Ręka, która drży

Podróże w głąb siebie

Lata temu siedziałam przy kolacji w jakimś podwarszawskim hotelu, razem z kilkuosobowym korporacyjnym zespołem, dla którego prowadziłam szkolenie. Szefową zespołu była dyrektorka raportująca bezpośrednio do zarządu, czyli szycha, w skrócie mówiąc. Unosiła się wokół niej aura determinacji, nieugiętości i nieposkromionych zapędów sprzedażowych. Aura owa zelżała nieco, gdy ktoś otworzył drugą butelkę wina i zaczęły się wspominki najbardziej odjechanych imprez firmowych: kto i jak bardzo się spił przy świętowaniu końca projektu, kto stanął o krok za blisko basenu, kiedy akurat kelner przeciął tę samą trajektorię i wreszcie jak skończyła się pewna gra w rzutki. 

Wedle tej ostatniej historii członkowie zespołu stanęli naprzeciwko czarno-czerwonej elektronicznej tarczy, w bocznym skrzydle jakiegoś małomiasteczkowego baru. Zadanie było takie, jak zawsze w darcie – trafić lotką w środek tarczy. Oni jednak wstawieni, ambitni i, można by uznać, przetrąceni nieco przez śrubowane w nieboskłon targety postanowili dodać jedno utrudnienie: kiedy zawodniczka czy zawodnik zbierali się do oddania rzutu, jego koledzy i koleżanki mieli podnosić poziom zadania poprzez dogadywanie. Żadnego szturchania, żadnego popychania, dmuchania w lotki czy czegoś w tym stylu, ale słowne zaczepki ow...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI