Bliżej siebie w walce o życie

Otwarty dostęp

Psychoanalityk Neville Symington podkreślał, że zdrowie psychiczne wymaga aktu akceptacji rzeczywistości, uznania pewnych faktów, do czego z kolei potrzebny jest wysiłek. Osoba, która odsuwa się od własnego wnętrza, potrzeb, poczucia winy, napięć, emocji, przestaje widzieć siebie.

Wytrwać w życiu na sygnale

Od połowy marca każdy dzień niesie jakiś rodzaj nowego obciążenia. To wymaga podwójnego zmagania się, podwójnej odzieży. Nawarstwiają się także skrajne niekiedy oczekiwania i emocje. Szum informacyjny, nagłe sytuacje, zróżnicowane reakcje ludzi, własne obciążające myśli, niezaspokojone osobiste potrzeby… – te sytuacje mogą budzić lęk, złość, czasem po prostu obojętność. Aby wytrzymywać, podtrzymywać profesjonalizm, nie obniżać poprzeczki, radzić sobie, wykonywać w trybie pilnym kolejne zadania, mieć przy tym nieustannie przytomny umysł, na bieżąco uczyć się procedur, czuć odpowiedzialność za siebie i pacjenta... trzeba umieć tym życiem na sygnale kierować. Lekarze mówią: Nikt nas nie uczył na studiach radzenia sobie ze stresem, wypaleniem, pracą pod presją, higieny psychicznej, komunikacji z pacjentem. Czasami jesteśmy odcięci od własnych uczuć, nie dlatego, że nie mamy serca, ale by wytrzymać ten trud, przede wszystkim kontakt ze śmiercią. Boimy się tak samo, jak nasi pacjenci, jak ich rodziny. Pandemia ujawniła się w postaci wszechobecnego, nieuchwytnego decydenta. Jest jak broń masowego rażenia – dosłownie i w przenośni. Spróbujmy zadbać o to, aby nie doszło do infekcji naszego życia wewnętrznego. Jeśli zawodzi świat zewnętrzny, możemy znaleźć schronienie w sobie.

POLECAMY

Nadać wartość temu poświęceniu

To, co jeszcze niedawno interpretowaliśmy jako zawodową autoagresję, dzisiaj przeżywamy jako misję, bohaterstwo, najbardziej ludzki, uczciwy odruch. Mowa tutaj o nadmiernym zaangażowaniu w pracę, świadomym poświęceniu, utracie równowagi między życiem zawodowym a osobistym, przede wszystkim ryzyku, a tym samym przeciążeniu i przemęczeniu. Pracownicy służb medycznych wykazują heroizm moralny, nadużywają siebie, rezygnują ze strefy komfortu. Robią to w imię ratowania ludzkiego życia. Coraz częściej praca w szpitalu porównywana jest do wojny i walki na froncie. Potrzeby wyższe, życie afektywne, sprawy subtelniejszej natury odstawiane są na bok, czasem zostają zredukowane do zera. W kombinezonach stają się anonimowi, nieludzcy, dyscyplinują i określają ich procedury, zadania, czas. Przywołując Viktora Frankla, gdy osobista wolność zostaje ograniczona, nadal możemy kształtować swoją egzystencję. Człowiekowi można odebrać wszystko prócz jednego: ostatniej ludzkiej wolności – wyboru postawy w określonych okolicznościach. Pomiędzy bodźcem, tym, co się dzieje, a naszą reakcją jest przestrzeń, w której leży ta wolność i moc wyboru. Wszystko, na co się decydujemy, nawet jak jest to walka czy ryzyko, może być naszą świadomą wolą, autonomiczną decyzją. Mamy prawo nadać tej wojnie wartość i sens – walczymy o siebie wzajemnie. Jest ogromna różnica między: „muszę iść do pracy, do szpitala” a „decyduję się iść, bo chcę pomóc, służyć, zrobić co w mojej mocy”. Poczucie osobistego wpływu na to, jak zarządzamy swoją przestrzenią, wydaje się czymś fundamentalnym. To zabieg, który polega na zamianie źródła motywacji z zewnętrznej na wewnętrzną.

Mieć świadomość myśli w monologu wewnętrznym

Krakowski psychiatra, psychoterapeuta dr Piotr Drozdowski mówi o tym, że same przekonania nie definiują człowieka, lecz droga, jaką pokonał, dochodząc do tych przekonań. Najwięcej rozmów prowadzimy sami ze sobą. Jeśli chcemy lepiej, głębiej, trwalej zadbać o swoją kondycję psychiczną, zmierzyć się z tym, warto zadać sobie kilka pytań: Jak interpretuję rzeczywistość? Jakie nadaję znaczenie temu, co mi się wydarza? Jak reaguję w kryzysie? Co mi służy? Co mi nie służy? Pojawiają się różne myśli, często przytłaczające, o tym, jak wiele nie zależy od nas, a w każdej chwili może wydarzyć się coś złego…
Czujemy nie tylko lęk, ale też żal, że nasz szpital stał się jednoimiennym. Kilkadziesiąt osób zwolniło się z pracy. Nie możemy pracować w dwóch jednostkach medycznych, część z nas ma świadczenia emerytalne, część po prostu się boi. Mamy świadomość, że możemy przenieść z pracy do domu coś śmiertelnego. Poczucie, że jest się źródłem wirusa, z powodu którego ktoś bliski w naszym domu może umrzeć, bardzo nas obciąża – opowiadała pielęgniarka. Pojawia się coraz więcej strachu, statystyki stają się z dnia na dzień niepokojące, a my mamy iść do pracy, jak na front, jak żołnierze bez hełmów, mundurów, bez broni, bo testów długo dla nas nie było. Dzisiaj te czarne myśli do nas wracają. Zostaliśmy wrzuceni na głęboką wodę bez kursu pływania – mówiła jedna z lekarek. Rozmawiałam z Dorotą Zasowską, pielęgniarką, pełnomocniczką do spraw jakości w krakowskim szpitalu. Powiedziała, że na początku był duży problem w mniejszych szpitalach związany z brakiem podstawowych środków ochrony osobistej, co miało i ma do dzisiaj duże psychologiczne znaczenie. Pracownicy medyczni przychodząc do pracy nie czuli się bezpiecznie. Był ogromny niepokój. Szczególne braki były zauważalne w Domach Pomocy Społecznej czy Zakładach Pielęgnacyjno-Opiekuńczych, które do tej pory nie wykonywały procedur wymagających wyjątkowej ochrony indywidulanej – mówiła. Gdyby to wiązało się tylko z pracą byłoby prościej. Jesteśmy ograniczeni w swoich domach. Nie możemy spędzać wolnego czasu tak, jak lubimy. To ogranicza nasz wypoczynek każdego dnia. Nie możemy wychodzić tam, gdzie chcemy, musimy się pilnować, izolować, dystansować. Święta wielkanocne były najtrudniejsze. Nie mogliśmy spotykać się z rodziną, tylko telefony, wideospotkania. Trzeba wytrzymać emocje swoje i naszych bliskich, którzy bardzo się o nas martwią – dodała pielęgniarka. Mówiąc o świadomości monologu wewnętrznego dwie kwestie wydają się istotne. Po pierwsze uświadomienie sobie tego, jak myślimy o tej epidemiologicznej sytuacji. A po drugie, co jest treścią naszych wszystkich codziennych myśli. Przyjrzyjmy się temu, o czym najczęściej, a o czym najrzadziej myślimy. Odpowiedzmy sobie na pytanie: które z tych myśli pochłaniają najwięcej naszej uwagi, które są naszą podporą, a które obciążeniem. Doświadczamy na co dzień, jak sposób myślenia o danej sytuacji wpływa na nasze słowa, decyzje, postawę w pracy i życiu osobistym. Nie bez powodu mówi się, że żyjemy tak, jak myślimy. Zdrowe myślenie chroni nas, pozwala czuć się dobrze, odnosi się do faktów. Jednak często nawykowo reagujemy na własną fantazję, wyobrażenie o czymś, pomijając fakty albo zupełnie wyprzedzając bieg zdarzeń. Potocznie mówi się, że kręcimy czarne scenariusze, widzimy wszystko w ciemnych barwach. Zapędzamy się w ślepy bolesny zaułek, z którego coraz trudniej się wydostać. Jedni z nas interpretują pracę w warunkach pandemii negatywnie, niekorzystnie, inni przeciwnie widzą w tym jakąś korzyść, potencjał. Nasz sposób reagowania może mieć związek z tzw. obiektami wewnętrznymi, czyli doświadczeniami z ważnymi dla nas osobami (zwłaszcza w dzieciństwie). Każde nowe doświadczenie interpretujemy zgodnie ze swoim ukształtowanym wzorcem. Trzeba umieć to zobaczyć, skonfrontować się, zatrzymać, jednak nie jest to równoznaczne z blokowaniem emocji. Im więcej uczuć będziemy ujawniać, tym łatwiej będzie nam przyjrzeć się temu, jak myślimy i co te myśli z nami robią.

Umieć niepokoić się sobą

Zatrważający jest brak niepokoju. Jego minimalny poziom obecny jest w każdym momencie naszego życia. Pozwala nam orientować się w rzeczywistości, odbierać sygnały; czasem buduje, czasem rujnuje. To może służyć zarówno prewencji, jak i profilaktyce, a przede wszystkim naszemu rozwojowi. Niszczy nas wtedy, gdy zaczyna dominować. Tracimy zdolność zdrowego myślenia, pozbawiamy się nadziei, rezygnujemy z ważnych potrzeb, oddalamy się od celów, cierpimy. Buduje, gdy wzbudza ciekawość, pozwala przyjrzeć się sytuacji, daje prawo do niedoskonałości i troski o siebie, inspiruje, uruchamia ukryty potencjał. Pandemia zatrzymała nas bezlitośnie, skonfrontowała i poddała ogromnej próbie. Sprawdza nasze możliwości radzenia sobie na wielu poziomach. I choć atmosfera emocjonalna, reakcje społeczne, mechanizmy obronne tej sytuacji są podobne do innych trudnych wydarzeń w pracy medycznej i psychologicznej, wszyscy czujemy duże zagrożenie. Nastąpiła pewnego rodzaju redukcja życia, wartości, aktywności, potrzeb, mamy do czynienia z wielopoziomowością przeżyć zarówno u pacjentów, jak i pracowników medycznych. Jako społeczeństwo funkcjonujemy w rozszczepieniu. Podczas gdy część osób odpoczywa, inni doświadczają paniki, tracą pracę albo zmagają się z walką o życie w kombinezonach bezpieczeństwa. To wszystko uwiarygadnia zasadność każdej emocji, która ma prawo wybrzmieć. Różnimy się postawami, reakcjami, uczuciami, ale każdy z nas w jakiś sposób zmaga się z tym samym kryzysem, u podłoża którego jest lęk i niepewność. Trudno zajmować się swoimi emocjami czy higieną psychiczną, gdy brakuje podstawowego zabezpieczenia, a strach paraliżuje. Ludzi zachęca się, by zostali w domach, pojawiają się kolejne kampanie, spoty pod hasłem: zostań w domu, a mimo to medycy są w ogniu walki, na linii frontu. Przeżywają szok, wstrząs, poruszenie. Aby wytrzymać ten znój, nasza pamięć emocjonalna zawraca nas do wcześniejszych faz rozwojowych. Odtwarzamy podobne reakcje i postawy, z jakich korzystaliśmy w przeszłości. W sposób naturalny zaczynamy używać mechanizmu obronnego, który nazywamy regresją. To pozwala nam nie tylko przeżyć tę trudną sytuację, ale też często zrozumieć, co się z nami dzieje. Regresja pomaga wytrzymać, przetrwać, jest jak inkubator. Robimy to w różny sposób – więcej śpimy, odpoczywamy, bawimy się, ale też stajemy się autoagresywni, odreagowujemy złość na innych, unikamy. Ważne jest, abyśmy byli tego świadomi.

Mieć respekt dla złożoności natury ludzkiej

Czasem powstrzymujemy się od wyrażania emocji, wytrzymujemy różne napięcia, łączymy te doznania z niewypowiedzianymi myślami czy doświadczeniami. Potrzebujemy jednak coraz bardziej jakiegoś ujścia. Dochodzi do sytuacji, w których zaczynamy rzutować te przeżycia na przedmioty, ludzi, na świat – rzutujemy to, co musieliśmy ukryć, z czym jest nam niewygodnie, niebezpiecznie. Przypisujemy innym to, czego nie umiemy w sobie wytrzymać, czego nie chcemy, nie akceptujemy, boimy się. Są to głównie nieświadome mechanizmy – bodźce z przeszłości odreagowujemy w teraźniejszości. Korzystamy z mechanizmu obronnego, jakim jest projekcja. Na przykład nadmiernie tłumaczymy się ze swoich zachowań, boimy się odrzucenia, przerzucamy odpowiedzialność albo bierzemy ją wyłącznie na siebie, oskarżamy, wyrażamy pretensje, stajemy się omnipotentni, zabiegamy o uznanie. Wprowadzamy tym samym siebie w błąd, przestajemy obiektywnie postrzegać. Historia naszego życia w znacznym stopniu determinuje dzisiejszą narrację siebie i rzeczywistość, w jakiej żyjemy. Ponieważ jest trudna do zniesienia, mamy dobry grunt dla projekcji. Czasem tak bardzo boimy się o siebie, tak mocno uruchamiają się nasze wcześniejsze traumy, że nie jesteśmy w stanie pomieścić tego w sobie, skontenerować (jakby ujął to psychoanalityk Wilfred Bion). Potrzebujemy rozszczepić świat na zły i dobry, wyrzucić agresję, włożyć ją w kogoś innego. Chcemy w pewnym stopniu zmaterializować doświadczane trudne emocje, aby móc je niszczyć, po prostu ich nie czuć. Tak się bronimy. Obserwujemy, jak obiektem agresji stali się dzisiaj medycy, których szybko podaliśmy obróbce idealizacji, by za chwilę dokonać publicznej, atawistycznej wręcz dewaluacji. W psychoanalitycznym rozumieniu traktujemy ich jak rodziców, którzy dają bezpieczeństwo, a za chwilę je zabierają, którzy pomagają i chronią, ale też zaniedbują, narażają na krzywdę. Pomocne wydaje się takie myślenie, które pozwala nam uznać, że nikt nie jest idealny, nawet „bogowie” lekarze, którzy mimo mądrości i zaangażowania też są ludźmi, mają rodziny, obawy, nadzieje i codzienność. Reparacją będzie akceptacja, że mimo starań, wiedzy i odpowiedzialności mogą czuć bezradność, nie mieć siły, popełniać błędy. Wszyscy dokładamy wszelkich starań, aby było dobrze. Zakładam, że zdecydowana większość z nas – zwłaszcza pracujących w ochronie zdrowia – ma jak najlepsze intencje. Nikt z nas jednak nie ma takiej wiedzy, która odpowiedziałaby na wszystkie pytania, rozwiała wątpliwości i dała jednoznaczne bezpieczne rozwiązania. Obracamy się wśród zjawisk, których dzisiaj nie rozumiemy w pełni, dlatego naszą normą moralną i etyką w pewnym stopniu powinien być respekt dla złożoności natury ludzkiej, tego, co czujemy, doświadczamy. Obecne agresywne reakcje kierowane w stronę pracowników medycznych mogą być ilustracją mechanizmów projekcji. Jak zrozumiemy, że tak naprawdę nie jesteśmy adresatem tych emocji, komunikatów, będzie nam łatwiej to wytrzymać. To są osobiste, biograficzne motywy nieznanych nam często ludzi. Z pomocą przychodzi zwrot Jacka Santorskiego: przestaw zwrotnicę, weź głęboki oddech. Lekarze mówią jednak, że nie wszyscy reagują hejtem, że na szczęście tych osób jest mniej: Sąsiedzi czekają, reagują pozytywnie, jak wracam wieczorem. Mówią, jaka pani zmęczona, i uśmiechają się życzliwie. Ja osobiście nie spotkałam się z hejtem, nikt też nie zgłosił takiej sytuacji w naszym szpitalu.

Dbać o staranność komunikacji

Najtrudniej było nam na początku. Leczenie w szpitalu jednoimiennym, jakim staliśmy się z dnia na dzień, wiąże się z całkowitą izolacją. Pacjenci nie mogą kontaktować się z rodziną, nie mogą otrzymywać od nich żadnych rzeczy. To, czego potrzebują, zabezpiecza tylko szpital. Wszystko jest później utylizowane. Ilość rzeczy osobistych ograniczana jest do maksymalnego minimum. Chorzy patrzą na personel. Widzą osobę w kombinezonie, goglach, przyłbicy i maskach na twarzy, na rękach podwójne rękawiczki, fartuch. Pielęgniarka, lekarz są zamaskowani. Nie widać mimiki, spojrzenia, uśmiechu, tego, co tak bardzo pomaga. Kombinezon ogranicza ruch, iniekcje, zakładanie wenflonu i emocje. Wzajemna komunikacja wymaga dużej staranności. Nie ma więzi między nami a pacjentami. To jest dla nas bardzo trudne, przeżywamy to – mówi pielęgniarka oddziałowa jednego ze śląskich jednoimiennych szpitali. Personel medyczny mówi, że teraz najbardziej potrzebuje zrozumienia, docenienia, „świętego spokoju”, szacunku, bezpieczeństwa, większej ilości czasu dla siebie, po prostu zwykłego komfortu pracy. Rozmawiam z koleżankami i kolegami ze szpitali. Ich osobistym dramatem jest to, że często najbliższa rodzina odmawia kontaktu, boi się zbliżenia.
Potrzebujemy prawie tego samego, czego nasi pacjenci, których z dnia na dzień przybywa, którzy mierzą się z różnymi chorobami, nie tylko koronawirusem… Potrzebujemy, żeby nami też się ktoś zajął, zaopiekował, pomógł nam, powiedział: wszystko będzie dobrze. Chcemy być traktowani normalnie, po ludzku, ze zrozumieniem. Jest wiele potrzeb, o które trudno kadrom medycznym się upomnieć, personelowi, który sam pomaga innym. Pracownicy medyczni, zwłaszcza lekarze, służą ochroną zdrowia innym, a sami z ochroną własnego zdrowia mogą mieć kłopot. Mają trudność z proszeniem o pomoc i korzystaniem z niej. To cenne słowa psychoterapeutki Jadwigi Koźmińskiej-Kiniorskiej. Kiedy samemu pomaga się innym, ważną umiejętnością jest łagodność i zrozumienie dla siebie.

Umieć żyć na bieżąco

Jesteśmy w epicentrum nieznanego, a jednak tak bardzo obecnego. Basia Kutryba, ekspert WHO, mówi, że pacjenci unikają kontaktu ze szpitalami i obawiają się hospitalizacji, nie konsultują wielu objawów i schorzeń, które wymagają leczenia. Wszyscy uczymy się, jak zwalczać tego wirusa. W szpitalach wiele osób przebywa na kwarantannie i w izolacji, co sprawia, że obsady kadrowe są niskie i co w istotny sposób oddziałuje na bezpieczeństwo pacjentów i personelu medycznego. Szpitalne Oddziały Ratunkowe drastycznie opustoszały. Powielamy scenariusz krajów, w których pandemia rozpoczęła się wcześniej niż w Polsce: dochodzi do zgonów osób, które obawiają się kontaktu z jednostkami wykonującymi działalność leczniczą. W pewnym sensie są też poszkodowani z powodu obecności COVID-19, pomimo tego, że nie zdiagnozowano u nich objawów zakażenia. Trzeba pamiętać, że wielu pacjentów, niekoniecznie w podeszłym wieku, ma uszkodzoną wątrobę czy nerki, co nie pozostaje bez znaczenia w przypadku stosowania agresywnej zazwyczaj farmakoterapii zalecanej w leczeniu zakażenia COVID-19. Pacjenci mogą umierać nie z powodu duszności, lecz z powodu niewydolności wielonarządowej.
Jesteśmy w bardzo bliskim kontakcie ze swoimi myślami i emocjami, mocno osadzeni w tym, co tu i teraz. W różnych, czasem trudnych, głębokich rozmowach z personelem medycznym dochodzimy do wspólnego mianownika: umieć odciążać się na bieżąco, wypowiadać myśli, wyrażać emocje, dbać o kondycję, dietę, selekcjonować informacje, zająć się tym, na co można mieć wpływ, każdego dnia odpoczywać, relaksować się, nie doprowadzać do kumulacji stresu, głodu, braku snu. Potrzebujemy podtrzymać w sobie siłę i energię na kolejne tygodnie, miesiące. Nikt z nas nie wie, w jakim stopniu ta sytuacja odbije się w naszych umysłach, na naszych ciałach, jakie wirus pozostawi w nas ślady. Najważniejsze jest wzajemne wsparcie i życzliwość. Co jakiś czas przypominam, zapewniam mój personel, że jest i będzie zabezpieczenie. Na początku wszyscy baliśmy się, że braknie nam środków ochrony osobistej. Takie podtrzymywanie na duchu, dawanie poczucia pewności, oparcia, bezpieczeństwa bardzo pomaga i stabilizuje. Nikt z nas nie wie, kiedy i jak to wszystko się skończy, jak będziemy na to reagować, dochodzić do siebie. Trzeba umieć żyć na bieżąco – komentuje pielęgniarka oddziałowa.

Szukać sensu w chaosie

Mówię do personelu, że naszym celem jest skuteczna pomoc. Pracujemy po to, aby ludzie wyszli ze szpitala zdrowi. My musimy być zdrowi i dbać o siebie. Powtarzam to często kadrze medycznej, by robili wszystko, aby mogli zadbać przede wszystkim o siebie, jak ratownik na drodze podczas wypadku. To proste słowa, ale najpierw trzeba zabezpieczyć siebie, potem dobrze pomagać, pracować najlepiej, jak się potrafi, wykonywać zadania po kolei, nie ulegać negatywnym myślom, umieć je zatrzymać, a potem się poukłada. Staramy się robić, jak najwięcej, ale nie wiem, czy robimy wszystko, co jest możliwe. Nie teraz to jeszcze oceniać – dodaje pielęgniarka naczelna jednoimiennego szpitala.
Kryzys rodzi pytania o sens życia. Mocną wiarę w jego sens mamy wtedy, gdy jesteśmy komuś potrzebni. Trzeba żyć nadzieją, a kryzys modyfikuje tę nadzieję, czasem ją niszczy. Szukamy sensu w bezsensie, odnajdujemy porządek w chaosie. Każdego dnia porządkujemy nasz wewnętrzny i zewnętrzny chaos. Im jest on większy, tym bardziej potrzebujemy nadać mu sens. Warto jednak założyć, że w każdym kryzysie mogą odsłonić się ukryte możliwości. Możemy zwrócić się do własnych uzdolnień, zawierzyć swoim odczuciom. Nasza psychika domaga się uzewnętrznienia tego, co boli. Gdy coś uzewnętrzniamy, widzimy własne lęki, strachy, niedomagania. Nie bójmy się temu przyjrzeć i z tym zmierzyć. Przeżycie zagrożenia, strachu, niepokoju z powodu własnej egzystencji może być impulsem w kierunku budowania czegoś dobrego. Świat zewnętrzny uruchamia nasz świat wewnętrzny. Dr Paweł Grzesiowski, z którym prowadziłam szkolenia, powiedział: Możemy robić to, co jest możliwe. To, że czegoś nam brakuje, nie znaczy, że jesteśmy bezradni. Tym bardziej ważne jest, aby powstrzymywać się od ocen, co jest dobre, właściwe, a co nie. Wartością staje się powściągliwość od krytyki oraz hojność w rozumieniu tego, co się dzieje z uznaniem i akceptacją dla wszystkich uczuć.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI