Sympatycznym atramentem

Podróże w głąb siebie

Tata mojej mamy, dziadzio Józio, był filozofem. To znaczy, technicznie rzecz biorąc, był chemikiem, ale w duszy filozofem. Ze skrupulatnych notatek sporządzonych po jego śmierci przez siostrę mojej mamy, 
Elżbietę, wynika, że jako młody chłopak, żyjący na pograniczu nędzy, czasem wolał kupić sobie książkę niż jedzenie. To właśnie głównie książki zabrał ze sobą, kiedy w czasie wojny razem z moją babcią musieli uciekać ze Lwowa. Prawie do końca życia czytał i pisał. Fascynował się snami – spisywał je chwiejnymi literkami na tysiącach fiszek wkładanych potem do drewnianych szufladek. Opisywał sen, a potem dopisywał interpretację. Sen o złotej koszuli. Sen o locie samolotem do pracy nisko, między kamienicami. Sen o wozie wypełnionym jabłkami. Tysiące snów. Pisał rozprawy, w których cytował Junga i Freuda, polemizował z nimi, szukał związków między snami a jawą. Zapalczywie czytał książki: pamiętam w tych książkach niezliczone podkreślenia, komentarze i wyrazy sprzeciwu na marginesach. 
Chociaż Józio umarł, kiedy byłam bardziej dziewczynką niż dziewczyną, pamiętam go pochylonego nad książkami, stukającego w maszynę do pisania, pokazującego mi ilustracje roślin i zwierząt w encyklopediach, które już wtedy, kilkadziesiąt lat temu wydawały mi się...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI