O chłopcu, który przestał się bać, i inne niezwykłe eksperymenty

Materiały PR

Trzy minuty obserwacji partnerów wystarczą badaczom relacji z Seattle, by przewidzieć, czy zakochani stworzą szczęśliwe
małżeństwo, czy rozwiodą się po pierwszym dziecku.

Książka dostępna jest z częścią nakładu sierpniowych "Charakterów" w dobrych punktach sprzedaży, jak i naszym e-sklepie - złóż zamówenie. Można ją także nabyć samodzielnie (wyłącznie) w naszym e-sklepie - złóż zamówienie.

POLECAMY

Miłość w laboratorium

Aleksander Król: Przez wasze Laboratorium Miłości przewinęło się już ponad trzy tysiące par z różnym stażem, homo- i heteroseksualnych. Obserwacje związków i małżeństw prowadzicie od 25 lat. Szmat czasu.
Renay Bradley: Rzeczywiście... Laboratorium powstało w 1986 roku przy University of Washington z inicjatywy doktora Johna Gottmana, który rozpoczął pracę na wydziale psychologii. Miało zajmować się badaniem rodziny. Gottman zaczął badać bliskie relacje, nie tylko w rodzinie, ale i we wszystkich typach związków. Wykorzystywał różne techniki: wywiady, sondaże, nagrania audio i wideo. Szczególnie interesowało go bogactwo interakcji partnerskich. Doszedł do wniosku, że analiza tych interakcji pozwala przewidzieć, czy para zbuduje stabilne i szczęśliwe małżeństwo, czy też ich związek się rozpadnie. Na użytek eksperymentów zbudował więc laboratorium przypominające mieszkanie, w którym uczestnicy badań czują się swobodnie, jak we własnym domu. Mieszkanie składa się sypialni, kuchni i łazienki, jest kompletnie umeblowane – tyle że w każdym pomieszczeniu zainstalowane są kamery filmujące badanych przez całą dobę. Dodatkowo w toalecie zainstalowano sprzęt dyskretnie badający w różnych porach dnia zawartość hormonów w moczu uczestników eksperymentów. Jedna z gazet nazwała laboratorium Gottmana „laboratorium miłości” – ta nazwa przyjęła się i przetrwała do dziś. Laboratorium Miłości, czyli Relationship Research Institute mieści się w Seattle.

Jakie jest największe osiągnięcie badawcze Laboratorium Miłości?
Na podstawie zgromadzonego materiału badawczego Gottman i jego współpracownicy opracowali metodę, dzięki której po zaledwie trzech minutach obserwacji partnerów można określić, czy ich związek przetrwa, czy też skończy się pozwem rozwodowym. Badacze biorą pod uwagę zarówno to, co i jak mówią partnerzy, jak też ich wszystkie zachowania niewerbalne.

W czym zatem tkwi sekret udanych związków?
Najwięcej wniosków wyciągnęliśmy obserwując, w jaki sposób pary rozwiązują problemy i sporne kwestie. W udanym związku partnerzy umieją się sprzeczać i rozwiązywać konflikty. To gwarantuje im szczęśliwe, zdrowe i satysfakcjonujące relacje przez całe życie. Natomiast w źle dobranych parach, gdzie partnerzy są w ciągłym konflikcie, obserwujemy cztery elementy, które są dla związku niszczycielskie niczym czterej jeźdźcy Apokalipsy: krytycyzm, obronę, lekceważenie i utrudnianie.

Kiedy ci „jeźdźcy Apokalipsy” wkraczają w życie pary i jak można się przed nimi ustrzec?
Krytycyzm wchodzi kuchennymi drzwiami i od razu świetnie się zadomawia. Jedna osoba zaczyna się skarżyć i sugeruje, że problem tkwi w charakterze partnera, że tylko on jest winny: „Naczynia nigdy nie są pozmywane, kiedy wracam do domu, a ty zawsze siedzisz na kanapie. Jesteś takim leniem! Dlaczego nie weźmiesz się do roboty i nie pozmywasz tej sterty naczyń w zlewie?”. Zamiast krytykować partnera, powiedz o problemie w sposób neutralny i daj mu do zrozumienia, że źle się z tym czujesz. Powinnaś też powiedzieć o swoich potrzebach, ale w sposób pozytywny: „Widzę, że naczynia nie są jeszcze pozmywane. Naprawdę martwi mnie to, że nie są pozmywane, kiedy wracam do domu, bo to oznacza, że nie mogę ugotować obiadu. Co możemy zrobić, żeby były pozmywane na czas, tak bym mogła ugotować obiad, kiedy wrócę z pracy?”.

Najczęstszą reakcją na krytycyzm jest obrona?
Tak. Jedno z partnerów próbuje usprawiedliwić swoje działania i nie chce brać odpowiedzialności za problem: „Nie pozmywałem naczyń, ponieważ nie prosiłaś mnie o to. Nigdy ze mną nie rozmawiasz. Nie czytam w twoich myślach”... Zamiast bronić siebie, przyjmij część odpowiedzialności za sytuację. Powiedz partnerowi, w jakim stopniu jesteś odpowiedzialny za nieumyte naczynia: „Chyba zapomniałem pozmywać, kiedy wróciłem do domu, a potem wciągnął mnie artykuł. Przepraszam”. Niektórzy stosują w sytuacjach konfliktowych inną strategię – lekceważenie. Próbują zranić uczucia partnera lub obrazić go sarkastycznymi i agresywnymi komentarzami: „Może powinnam poprosić magiczną wróżkę, żeby zrobiła za ciebie to, co należy do twoich obowiązków? Może wtedy naczynia wreszcie będą pozmywane”. Zamiast odpowiedzieć z pogardą, postaraj się stworzyć atmosferę zrozumienia. Wyraź prawdziwą czułość i podziw dla partnera i daj mu do zrozumienia, że jesteś wdzięczny za jego gotowość do porozumienia: „Szczerze doceniam twoją chęć rozmowy ze mną, aby stworzyć plan, który nam pomoże poradzić sobie z obowiązkami domowymi. Kocham cię”.

Święty spokój w celi

Joanna Klimaszewska

Uczestników eksperymentu Harold Bexton i jego współpracownicy zamknęli w małych, pustych celach i odcięli od jakichkolwiek bodźców z zewnątrz. Badani nic nie widzieli, nie słyszeli, nie czuli. I trwali tak dziesiątki godzin, aż w końcu ujrzeli... procesję wiewiórek z plecakami.

Wydawałoby się, że nie ma nic złego w tym, żeby na pewien czas pozbawić ludzi dopływu bodźców. Bez tlenu czy wody nie sposób przeżyć, ale bez obrazów czy dźwięków da się przecież jakiś czas wytrzymać. Lecz jak taki brak bodźców wpłynie na samopoczucie ludzi, na ich funkcjonowanie poznawcze? To pytanie postawili sobie badacze z McGill University w Montrealu. W. Harold Bexton, Woodburn Heron i T. H. Scott postanowili poszukać odpowiedzi, przeprowadzając eksperyment nad izolacją sensoryczną. Nie wiadomo, czy zdawali sobie sprawę z tego, jak bardzo stworzona przez nich sytuacja podziała na osoby badane.

Leżeć i pachnieć
W przeprowadzonym w 1954 roku badaniu wzięło udział 56 angielskojęzycznych studentów nauk ścisłych oraz sztuki. 29 spośród nich, w wieku od 19 do 30 lat (średnia wieku 22 lata), poddano oddziaływaniom – była to tzw. grupa eksperymentalna. Zamykano ich pojedynczo w zupełnie pustym i dźwiękoszczelnym pomieszczeniu o wymiarach 2,5 x 1,2 x 1,8 m, z oknem obserwacyjnym w ścianie. Na oczy założono im półprzezroczyste gogle, które przepuszczały jedynie rozproszone światło, uniemożliwiając dostrzeżenie jakichkolwiek kształtów. Badani nie mogli nawet uszczypnąć się, bo na dłoniach mieli bawełniane rękawiczki, a przedramiona okryte kartonowymi osłonami. Zdejmowali je tylko podczas przerw na jedzenie lub gdy wychodzili do toalety. W razie potrzeby mogli komunikować się z eksperymentatorami poprzez intercom i prosić o wszystko, czego potrzebowali. Dostawali posiłki, na żądanie mogli skorzystać z toalety – przeciętnie zajmowało im to 2–3 godziny na dobę. Przez resztę czasu mieli leżeć na wygodnym łóżku i nic nie robić. Marzenie wielu z nas, zmęczonych i zabieganych – by nareszcie nic nie robić.

Badani mieli wytrwać w tych warunkach tak długo, jak to możliwe. Wydawałoby się: nic trudnego. Przecież nie musieli nic robić, mieli wreszcie „święty spokój”. Nie wie- dzieli, ile czasu minęło od chwili rozpoczęcia eksperymentu, ale zdecydowana większość po 3–4 dniach rezygnowała z dalszego udziału w nim. Rezygnowali, choć za każdą kolejną dobę dostawali 20 dolarów. Święty spokój okazał się zbyt dokuczliwy.

Pozostałych 27 studentów nie pozbawiono dopływu bodźców – stanowili oni grupę kontrolną, z którą porównywano funkcjonowanie badanych z grupy eksperymentalnej.

Wiewiórki z plecakami na ramionach
Większość osób przed badaniem planowała, że w czasie eksperymentu nareszcie będą mieli czas dla siebie, że znajdą okazję, by przemyśleć różne problemy, przeanalizować kwestie związane ze studiami itp. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Już po kilku godzinach izolacji badani nie byli w stanie jasno myśleć. Nie potrafili na niczym skoncentrować się przez dłuższy czas. W miarę trwania izolacji ich myślenie ulegało coraz większej dezorganizacji. Myśli stawały się – jak sami opisywali – coraz bardziej sterylne, płytkie, niespójne. Coraz częściej doświadczali okresów „niemyślenia”. Tłumaczyli, że po prostu skończyły im się tematy do przemyśleń, a sami nie byli w stanie wymyślić nowych.

Z tego powodu zaczynali odczuwać swoją sytuację jako nieprzyjemnie nudną. Mieli coraz większe trudności z dokonaniem trafnych osądów tego, co się z nimi i wokół nich dzieje. Jeden z badanych, opuszczając po wielu godzinach izolatkę, był dumny z rozwiązania problemu, które znalazł w samotności. Wkrótce jednak zauważył, że już wcześniej – przed eksperymentem – wymyślił dokładnie to samo rozwiązanie, tylko o nim zapomniał. Zdarzało się, że badani zachowywali się dziecinnie, śmiali się bez powodu, albo irytował ich byle drobiazg. Ich reakcje emocjonalne były wyolbrzymione.

Niektórzy z badanych w czasie izolacji doznawali wręcz halucynacji, które określali jako „śnienie na jawie”. Mimo gogli na oczach dostrzegali kropki światła, linie, proste wzory geometryczne. Niektórzy mieli bardziej złożone halucynacje: widzieli małe, żółte ludziki w czarnych czapkach, prehistoryczne zwierzęta wchodzące do dżungli albo procesję wie-
wiórek z plecakami na ramionach, maszerujących po śniegu. Zdarzały się też, choć rzadziej, halucynacje słuchowe lub dotykowe.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI