, takim miękkim, gdy opierałam na nim głowę. Z rękami w kieszeniach przysuwał się blisko do tamtej dziewczyny, Willow, jej włosy musnęły jego policzek, gdy pochyliła się, żeby usłyszeć, co do niej mówił.

Stałam jak wmurowana, ludzie wpadali na mnie, rozlewali drinki i wrzeszczeli, a ja wspominałam, co powiedział Dylan, kiedy zrywał ze mną na parkingu naszej szkoły średniej. „Ty jesteś po prostu… mam cię dość”, oznajmił, przesuwając spojrzeniem po wszystkim naokoło, byle tylko nie patrzeć na mnie.

A na imprezie na Luisa zobaczyłam, jak Dylan pociągał delikatnie palcami końce włosów Willow. I coś we mnie pękło.

Potem zrobiło się niesamowicie.

Amber dotyka mojej dłoni.

-Hej – mówi. – My po prostu troszczymy się o ciebie.

Kiwam głową i oddycham głęboko. Pociągam kolejny łyk.

-Nie dmuchaj na mnie – woła Cherie do Kristen i macha ręką przed swoją twarzą. – Matka mnie zabije, jak wyczuje ode mnie podejrzany zapach. Już  i tak będę musiała zlać tę kurtkę odświeżaczem powietrza.

Kristen się krzywi.

-Zawieź mnie do Cole’a – zwraca się do Amber błagalnie. – Ktoś odwiezie mnie potem do domu. Kocham cię, Bello, ale nie możemy wszystkie cierpieć dlatego, że ty masz złamane serce.

-Dzięki za wsparcie – mówię ironicznie, unosząc kciuki do góry.

-Dobrze – zgadza się Amber. – Ale Bella zostanie ze mną.

***

Obserwujemy, jak Kristen wspina się po stromym podjeździe do domu Cole’a. On mieszka na wzgórzu, w ładnym, rozległym budynku z wielkimi oknami i lśniącym, podgrzewanym basenem na tyłach. Mogłoby się wydawać, że to jakiś popularny, bogaty chłopak, ale tylko stwierdzenie „bogaty” jest prawdziwe. To po prostu typ, którego rodzice mają gdzieś fakt, że ich syn imprezuje. Kupują alkohol i zmywają się na całą noc, wobec czego nie ma właściwie znaczenia, kim on jest w szkole. Jak ktoś ma drinki i wolną chatę, to wszyscy się zbiegną. Ja nie znam nawet większości osób na tych imprezach, choć przypuszczalnie chodzę z nimi do szkoły.

Nie jestem w stanie się powstrzymać, przesuwam wzrokiem po grupkach ludzi przed domem, wypatruję Dylana.

-Sorry, ale ja też nie chcę stracić tego wieczora – mówi Cherie, wyskakuje z samochodu i biegnie za Kristen. Serce mi się ściska, gdy widzę w jej ręce butelkę wódki. Sprawdzam swoją Spródkę. Za mało.

Przesiadam się na fotel pasażera.

Amber spogląda na mnie.

-W porządku – zapewniam. – Jeśli masz ochotę zostać, to będę się dobrze zachowywała. Obiecuję.

Trochę liczę na to, że Amber powie „tak” i będę mogła poszukać Dylana.

Ale ona potrząsa głową.

-Nie, jeszcze nie jesteś gotowa. Zresztą i tak muszę wracać do domu. Mama potrzebuje samochodu, ma nocną zmianę, więc ja dyżuruję przy Lily. Możesz u mnie zostać, jeśli masz ochotę. Możemy Potapczanić.

Potapczanić oznacza siedzenie w jej bawialni, oglądanie filmów i YouTube’a,  zajadanie przekąsek dla pijaków, ale bez picia. To niedozwolone w domu Amber.

-Nie dzisiaj – mówię. – Powinnam chyba wrócić do domu i spędzić trochę czasu z mamą. Zresztą jutro muszę pracować.

-Okej.

***

Droga ze wzgórza do śródmieścia zajmuje dwadzieścia minut. Amber wybiera River Road, krętą jak piękny rollercoaster. Amber jeździ ostrożnie, reflektory samochodu oświetlają opuncje na poboczu, każda z nich wygląda jak upiorna, kolczasta, zielona zjawa. To takie uczucie, jakbyśmy unosiły się w wyśnionym świecie, nieważkim i w połowie rozświetlonym.

Powoli pociągam swoją Spródkę, delektuję się nią, ale zachowuję ostrożność. Nie mogę wypić za dużo przy Amber, żeby nie trafił jej szlak. Chwilowo milczy i mam spokój.

Odnoszę wrażenie, że gdybym mogła na zawsze pozostać w tym aucie z Amber, lekko podchmielona, czując ciepło i bezpieczeństwo, a nie zagubienie, to byłoby idealnie.

Ale nie mogę.

***

Amber skręca w moją ulicę.

Mój mózg mówi: Okłam ją.

Moje serce mówi: Och, Bello.

Ja mówię jakby od niechcenia:

-Właściwie, mogłabyś może podrzucić mnie do domu Laurel? Zapomniałam, że mama prosiła mnie, abym sprawdziła, co się tam dzieje.

-Chcesz, żebym zaczekała i odwiozła cię do domu? Mogę też z tobą wejść. Uwielbiam dom Laurel. Tęsknię za nim. I tęsknię za nią.

To ostatnie wypowiada prawie szeptem.

One wszystkie kochały Laurel. Kto jej nie kochał? Była niemal sławna, nie do końca rozumiały dlaczego, ale to wydawało im się cool. Zabrała nas do galerii handlowej, kupiła nam kolczyki od Claire oraz przybory do makijażu w Sephorze, a potem wyśmiewała się razem z nami z wyzywających ciuchów u Spencera. Poprosiła, żebyśmy dały jej posłuchać naszych play list i naprawdę słuchała.

Potem, kiedy to się stało, wszystkie były dla mnie bardzo miłe. Oczywiście, że tak, przecież to moje przyjaciółki, ale po pewnym czasie wyczułam, że one przeszły nad tym do porządku dziennego, tylko ja nadal stałam w stodole Agnes i patrzyłam na czarno-białe zdjęcie mojej pięknej, fajnej babci stojące na stole w otoczeniu świec, kadzideł, szałwi, kamer, pocztówek, polaroidów i płatków kwiatów, mocno trzymając za rękę swoją młodszą siostrę, podczas gdy rodzice kłócili się w rogu sali.

Zabrałam te polaroidy ze stodoły. Ludzie przysyłali je do nas z całego świata, kiedy dowiedzieli się o Laurel. Próbne zdjęcia robione przez nią przed sesją, żeby sprawdzić oświetlenie i ujęcia, zanim zwolni ludzi.

Mam w szufladzie komody całą stertę fotografii całkiem obcych ludzi. Niektórzy dopisali na białych marginesach: „Laurel uchwyciła moją duszę”, „Laurel dostrzegła we mnie piękno, którego ja nie dostrzegałam”. Niektórzy z tych ludzi są niesamowicie sławni, albo byli kiedyś sławni, a niektórzy to najzwyczajniejsi zjadacze chleba, ale Laurel sprawiła, że wydawali się niezwykli.

Zaczyna się ucisk, więc wstrzymuję oddech i chowam butelkę Spródki do plecaka, żeby  nie musieć patrzeć w zatroskane oczy Amber.

-Nie, nic mi nie będzie. Wyślesz mi potem esemesa? Powiesz, co oglądasz? – Czy ja mówię bełkotliwie? Chyba nie. Przygryzam wargę odrobinę za mocno. Ta ostrość pomaga mi się skupić.

-Okej – odpowiada Amber. – Hej, wiesz co?

-Co?

-Wkrótce powinnyśmy znowu popatrzeć na mapę i sprawdzić nasze oszczędności. Ja mam już piętnaście setek. A ty?

Wycieczka. Mapa na ścianie malutkiego pokoju Amber: czerwone szpilki w miejscach dziwacznych atrakcji w rodzaju Największej na Świecie Blaszanej Rodziny w Północnej Dakocie, skonstruowanej wyłącznie z pustych beczek na ropę; niebieskie szpilki dla obiektów naturalnych, takich jak Wielki Kanion, którego żadna z nas nigdy nie widziała, choć mieszkamy zaledwie sześć godzin od niego. Planowałyśmy to od czasu, gdy miałyśmy po jedenaście lat i ustaliłyśmy wszystko, może pewnego dnia, kiedy będziemy mogły ruszyć w świat, okaże się, że naprawdę było warto. Kupimy na spółkę samochód, kiedy będziemy dość duże i przez całe lato po zakończeniu szkoły będziemy podróżowały, będziemy spały w hostelach, na campingach i w namiotach, będziemy oglądały rozmaite rzeczy, niekiedy dziwaczne, a czasem piękne, będziemy spotykały rozmaitych ludzi, tych dziwacznych i tych pięknych, a może pięknych, ponieważ dziwacznych – tylko dwie dziewczyny objeżdżające samochodem świat, zanim przyjdzie to, co dzieje się po zakończeniu szkoły średniej. Amber wyprowadza psy sąsiadów, żeby zarobić, zbiera do torebek kupy trzymanych na smyczy rozszczekanych terierów i lśniących retriverów. Ja jestem pomocnicą kelnera w miejscu, którego popisowym daniem jest trzywarstwowy  hamburger z sześcioma rodzajami sera, dziesięcioma piklami, trzema papryczkami habanero i kruchą warstwą smażonej na maśle cebulki na wierzchu, a kiedy już go zjesz, dostajesz naklejkę z napisem: „Zjadłem Pepper Patty w Patty’s Place i żyję”.

Waham się.

-Miałam pewną komplikację. Laptop mi się zepsuł. Zostało mi teraz tylko osiem setek, ale oszczędzam napiwki, więc nadrobię. Obiecuję.

Stary laptop jest schowany pod stosem starych ciuchów w mojej szafie w domu mamy, ma roztrzaskany ekran i połowę klawiszy wyłamanych. Mama nie zgodziła się kupić mi nowego, więc wykorzystałam część zaoszczędzonych napiwków, wyszłam i kupiłam używany, bo był tańszy.

To się stało tamtej fatalnej nocy, po imprezie u Luisa. Jak już powiedziałam, szczegóły są trochę zamazane. Kiedy próbuję odtworzyć, co się stało, wspomnienia odlatują ode mnie, ulotne jak puch dmuchawca, kiedy na niego dmuchniesz. Zazwyczaj pamiętam wszystko. No, prawie wszystko; czasami wspomnienia przypominają książkę, w której brakuje kilku kartek. Ale noc u Luisa była inna. Czuję się, jakbym wpadła do studni bez dna i po prostu spadała, spadała i spadała bez końca. A potem wszystko po prostu… w pewnym momencie zniknęło.

Laptop padł ofiarą. Najwidoczniej rzuciłam nim, czy coś w tym rodzaju, albo walnęłam go i to sprawiło, że matka się obudziła i weszła do mojego pokoju. Hałas. Wtedy mnie znalazła i właśnie w tym rzecz. Byłam zbyt narąbana, żeby udawać, że nie jestem narąbana. Więc nie tylko Amber i pozostałe przyjaciółki trzymają mnie na krótkiej smyczy, ale mama również.

Amber uśmiecha się do mnie.

-Nie martw się. Mamy mnóstwo czasu. Wiesz, znalazłam kolejne fajne miejsce. Nazywane jest Aleją Gumy do Żucia, bo ludzie przyklejali tam gumę od wielu lat. Masz pojęcie? Ta Aleja znajduje się w Kalifornii. Ma około pięćdziesięciu stóp długości!

-To obrzydliwe i fantastyczne zarazem – mówię. – Doskonały dodatek. Dobre znalezisko.

Ostrożnie wysiadam z samochodu.

-Bella! – woła Amber.

Odwracam się i pochylam do otwartego okna od strony pasażera.

-Będzie dobrze. Chodzi o tę sprawę z Dylanem. Potrzebujesz tylko jeszcze trochę czasu. Pamiętasz, ile czasu zajęło mi wyleczenie się z Caleba?

Pamiętam. Było mnóstwo płaczu, i mnóstwo wspierania, ale w końcu Amber stała się znowu dawną Amber: pozytywną, trzeźwo myślącą, skoncentrowaną.

Ale istnieje ogromna różnica pomiędzy Amber i Calebem a Dylanem i mną. A polega na tym, że to Amber zerwała. Caleb jej nie rzucił. To ona rzuciła jego. Ona nie musiała sterczeć na środku szkolnego parkingu i na oczach połowy uczniów wysłuchiwać, że on ma jej  d o ś ć.  Za Dylanem i po jego bokach stali jego kumple, jak wielka, kolektywna kałamarnica obronna.

„O, cholera, ona płacze”.

„Stary, spadamy stąd”.

„Dylan, chłopie, wyluzuj, już po wszystkim, zmywamy się, zanim ona straci panowanie nad sobą”.

Zbiorowa kałamarnica Dylana trzymała telefony w pogotowiu, bo nie ma nic lepszego niż udostępnienie relacji z załamania po zerwaniu. A ja musiałam stać tam i znosić to wszystko, bo gdybym wyszła z siebie, to w ciągu sekundy zostałoby rozesłane wszędzie. Musiałam udawać, że to nic takiego, jak duch, pozbawiony uczuć, pozbawiony wyrazu, tylko… „Nieważne okej spoko Dylan wiesz nieważne wszystkiego najlepszego”.

-Trzymaj się, Bella – powiedział, kiedy odchodziłam. Nie zdawał sobie sprawy, że w środku rozpadałam się na kawałki, dobita swobodnym tonem jego głosu.

-Tak – zwracam się do Belli z wymuszonym uśmiechem i znowu przygryzam wargę, żeby przypadkiem nie zacząć bełkotać.

-Wiem. Wszystko dobrze. Jest cool.

Amber się waha.

-Może odpuść sobie dzisiaj, okej?

Ma na myśli Spródkę. Czyżbym jednak bełkotała?

-O, na pewno – mówię szybko, bo najlepsze, co teraz mogę zrobić, to dostać się jak najszybciej do domu Laurel. – Zamierzam zadołować to gdzieś w środku, a potem wrócę do domu.

-Kocham cię, B – zapewnia Amber.

-Ja też cie kocham, A.

***

Jest taki fragment brukowanego chodnika prowadzącego do domu babci, który zawsze obchodzę dookoła. Nauczyłam się liczyć kroki do jej frontowych drzwi. Wiem, że przy piętnastym kroku trzeba zejść ze ścieżki i wrócić na nią przy kroku osiemnastym.

Coś we mnie zawsze wymazuje pamięć przy kroku piętnastym i powraca do życia przy osiemnastym. Wiem, że nic się nie stanie, jeśli mój sneakers wdepnie na te konkretne płyty bruku, ale to i tak wydaje mi się niewłaściwe.

Boli mnie świadomość tego, co się tam wydarzyło.

Robię głęboki wydech przed przekręceniem klucza w zamku i otwarciem drzwi. Uderza we mnie fala ciepła. Jest listopad i nocą temperatura w Tucson spada do dziesięciu stopni, a gwiazdy świecą rześko na granatowym niebie. Moja matka nadal nie odłączyła gazu ani prądu, nie zmieniła niczego w domu Laurel. Dlatego ten dom, położony pięć posesji od naszego, jest nadal domem Laurel, wygląda tak jak w chwili, gdy go zostawiła. Jakby lada moment miała wrócić do domu z podróży, o której zapomniała nas zawiadomić.

Ale ona nie wróci.

Za każdym razem, gdy tata mówi mamie, że już czas wystawić dom na sprzedaż, na twarzy mamy pojawia się szpetny wyraz smutku i złości.

-Ty nic nie rozumiesz – odpowiada ojcu. – Ty chcesz tylko jej pieniędzy. Czy nie wziąłeś już ode mnie wystarczająco dużo?

I wtedy tata się zamyka. Potem zamyka się mama. A następnie nakręca się Ricci, zaczyna walić, albo wrzeszczeć, albo kopać zmywarkę, po czym słyszę:

-Bella, uspokój siostrę.

-Bella, powiedz ojcu, że czas wyjść.

-Bella, powiedz matce, że już mnie nie ma.

Otwieram drzwi frontowe i przechodzę przez bawialnię Laurel, mijam ładną, niebieską jak jajko rudzika, aksamitną kanapę vintage, mijam wszystkie oprawione w ramki czarno-białe fotografie mojej matki z dzieciństwa, dzięki którym Laurel stała się sławna, te, przy których zwykle lubię przystawać i przyglądać się im przez dłuższą chwilę. Moja matka zatrzymana w czasie w wieku czterech, siedmiu, dziesięciu lat, w czerni i bieli, na tle lasów północnej części stanu Nowy Jork jej skóra jest lśniąca i eteryczna, a ciało wygląda jak marmurowy posąg ducha dziewczynki.

Czasami spoglądam teraz na swoją matkę i staram się dostrzec w niej tamtą dziewczynkę z fotografii, tę, której oczy spoglądały tak przenikliwie, że nie wydawała się zwyczajnym dzieckiem, a pozaziemską istotą, dzielną i potężną pomimo niewielkiego wzrostu.

Nie jestem pewna, czy dostrzegam ją w matowych, zaczesanych do tyłu włosach mamy i jej oczach, takich smutnych od lat, a jeszcze bardziej teraz, kiedy Laurel, jej matka, odeszła.

Chciałabym ją odnaleźć. Wydaje mi się, że mogłybyśmy się zaprzyjaźnić, ta dziewczynka i ja.

Idę prosto do kuchni, do spiżarni, która również pozostała niezmieniona, z pudełkami herbaty, puszkami zupy, torebkami ryżu i fasoli pinto, pojemnikami z kadzidłem i mąką.

Oraz niezliczonymi butelkami ginu, wódki, wermutu, brandy i schnappsa.

Nie  m u s i m y wychodzić na ulicę i prosić obcych ludzi, żeby kupili nam alkohol w Lucy Licker. Mogłybyśmy przychodzić tutaj. Moja matki nigdy nie pojawia się w tym domu. Ale nie chcę ich tutaj wpuszczać. Kocham Cherie i Kristen, ale one po pewnym czasie robią się zbyt głośne. Niechlujne. Gdyby tu weszły, mogłyby zniszczyć to miejsce. Jego spokój.

To jest moje miejsce.

***

Nigdy nie siadam w  bawialni, bo czułabym się samotnie, patrząc na pusty fotel Laurel i stolik, na którym już nigdy nie postawi sobie obiadu przy oglądaniu telewizji. W dodatku pani Rabinovitz zauważyła kiedyś zapalone światło, przyszła i zastukała do drzwi, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Musiałam chyba przez dziesięć godzin wysłuchiwać jej paplaniny o kocie i bolących plecach, modląc się w duchu, żeby nie zauważyła, iż jestem trochę zawiana.

-Miła z ciebie dziewczynka, że dbasz o jej dom. Ona cię bardzo kochała. – Pani Rabinovitz miała takie malutkie, dobre oczy za ogromnymi okularami. Jedną ręką gładziła gruby, siwy warkocz przerzucony przez ramię i zaczęła ronić łzy, a kiedy to zobaczyłam, o mało się nie posypałam, więc powiedziałam, że dzwoni mój telefon i zamknęłam jej drzwi przed nosem.

Można by pomyśleć, że starsza pani będzie lubiła fantastykę i historię, ale Laurel lubiła morderstwa, szczególnie prawdziwe zbrodnie. Wydaje mi się, że kiedy skończyła z fotografowaniem, powinna zacząć nowe życie jako detektyw, naprawdę. Potrafiła rozwiązać połowę zagadek z programu Akta Zbrodni w ciągu pierwszych piętnastu minut.

-Wszyscy ludzie – mawiała, skubiąc ser i krakersy delikatnymi, zawsze drżącymi rękami – mają ciemną stronę. Trzeba tylko dokopać się trochę głębiej.

Przechodzę korytarzem prowadzącym do łazienki i kilku pokojów. Jedna z sypialni była pokojem Laurel, druga należała do mnie, trzecia do Ricci, jeśli nocowałyśmy u babci, a w kolejnej urządziła swoje archiwum fotograficzne. Wydaje mi się, że ona sama nie zaglądała tam zbyt często, ale mnie pozwalała czasami przeglądać swoje zbiory, a mogłam to robić godzinami. Swego czasu Laurel zarobiła mnóstwo pieniędzy fotografując aktorów i gwiazdy rocka. Niekiedy opowiadała mi drobne anegdotki o sławnych ludziach, których spotkała.

Wchodzę do kuchni, siadam przy długim, staromodnym, drewnianym stole laboratoryjnym, który znalazła w Antykwariacie na 22 Ulicy, w którym mogła myszkować godzinami, zanim prowadzenie samochodu stało się dla niej zbyt trudne. Grałyśmy razem w Scrabble, albo w Tryktraka, albo w Na ryby.

-Tylko odrobinę – mawiała, nalewając mi Schnappsa. – Coś słodkiego dla mojej najlepszej dziewczynki.

Nigdy nie dawała mi zbyt dużo. Tylko troszeczkę. Ale dość, bym poczuła rozkoszne mrowienie na plecach. Dość, bym poczuła się jakoś lepiej.

Nasza ostatnia plansza Scrabbli nadal leży na stole.

Biorę szklankę, trochę lodu i nalewam sobie wódki, dodaję Sprite’a z puszki, siadam przy stole i patrzę na słowa, które pozostały.

Apteka. Ukryta. Ty. Sza.

Wyjmuję telefon z kieszeni kurtki.

Trzy esemesy od matki. Ignoruję je.

Posty Kristen i Cherie z imprezy. Za nimi przyćmione światła, błyszczące twarze. Przybliżam je. Czy w tle jest Dylan? Nie widzę go.

Sprawdzam jego Stories, z mocno bijącym sercem.

Nic.

Powiedział mi kiedyś, że jestem najfajniejszą dziewczyną, jaką w życiu spotkał. Przyparł mnie do szafek w szkole i pocałował. I nie puścił mojej ręki, kiedy podeszli jego kumple.

Powiedziałam Laurel o Dylanie, zanim dowiedziała się o nim moja mama. Laurel przesunęła pionek na planszy i popatrzyła na mnie poważnymi, niebieskimi jak morze oczami, podkreślonymi czarnym eyelinerem, rozmazanym w kącikach. Ręce jej się trzęsły, więc nie była w stanie nanieść go równo, ale była zdeterminowana, żeby malować się codziennie.

-Miłość romantyczna powoduje zawrót głowy, jest cudowna i przerażająca równocześnie, ale nie pozwól, by cię zaślepiła. – Obrzuciła mnie poważnym spojrzeniem.

Moja babcia była artystką, wszystko co mówiła, było dla mnie fascynujące i dziwne. Wtedy nie rozumiałam, o co jej chodziło i nie jestem pewna, czy rozumiem to teraz. Może zrozumiem, kiedy będę starsza.

Serce mi się ściska. Tak bym chciała, żeby była tu ze mną teraz, przy tym stole. Szkoda, że nigdy…

Zamykam oczy i piję.

Przesuwam litery na mojej podkładce do Scrabble’a. Mogę ułożyć wyraz: „polać”.

Zapytałam kiedyś Laurel o ojca mojej mamy, o to kim on to był i gdzie teraz był.

 -Czasami nie można kogoś zabrać ze sobą tam, gdzie trzeba pojechać – odpowiedziała tylko.

Zastanawiam się, czy można było „mieć  d o ś ć” Laurel.

Ona mnie zawsze lubiła, taką, jaką byłam.

Piję, piję, piję.

Tak tu cicho. To jedyne ciche miejsce w moim świecie wypełnionym hałasem.

Szoruję zęby przed wyjściem, starannie płuczę szczoteczkę. Myję szklankę, wycieram ją i wstawiam z powrotem do szafki kuchennej. Na wszelki wypadek rozgryzam trzy miętówki. Szczypię policzki, żeby oprzytomnieć, nie być taką zamroczoną. Ponownie napełniam butelkę Spródki i chowam ją do plecaka. Upewniam się, że wszystkie światła są zgaszone, a drzwi zamknięte na klucz, że wszystko jest w idealnym porządku. Wychodzę, chłodne powietrze przyjemnie muska moją skórę i trochę mnie otrzeźwia.

Już kiedy od domu dzielą mnie dwa budynki, słyszę Ricci, jej przeciągłe wycie i krzyki:

-Nieeee. Nie chcę.

Biorę głęboki oddech i otwieram frontowe drzwi. Cieszę się, że mam w sobie coś, co pozwala stępić wszystkie doznania, choć trochę.

Mama stoi w bawialni z zaczerwienioną, poirytowaną twarzą i opiera ręce na biodrach, a moja młodsza siostra tarza się po podłodze, ściskając jej tablet.

Zamykam drzwi. Matka odwraca się do mnie.

-Gdzie byłaś? Wysyłałam do ciebie esemesy.

W domu śmierdzi rozgotowanymi kluskami. Makaron z serem to jedyne, co Ricci teraz jada, a lubi kluchy tak miękkie, że praktycznie ściekają jej z widelca.

-Z Amber. Mówiłam ci dziś rano.

Mama węszy w powietrzu.

-Co to za zapach? Paliłaś?

Rzucam plecak na ziemię.

Mój mózg mówi: Powiedz jej, że to Kristen paliła. Ona i tak nie lubi Kristen”.

-Kristen popala e-papierosy. Ja nie. Wiesz przecież.

-Był też alkohol? Zawarłyśmy umowę, Bello.

No, tak. Umowa po imprezie u Luisa. Żadnego picia, żadnych imprez.

-Nie. Mam chuchnąć? – Otwieram usta.

Matka się zastanawia.

Jeśli chcesz udawać, że wszystko jest w porządku, to udawaj, że wszystko jest w porządku. Jakbyś nie miała nic do ukrycia. Jestem grzeczną dziewczynką, mam dobre stopnie. Pomagam w domu. Mam pracę. Ogarniam wszystko. Przeżyłam śmierć i rozwód. Miałam niewielką wpadkę w związku z Niefortunnym Załamaniem w Miejscu Publicznym, to wszystko.

Patrzę matce prosto w twarz.

-Mamo, no co ty? Naprawdę?

-Znasz moje zdanie o Kristen.

Wzruszam ramionami. Jestem bezpieczna. Niechęć matki do Kristen bierze górę nad jej podejrzeniami w stosunku do mnie. No i chwilowo jest zbyt sfrustrowana Ricci.

Jej ramiona opadają.

-Potrzebuję pomocy. Dzisiaj wytrzymała w szkole tylko pół dnia, a mnie gonią terminy. Nie mogę nawalić. Czy mogłabyś…

Moja matka pisze scenariusze do zwariowanego codziennego show dla radia z siedzibą w innym stanie. Przez siedem lat nie spotkała nawet osobiście szefa, wymienia tylko maile, telefony i zoomy z producentem. Oni przysyłają jej pomysły, w rodzaju obcych z Roswell, albo sławnego hollywoodzkiego aktora, który przechowywał w domu zamrożoną matkę. Ona wyszukuje wszelkie teorie i najnowsze  informacje na zadany temat, potem pisze scenariusz, a gospodarz programu, niejaki A.W. Stryker robi z tego show. Lubię tego słuchać, to prawdziwa jazda. Po każdym odcinku ten facet odbiera dziesiątki telefonów i możecie mi wierzyć, ludzie naprawdę mają ciemną stronę, jak mówiła babcia. I mnóstwo czasu do dyspozycji. To bardzo popularny program, ale jego gospodarz jest prawdziwym dziwakiem, niekiedy zmienia temat w ostatniej chwili, a mama musi pracować i pisać do późnej nocy. Wiem, że chciałaby robić co innego, coś, co nazywa „prawdziwym pisaniem”, ale to jedyna praca, która pozwala jej zajmować się Ricci.

Ricci wymaga ogromnej pracy.

-Ricci! – wrzeszczę, stając nad siostrą. – Baczność.

Mała przestaje się tarzać, podrywa się z podłogi i staje na baczność z tabletem pod pachą.

-Sierżant Siostro, czy jesteś gotowa do łóżka?

-Nie, dowódco, nie.

-Sierżant Siostro, czy będziesz gotowa do łóżka po trzydziestu minutach oglądania filmików z kotami, trzech ciasteczkach Oreo i szklance mleka? Major Mama została odkomenderowana do pracy i musi zostać zwolniona, bo inaczej trafi do karceru. Czy chcemy, żeby to spotkało Major Mamę?

-Nie, nie chcemy.

-Czy rozumiemy się, Sierżant Siostro? Mówi twoja Kapitan.

Siostra pręży się w postawie na baczność.

-Jestem gotowa, Kapitanie.

-Więc marsz. Raz dwa, raz dwa. – Maszeruję w miejscu, wskazując jej korytarz prowadzący do jej sypialni.

Siostra maszeruje korytarzem, jej blond kucyk kołysze się na boki, a piżama w bałwanka Olafa opina pośladki.

Matka ma głębokie, ciemne kręgi pod oczami i wygląda na to, że nie miała szansy wziąć dzisiaj prysznica.

-Ricci, czy znowu udawałaś w szkole chorą, żeby móc wrócić do domu? Wiesz, że mama potrzebuje czasu, żeby popracować – pytam cicho.

-Sorry – mruczy mała, pocierając twarz.

Ricci ma trudności w szkole. Rodzice przenieśli ją do nowej placówki, w której mają poduchy i miejsce do wyciszenia się, ale każą sobie słono za to płacić. Ricci przynajmniej dwa razy w tygodniu skarży się na dolegliwości żołądkowe, albo bóle głowy i albo mama, albo tata, w zależności od tego, które z nich ma nas pod opieką w danym tygodniu, musi rzucać wszystko i jechać ją odebrać. Za każdym razem następuje cudowne uzdrowienie, gdy tylko Ricci znajdzie się w domu i rodzice kłócą się przez telefon, co jej jest i czyja to wina. „To z powodu śmierci babci i waszego rozwodu”, krzyczę na nich w myślach. „ Codziennie wychodząc z domu Ricci obawia się, że jeśli nie będzie pilnowała, to zmieni się coś jeszcze. Ona ma dopiero siedem lat i nie zniesie już ani jednej okropnej rzeczy”.

Ricci nie powiedziała mi tego, oczywiście. To tylko taka moja teoria.

-Jaki masz dzisiaj temat? – pytam mamę, wchodząc do kuchni, żeby nalać  Ricci szklankę mleka i wziąć w serwetkę kilka Oreo.

Mama przesuwa papiery po kuchennym blacie.

-O kobiecie z Arkansas, która zobaczyła Jezusa w swojej kanapce z grillowanym serem i mężczyźnie z Włoch, który poślubił Krzywą Wieżę w Pizie.

-Mam nadzieję, że będą ze sobą szczęśliwi.

-Chyba że Piza okaże się wiecznie narzekającą jędzą.

Przesuwam palcem po wzorze na ciasteczki Oreo. To jest coś, co powiedział mamie tata przed rokiem, zanim się wyprowadził. Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę, że słyszę ich awantury. Zamykali drzwi sypialni i zniżali głos do ochrypłego szeptu. „Popatrz, co się z ciebie zrobiło, Diano. Wiecznie narzekająca jędza”.

-Do roboty, Major Mamo.

Mama uśmiecha się do mnie z wdzięcznością, przenosi się na wyspę kuchenną, siada na stołku i otwiera laptopa.

***

Siostra leży pod przykryciem. Podaję jej serwetkę z Oreo, włażę i wyciągam się obok niej. Obwąchuję ją delikatnie.

-Powinnaś się wykąpać, Ricci.

-Woda  szczypie. Zrób mi miejsce!

Wzdycham i wynoszę się z łóżka, a Ricci znajduje na tablecie wideo, które chce obejrzeć. Ricci potrzebuje swojego pokoju, żeby móc się odprężyć. Można by pomyśleć, że pomogłoby w tym właśnie n i e patrzenie w ekran, ale oglądanie filmów o zwierzętach naprawdę ją uspokaja. Ona kocha zwierzęta. Gdyby mogła, zmieniłaby nasz dom w zoo.

Obchodzę pokój dookoła, starannie odkładając jej figurki Minecrafta na biurko, gdzie ich miejsce, układam jej kredki według kolorów (biała, czarna, żółta, niebieska, zielona, różowa), trzykrotnie postukuję w akwarium, żeby powiedzieć dobranoc okrąglutkiej złotej rybce, która kręci się w kółko, spryskuję terrarium rzekotki przez przykrywający je ekran i zaglądam do wnętrza szafy w poszukiwaniu potworów. Na koniec dokładnie otulam Ricci kocem, wsuwam go pod jej nogi i tors, ale nie zakrywam ramion. To wszystko jest jej potrzebne. Nazywa to „palcokryciem”.

-Sierżant siostro, kwatera jest czysta. Czy mogę już wleźć na pryczę?

Ona radośnie kiwa głową. Kładę się obok niej.

-Musisz pozwolić mamie popracować, wiesz o tym – mówię. – To jej zawód. Masz trzydzieści minut, potem gaszę światło, okej? Mam coś do zrobienia.

Możliwe, że mój głos zabrzmiał nieco ostrzej, niż bym sobie życzyła, bo twarz Ricci się kurczy.

-Przepraszam – szepcze.

Pilnuję się, żeby tym razem odezwać się łagodniej.

-W porządku. Ale to koniec, okej?

Ricci kiwa głową.

Nastawiam timer w telefonie.

Wideo o ślicznych kotkach i jeżykach, chrupanie ciasteczek Oreo i siorbanie mleka, i powieki mojej siostry zaczynają opadać. Gładzę jej włosy. Czasami zapominam, że ona ma dopiero siedem lat i świat jest dla niej trudny. Wydaje mi się, że ja miałam siedem lat już strasznie dawno i niewiele pamiętam, zostały mi tylko takie oderwane migawki: jak pracowicie czytam na głos nauczycielce, jak staram się, żeby moje ćwiczenia z matematyki były czyste i porządne, żeby każda cyferka była na właściwym miejscu. Delikatnie wyjmuję z ręki Ricci tablet, a ona przytula się do mnie.

Walczę z sennością, nie chcę jeszcze zasnąć, więc szczypię się w udo przez dżinsy, bo zamierzam pójść do swojego pokoju, położyć się na podłodze i zostać sama, ze słuchawkami na uszach dokończyć Spródkę, gapiąc się na lampki choinkowe rozwieszone na ścianach i zapomnieć o Dylanie, zapomnieć o wszystkim, sama, niesiona i kołysana moim prywatnym oceanem.

 

Nikt nie potrafi pisać o trudnych dla młodych ludzi tematach tak jak Kathleen Glasgow. „The Glass Girl” to przejmująca opowieść o dorastaniu, walce z uzależnieniem i próbie odnalezienia siebie, ale też o nadziei, przyjaźni i drugich szansach. Ta wstrząsająca historia piętnastoletniej alkoholiczki, która musi stawić czoło trudnym życiowym wyzwaniom, chwyta za serce swoją szczerością i autentycznością, nikogo nie pozostawiając obojętnym. Ze mną zostanie na zawsze

Monika Maliszewska @maitiri_books

 

Kolejna książka Kathleen, która dosłownie potrząsa duszą. Rozpaczliwy krzyk nastoletniego zagubienia. „The Glass Girl” to nie tylko wstrząsający portret uzależnionej wrażliwości, to także intymna i mocno przenikliwa konfrontacja z zaburzeniami lękowymi oraz destrukcyjnym brakiem wsparcia. Historia Belli to tak naprawdę pamiętnik wielu młodych ludzi, dla których nałóg okazał się zbawienną ucieczką i jednocześnie niszczącą pułapką. Kreacja piętnastolatki ocieka samotnością – przytłoczona bodźcami, zamroczona wlewanymi w siebie procentami, tak bardzo pokruszona, stargana brutalnością życia, przeszyta tęsknotą za ukochaną, choć przecież niedoskonałą babcią. Kathleen Glasgow obnaża szalenie trudne emocje, akcentując w ten sposób bezgłośne wołanie o pomoc.

Miłka Kołakowska @mozaikaliteracka

 

Wstrząsający obraz nastoletniej samotności i rozpaczy topionej każdego dnia ukradkiem w alkoholu. Kathleen Glasgow znów złamała mi serce, które jednocześnie oddałam tej historii... To bolesna, bezkompromisowa opowieść, która roztrzaska Was emocjonalnie na tysiące kawałków. Autorka z całą pewnością jest mistrzynią powieści, które niczym tatuaż pozostają w sercu czytelnika na długo. Polecam!

Joanna Wolf, NIEnaczytana

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI