Aby taką wiarę ułatwić – bo w obecnych czasach bardzo jest nam wszystkim potrzebna – opowiem pewną historię prawdziwą, która zdarzyła mi się dawno temu.
W 1949 roku byłyśmy z moją przyjaciółką Aliną w klasie maturalnej. Dopiero co skończyła się druga wojna światowa. Nastały czasy radzieckiej dominacji, która stopniowo niszczyła naszą szkołę, tylko co odtworzoną według naszych chęci i planów. Pewnego kwietniowego dnia woźny przyniósł do klasy dokument, który należało podpisać. Zrobiłyśmy to z Aliną bez zastanowienia. Ledwie skończyłyśmy, uznałyśmy, że podpisywać nie należało, bo nie jest to zgodne z naszym sumieniem. Co robić? Trzeba nasze podpisy wykreślić. Długopisu wymazać się nie da. Wybuchła awantura. Wszyscy mieli od nowa firmować tę deklarację. Tym razem ja i Alina odmówiłyśmy. Okazało się, że w związku z tym nie będziemy dopuszczone do zbliżającej się matury. W całym Toruniu sprawa stała się głośna.
POLECAMY
I wtedy – naprawdę tak było – na samym początku maja nasza dyrektorka – ta, co zapewniała nas, że „koło historii się nie cofa” – ciężko zachorowała. Przez księdza prefekta kazała nam powiedzieć, że to my miałyśmy rację! I może maturę uda nam się zdać. To było niesłychane. Kto mógł, starał się kierować koło historii w korzystnym dla nas kierunku. Salę egzaminacyjną wręcz wypełniała sympatia do nas. Płatki kasztanów sypały się na nasze głowy z dobrą wróżbą. Zdałyśmy – i to świetnie – jakby radość i duma naprawdę niosły nas ku przyszłości. Alina dostała się na wybrany kierunek, mogła włożyć należną białą czapkę studencką. Mnie przypadł inny los, związany z Wrocławiem, ale też dobry, ciekawy, sensowny i godny pamięci.
Spisałam naszą historię, aby przez to może jakoś wspomóc zatroskanych o przyszłość i niepewnych, co robić. Wpiszę tu motto ze starej książeczki Zofii Zawiszanki o Marszałku: Zwycięska przyszłość? Będzie? Nie będzie? Musi być!