Rozczarowanie jest zdrowe

Style życia Otwarty dostęp

Gdybyśmy byli w bliższym kontakcie z rzeczywistością, nie dochodziłoby do rozczarowania, ponieważ widzielibyśmy, jak ona cały czas się zmienia. Każde rozczarowanie jest zatem krokiem w kierunku zdrowienia, porzucenia iluzji.

Magda Brzezińska: Jakie było Pana pierwsze rozczarowanie w życiu? 

ALEXANDER PORAJ-ŻAKIEJ: Myślę, że tym pierwszym doświadczeniem rozczarowania mógł być rozwód moich rodziców – choć nie pamiętam tego dobrze, bo miałem wówczas trzy i pół roku. Ujawniło się wtedy, że rzeczywistość jest inna, niżbym chciał. Dla wpatrzonego w rodziców małego dziecka rozsypanie się rodziny jest czymś więcej niż rozczarowaniem. To jest ból, kompletna destabilizacja, katastrofa. Świat się wali. 

POLECAMY

W przypadku rozczarowania chyba nie tracimy od razu gruntu pod nogami?

Tak, choć jeśli rozczarowanie jest bardzo silne, to trudno o stabilność, nasz świat się chwieje. Jesteśmy zdezorientowani, czujemy, że jesteśmy w innym miejscu, niż myśleliśmy, że jesteśmy. Bo co to właściwie jest rozczarowanie? Na przykład po niemiecku rozczarowanie to Enttäuschung, czyli dosłownie: zaprzestanie mylenia się. Täuschen oznacza mylić, oszukiwać, przestawić coś na inne miejsce. A więc Enttäuschung, rozczarowanie, to przywrócenie na swoje miejsce.

W polskim źródłosłowie rozczarowania jest słowo czarowanie, a to z kolei pochodzi od czar – prasłowa obecnego w wielu słowiańskich językach. Czar, czereti oznaczało kreślić linie, ponieważ kapłani czy magowie kreślili linie nad osobą, dla której pragnęli odmiany. 

Zatem roz-czarowanie jest odejściem od czegoś magicznego. No właśnie! Dlaczego więc rozczarowanie ma raczej konotacje negatywne? Gdy mówimy komuś, że nas rozczarował, to jest to zarzut. Stwierdzamy w ten sposób coś bolesnego. Jest nawet taka zbitka frazeologiczna: „bolesne rozczarowanie”. Rozczarowanie wiąże się z cierpieniem, ale niekoniecznie z bólem. Ważne, żeby odróżnić ból od cierpienia. Wiele osób czuje ból, ale nie doświadcza z tego powodu cierpienia. Ból jest nieodłącznym aspektem życia, w większości przypadków nie możemy go uniknąć, możemy jedynie – przy pomocy wielu środków przeciwbólowych – stłumić jego percepcję. Na zniesienie cierpienia nie ma żadnych środków farmaceutycznych, nie ma pastylek na zmianę rzeczywistości. Cierpienie bowiem to stan psychosomatyczny, który pojawia się, gdy to, co jest, nie zgadza się z naszymi pragnieniami, marzeniami. 

A jeśli coś powoduje nasz dyskomfort, to odrzucamy to?

Nasza jaźń jest takim dyrektorem operacyjnym tworzenia i utrzymania strefy komfortu. Robimy zatem wszystko, by dopuszczać do siebie tylko fajne, przyjemne uczucia – co dla każdego z nas jest przyjemne to, oczywiście, kwestia indywidualna, subiektywna. Cierpieniem jest natomiast stan, w którym nasza strefa komfortu zostaje zagrożona.

Zagrożona przez co?

To dobrze widać na przykład w relacjach. Jestem z kimś i jest mi w tym związku dobrze, to znaczy: odczuwam pewną przyjemność. Jeśli teraz partner robi coś, co odbiera mi tę przyjemność, lub nie robi tego, co ją stwarzało, to oburzam się: „No wiesz, kiedyś byłeś inny, a teraz bardzo się zmieniłeś, jestem kompletnie rozczarowany tobą”. Pojawiło się we mnie nieprzyjemne, nowe uczucie i ja go nie przyjmuję, a winą za to nieprzyjemne uczucie obarczam partnera, który zachował się inaczej, niż ja bym chciał, oczekiwał. Zatem za rozczarowaniem stoi założenie, że na przykład dana osoba czy sytuacja powinna budzić w nas takie, a nie inne uczucia. To ciekawe, dlaczego przyjmujemy, że partner czy partnerka nie zmieni zachowania. Mówimy: „Zdradziłeś mnie, mój świat runął, jestem kompletnie rozczarowana twoim zachowaniem. Nie mogłam sobie wyobrazić, że jesteś do tego zdolny”.

No właśnie... Mamy jakiś pakiet wyobrażeń, tworząc związek.

„Czarujemy się”, że ktoś lub coś sprawi, że zawsze będzie nam dobrze, że zawsze będziemy tylko w takich sprzyjających sytuacjach, że to, co kochamy, nigdy się nie zmieni. Zakładamy, że partner powinien być taki, jakiego jesteśmy w stanie emocjonalnie przyjąć. Jakakolwiek zmiana w jego zachowaniu – jeżeli nie sprzyja naszym wyborom, perspektywie na życie – odbierana jest jako zagrożenie i prowadzi do poczucia rozczarowania. Tymczasem nic nie jest stałe, nasza jaźń nie jest stała. Takie podejście antropologiczne obecne było już w pismach filozofów wschodnich, ale też i zachodnich, na przykład Mistrza Eckharta czy Johannesa Taulera – postrzegali oni jaźń jako byt kruchy. Do takiej koncepcji jaźni powrócono w ostatnim stuleciu. Badacze z nurtu ewolucyjnego zwrócili uwagę na to, że nie można mówić o stałości jakiegokolwiek bytu. Od czasów Freuda tożsamość rozumiana jest jako pewien proces, a nie stały konstrukt. Jeśli ja powiem dzisiaj, że urodziłem się – i tu padnie data – to nie mogę powiedzieć, że to, co w tym dniu opuściło ciało matki, to było „ja”, ponieważ „ja” jeszcze nie było. Ono pojawiło się później wraz z mówieniem, myśleniem i treningiem społecznym. Najpierw mówienie, myślenie, a potem „ja”. Jeśli wyjdziemy z założenia, że nasza jaźń jest stała, to wtedy codziennie będziemy podatni na rozczarowanie. 

Dla mnie jednak ma ono pozytywne znaczenie, ponieważ przestajemy się czarować.

Chyba że ktoś bardzo chce żyć w iluzjach, w jakimś magicznym myśleniu o życiu?

Można powiedzieć, że przyjęcie rzeczywistości jako czegoś stałego jest czarowaniem się. Stąd to moje osobiste rozczarowanie związane z utratą stałości rodziny – tyle że trzyletniemu dziecku ta stałość była emocjonalnie bardzo potrzebna. Rozsypanie się tej stałości było cierpieniem zagrażającym mojej stabilizacji emocjonalnej. Długo myślałem o tym, co by było, gdyby rodzice się nie rozwiedli, czyli emocjonalnie nie byłem przygotowany na taką zmianę, destabilizację obrazu świata. Myślałem, wyobrażałem sobie. Wszyscy tak robimy, zwłaszcza, jak już wspomniałem, w relacjach romantycznych. Na początku, gdy jesteśmy zakochani, czujemy, że partner daje nam coś szczególnego. Uważamy, że jeśli on będzie z nami dłużej i ciągle taki sam, nigdy się nie zmieni, to będziemy się tak świetnie czuć cały czas. 

Wolimy żyć w iluzji, ponieważ boimy się wątpliwości.

 

No i rozczarowujemy się, ponieważ stan zauroczenia zanika lub słabnie. Na samej namiętności, jak pisze Robert Sternberg, twórca trójczynnikowej koncepcji miłości, nie da się zbudować miłości kompletnej. Po tym pierwszym etapie przychodzi czas na budowanie w związku intymności i przywiązania.

Namiętność zanika, zmienia się – jak wszystko w życiu. A często zarzucamy partnerowi: od kiedy robisz to i to, przestało być fajnie. Zakładamy, że w tej drugiej osobie nic się nie może zmienić, a miarą jest nasz komfort. Mówimy: „Gdybyś mnie naprawdę kochał, wiedziałbyś, że nie możesz robić takich rzeczy”. Czyli ciągle to samo oczekiwanie: patrz na mnie i rób mi dobrze.

W naszych narcystycznych czasach to chyba szczególnie częste oczekiwanie?

Wydaje mi się, że pod tym względem nasze czasy wcale nie są nasycone tym oczekiwaniem bardziej niż inne, ale dzisiaj mamy większą odwagę nie tylko w wypowiadaniu swoich oczekiwań, ale wręcz formułowaniu żądań....

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI