Sarah dwóch matek

inne Praktycznie

Urodziła się 14 września 1934 roku. Przyjaciele mówili, że jej śmiech na granicy łez miał uchronić ją przed złem. Mała dziewczynka tkwiąca pomiędzy judaizmem i feminizmem, tradycją i krytyką, obowiązkiem i niezależnością, życiem i śmiercią.

Zawsze uśmiechnięta, niskiego wzrostu. Piękne, długie włosy początkowo splata w warkocz, potem pozwala, by otulały jej twarz, opadając swobodnie do ramion. Oczy przenikliwe, ale pełne entuzjazmu. Sarah Kofman – kobieta, filozofka, Żydówka, feministka, uczennica Deleuze'a i przyjaciółka Derridy, wreszcie artystka. „Żydowska intelektualistka, która przeżyła Holokaust” – jak mówiła o sobie. W 1994 roku, gdy odebrała sobie życie, bliscy krewni znaleźli w jej mieszkaniu kilkaset tajemniczych rysunków. Twarze i postacie nakreślone ołówkiem na brystolu. Zawsze zamazane, niektóre karykaturalne, inne z okrężną linią, jakby zaciśniętą wokół szyi. Oczy zamknięte lub otwarte, ale nieobecne. Twarze bez wyrazu, ostre, splątane, krzyczące bez słów. Często się śmiała, głośno, aż do łez. Kochała życie. Kino, muzeum, literaturę i duże miasta. Derrida po jej śmierci pisał: „Sarah była wyjątkowa”, niedościgła, jedyna. Myślenie i śmiech były dla niej nierozerwalne. Jednak wiedziała lepiej niż inni, że sztuka, pisanie i śmiech nie przeciwdziałają cierpieniu, nie uchronią nas przed bólem, chorobą i śmiercią.

POLECAMY

„Nieobecność jakiejkolwiek iluzji błyszczy niczym promień żywego światła w całym życiu i pracy Sarah” – wspominał Derrida. Twierdził też, że udręczeni dużo się śmieją. Sarah była „małą dziewczynką z nieodpartą radością niekontrolowanego śmiechu na granicy łez. Małą dziewczynką, ukrywającą sekret nie na swój wiek, którego tragedii nie zdusiła świeżość i niewinność jej śmiechu”. Śmiechu – zgodnie z interpretacją Freuda i Nie[-]tzschego – na krawędzi lęku, stłumionego lęku, na granicy świadomego i nieświadomego.

Odwaga i sprzeczności przenikały wszystko, co napisała, łącznie 25 książek i wiele artykułów. Broniła praw kobiet. W debatach publicznych występowała przeciw dyskryminacji i wykluczeniu. Milczenie było dla niej nie do zniesienia. Zimą 1992 roku wyjęła z torebki matki złamane wieczne pióro zmarłego ojca (jedyne, co jej po nim pozostało) i położyła na biurku. Wyznała wtedy: „być może wszystkie moje książki były okrężną drogą, mającą doprowadzić mnie do napisania o «tym»”. „To” do dziś pozostaje zagadką. Zagadką jej życia i śmierci. Postanowiła opowiedzieć swoją historię w autobiograficznej książce Rue Ordener, Rue Labat. Między tymi dwiema ulicami Paryża rozchodzą się światło i mrok utraconego dzieciństwa Kofman.

Rue Ordener i „pisanie bez mocy”

18 dzielnica Paryża, dom numer 6, ukryty za wysoką, drewnianą, ciężką bramą. Wewnątrz matka, Fineza Kofman, kroi wołowinę, krew kapie przez wiele godzin. Ojciec, Berek Kofman, rabin, pochodzący z Polski, wraca do domu z synagogi. Tradycyjna żydowska rodzina. Wraz z sześciorgiem dzieci zajmują przestronne mieszkanie. Prowadzą spokojne życie aż do 16 lipca 1942 roku – wtedy aresztowano ojca. Berek Kofman wiedział, że jego nazwisko jest na liście deportacyjnej. Modlił się, żeby jego bliskich nie spotkał ten sam los i sam oddał się w ręce francuskiego policjanta. Sarah miała wtedy 8 lat, widziała ojca po raz ostatni. Tamtego dnia deportowano go do obozu przejściowego w Drancy, a stamtąd do Auschwitz. Zdążył jeszcze wysłać żonie kartkę z Drancy, pytał o zdrowie dzieci. W tym czasie cała dalsza rodzina ze strony ojca ginie w getcie warszawskim. Po wojnie Sarah dowiaduje się, że jej ojciec był w Auschwitz przez rok. Pewnego dnia, gdy odmówił pracy w szabat, żydowski kapo pobił go i pogrzebał żywcem. Podobno ojciec powiedział mu, że nie robi nic złego, modląc się do Boga za nich wszystkich: ofiary i morderców. Kofman powie później, że właśnie dlatego „wraz z innymi cierpiącymi tę nieskończoną przemoc umarł w Auschwitz, miejscu, w którym żaden wieczny odpoczynek nie mógł zostać dany”.
„Mój ojciec zmarł w Auschwitz, ponieważ był Żydem: jak o tym nie mówić? I jak o tym mówić?”. Czuła konieczność pisania, ale zarazem wiedziała, że musi pisać „inaczej”. W wywiadzie udzielonym w 1991 roku Kofman tłumaczy: „Jeśli ktoś pisze na temat «niewyobrażalnego», wówczas pisanie nie może być w żaden sposób «wielkie», apodyktyczne, zdecydowane, dydaktyczne lub spekulatywne.

Trzeba próbować zostawić przestrzeń dla milczenia tych, którzy nie mogą mówić – to jest pisanie bez mocy. Pisanie bez siły”. To Maurice Blanchot skłonił ją do myślenia o etycznej konieczności pisania bez mocy, siły, obowiązku wyrażenia bezsilności słów, ze względu na tych, którzy nie mogą mówić. Siła i moc zawsze próbują zredukować człowieka, zmniejszyć go i ostatecznie wyeliminować. Jednak ci, którzy przeżyli, nie mogli mówić bez uczucia „dławi...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI