Maria de Barbaro, psycholog i psychoterapeutka
Jeśli jesteśmy z kimś w związku, chcąc nie chcąc wzajemnie na siebie wpływamy. Warto ten wpływ rozszyfrować – nie po to, by na mężu/żonie wymusić oczekiwaną zmianę, lecz by zobaczyć wyraźniej, na czym ta małżeńska gra polega.
POLECAMY
Wchodzimy w związek często ze skrajnymi nastawieniami: z jednej strony mamy złudne przeświadczenie, że nasze starania, by zmienić partnera, wywrą na nim skutek bezpośredni („Powiem mu, jak ma się zmienić i tak się stanie”), z drugiej zaś wyrzekamy się wpływu i poddajemy się okolicznościom, choćby były raniące („Nic się nie da zrobić, nawet nie warto próbować”).
Pary, które przychodzą na terapię, często są zmęczone wieloletnimi próbami „przerabiania” partnera na kogoś bliższego ich ideałowi. Chcą, by terapeuta pomógł im w tym. Na przykład ona chciałaby, żeby on lubił chodzić z nią na spacery, jeździć na wycieczki i spędzał z nią więcej czasu. Z kolei on chciałby, żeby ona nie spędzała tylu godzin na „bezsensownych rozmowach z przyjaciółkami”, bardziej zajęła się domem i zamiast oglądać seriale, zainteresowała się polityką.
Takie „przeróbki bezpośrednie” są zwykle daremne. Lubimy bowiem pozostawać przy swoim repertuarze, a gdy ktoś usiłuje nas „przerobić”, odczuwamy to jako naruszanie Ja, a nawet atak. Częściej oddziaływanie bywa pośrednie. Nie musimy zgłaszać żadnych pretensji; wystarczy, że zachowujemy się jakoś w obecności partnera i w ten sposób – świadomie bądź mimowolnie – wywieramy na niego wpływ. Czasem jednak reakcja partnera jest całkowicie niezgodna z tym, co chcieliśmy uzyskać. Na przykład stale prosimy męża, by poświęcał nam więcej czasu i uwagi, a on staje się jeszcze bardziej rozdrażniony i nieczuły.
Największy wpływ tak naprawdę mamy na samych siebie. A jeśli my się zmienimy, nasz part...