Wszędzie osobny

Profile

„On tu wszędzie chodził i zapisywał. Mamusiu, jak ja widzę słońce, to kto stworzył słońce? Bóg. Więc ja rozmawiam z Bogiem. Po jego śmierci pierwszą Siekierezadę przeczytałam. Mój Boże, żeby Ojciec żył i mógł przeczytać, toby wiedział, co ma! By go tak nie poniewierał”.

Edward Stachura – prozaik, poeta, artysta żyjący i tworzący w podróży, człowiek osobny, nieukorzeniony, zawsze bezdomny z wyboru. Wszędzie był obcy. We Francji – Polak, w Polsce – ten, który z Francji przyjechał. Nie nasz. Inny. Nawet we własnej rodzinie. Choć miał rodzinę, nazywał siebie sierotą z wyboru.

POLECAMY

Dookreślenie „z wyboru” było w rzeczywistości sztafażem, rodzajem pełnego godności sygnału, iż rzeczywistość jest przezeń całkowicie opanowana i ukoronowana kreacją. Zabieg ten był w istocie pogodzeniem się ze światem, zaistniałą sytuacją, przyjęciem jej do wiadomości, choć znowu z zaciśniętymi zębami, przekuciem smutnej prawdy życia w literacką figurę, która stała się legendą. Z psychologicznego punktu widzenia można postrzegać te działania jako wyparcie nieznośnej prawdy.

Stachura był jednak świadomym twórcą tej sztuczki, sam ją sobie zaaplikował, żeby wytrwać. Już w dzieciństwie został dotkliwie zraniony emocjonalnie, było to więc działanie w obronie własnej, rodzaj antidotum na inność czy obcość. Na odrzucenie. „Mam ręce dwie, obejmę się” – pisał w „Piosence dla zapowietrzonego”.

W miarę upływu lat granice pomiędzy kreacją a rzeczywistością zaczęły się zacierać. Ileż razy można słyszeć nie od najbliższych, widzieć ich dezaprobatę.

Pieniądz był podstawową miarą wartości wśród najbliższych. Coś, co było tak istotne dla reszty rodziny, zupełnie nie miało znaczenia dla Edwarda. Nie było porozumienia. Nie było ciepła. Zimny wychów. „Czy ja zła matka byłam, czy cóś… ja jego nie rozumiałam” – zastanawiała się smutno przed moją kamerą Jadwiga Stachura w 1986 roku.

„Jestem niczyj” – pisał. Tylko raz chciał być „czyjś”, ale małżeństwo z Zytą Oryszyn (Anną Bartkowiak) skończyło się po dziesięciu latach. Stachura próbował je ratować, jednak trudno było unieść ciężar sposobu bycia i życia Steda, w tak ogromnym stopniu nacechowanego wszędzie-obcością. Chciał być kochany miłością, która zniesie wszystko, miłością bezwarunkową.

„Przyszłam do nich na Rębkowską i otworzyli mi drzwi oboje, a potem jedno w jedną stronę poszło, drugie w drugą… ja mówię Edziu, co to, taka wielka miłość była. Nie zrozumielim się, powiedział. Ale Zyta wiedziała, że bierze takiego wędrowca, może o to jej się rozeszło” – wspominała matka Edwarda Stachury.

Dla niego to był ogromny cios, który skierował jego życie w odleglejsze rejony wielkiej wszędzie-samotności, już wtedy świadomej. Gałązka Jabłoni była kimś bardzo szczególnym w życiu Steda – ulokował w niej swoje wszystkie uczucia, była kimś więcej aniżeli żoną, była całą jego rodziną, z której się dosłownie wyrodził i która go odrzuciła.
Zytę i Edwarda łączyła szczególna więź. Jego bracia opowiedzieli mi pewną historię: kiedy po wypadku w Bednarach Stachurze amputowano śródręcze i pozostał z kciukiem prawej dłoni, Zyta zaproponowała mu przeszczep swoich trzech palców. Oboje mieliby po trzy palce u jednej dłoni. Jadwiga Stachura opowiadała mi, że Zyta przeżyła śmierć Steda „jak prawdziwa żona, choć już wtedy z sobą nie byli, jak prawdziwa żona…”.

Trzeba było uciekać

A wszystko zaczęło się w Pont-de-Chéruy. Edward Stachura urodził się 18 sierpnia 1937 roku, w rodzinie polskich emigrantów szukających we Francji szczęścia. Jego rodzice poznali się i pobrali we Francji. Z tego związku urodziło się czworo dzieci: Ryszard, Edward, Jan „Żano” i Elianna.

Pierwsze 14 lat życia Stachura spędził w domu dla emigrantów, w „wieży Babel” w Pont-de-Chéruy. Odebrał francuską edukację, dużo czytał. Ślęcząc w antykwariacie, pochłaniał książki, których przecież nie miał za co kupić. Antykwariusz lubił go, nie przeganiał. W domu był dziwakiem. Zwr...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI