Daria Grabda: Lubi Pan kryminały?
Jan Gołębiowski: Jako nastolatek przeczytałem wszystkie powieści kryminalne Joe Alexa oraz te o Sherlocku Holmesie Artura Conana Doyle’a. Jednak przełomem był Czerwony Smok Thomasa Harrisa, wtedy pierwszy raz pomyślałem, że chciałbym zajmować się tym, czym główny bohater – profiler z FBI. Od lat już nie czytam kryminałów, nie mam takiej potrzeby ani czasu. Czytam akta spraw, więc po co jeszcze czytać fikcyjne historie na ten sam temat. W ramach rozrywki sięgam po inny rodzaj literatury.
Dlaczego zdecydował się Pan zostać profilerem?
Najpierw chciałem być psychiatrą, potem psychologiem klinicznym, a na końcu psychologiem kryminalnym. Już w liceum fascynowałem się psychopatologią, interesowało mnie, co się dzieje w głowach ludzi, którzy popełniają zbrodnie. Pod koniec studiów psychologicznych, czytając Seryjnych morderców Kacpra Gradonia i Arkadiusza Czerwińskiego, przypomniałem sobie o profilowaniu, które opisywał Harris w Czerwonym Smoku, i chciałem zająć się tym tematem na poważnie. Po spotkaniu z doktorem Maciejem Szaszkiewiczem z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie stwierdziłem, że zostanę zawodowym psychologiem kryminalnym. Rozwiązywanie zagadek kryminalnych jest pasjonujące. Każdy, kogo wciągnął jakiś kryminał, wie, co mam na myśli. Profiler zajmuje się prawdziwymi historiami, więc jego przeżycia są jeszcze silniejsze.
W filmach, serialach, książkach z zapartym tchem śledzimy działania profilerów, którzy mają wyjątkowe zdolności, niemalże nadprzyrodzoną moc, do wnikania w umysły morderców. Rozpracowują groźnych przestępców samotnie, często sami balansują na granicy prawa, uczestniczą w brawurowych pościgach i strzelaninach. Jak to wygląda naprawdę?
Żaden z profilerów, których znam, nie jest takim outsiderem. Wszyscy to normalni, fajni ludzie. Oczywiście każdy z nas pasjonuje się swoją pracą i wykonuje ją z dużym zaangażowaniem. Nie można kogoś zmusić, żeby został profilerem, bo to się nie uda. Profilerem można zostać wyłącznie z pasji. Rzeczywistość bardzo różni się od tego, jak praca profilera pokazywana jest w filmach. Najwięcej czasu spędzam, przeglądając akta, więc jest to mało sensacyjne. Profiler nie uczestniczy w pościgach, nie biega z bronią, wcale tak często nie pojawia się na „gorącym” miejscu zdarzenia. Zajmuje się też różnymi sprawami – rozbojami, zgwałceniami – nie tylko zabójstwami, chociaż rzeczywiście ich jest najwięcej. Teraz na przykład zajmuję się wymuszeniem i groźbami.
Co się dzieje, gdy okazuje się, że praca profilera nie wygląda tak jak na filmach? Czy Pana współpracownicy czują się zawiedzeni?
Część mojej działalności to walka ze stereotypami na temat profilowania. Obecnie większość śledczych wie, jakie są zalety i ograniczenia profilowania. Oczywiście profiler nie poda PESEL-u sprawcy i aktualnego miejsca przebywania, ale zbuduje prawdopodobne wersje przestępstwa i może na przykład stwierdzić, czy ofiara i sprawca się znali. Wielu zamawiających profil mówi, że pomogła im moja analiza – osoby „z zewnątrz”, kogoś, kto „świeżym okiem” ocenił materiał zebrany w śledztwie.
Kiedy powstał pierwszy profil psychologiczny przestępcy?
Pierwszym profilem psychologicznym była najprawdopodobniej charakterystyka Kuby Rozpruwacza, sporządzona w 1888 roku przez lekarzy współpracujących z policją. Za pierwszy współczesny profil uważa się ten wykonany przez Jamesa Brussela na przełomie lat...
Na tropie przestępcy
Rozwiązywanie zagadek kryminalnych jest pasjonujące. Każdy, kogo wciągnął jakiś kryminał, wie, co mam na myśli. Profiler zajmuje się prawdziwymi historiami, więc jego przeżycia są jeszcze silniejsze.