Czasem trudne, zawsze dobre. Jak zrozumieć i pokochać własne emocje - Jacek Krzysztofowicz

Materiały PR

Odzwyczailiśmy się nie tylko od rozmowy o swoich uczuciach, ale w ogóle pozbawiliśmy się umiejętności ich zauważania, rozpoznawania i rozumienia.

Książką do nabycia w e-sklepie Charakterów na www.charaktery.sklep.eu

POLECAMY

Myśleć czy czuć
Jednym z podstawowych pytań, które zadaję podczas sesji terapeutycznych, jest: co pan/pani teraz/wtedy czuje/czuł? Znamienne, że pacjenci bardzo często odpowiadają na to pytanie, zaczynając od: myślę, że... Właśnie. Nie: „czuję”, a „myślę”. (...)

Taka jest kultura, w której wszyscy dzisiaj żyjemy – myślenie jest w niej o wiele bardziej cenioną wartością niż odczuwanie. A jednak nie wszyscy jesteśmy pod tym względem tacy sami. O niektórych można powiedzieć (z niewielką tylko dozą przesady), że czasami bardziej przypominają automaty niż żywych ludzi, ale u innych widać, że posiadają żywą, intensywną i zrównoważoną emocjonalność. Wszyscy pozostali mieszczą się gdzieś pomiędzy tymi dwoma krańcami – jedni bliżej pierwszego, inni drugiego. Dzieje się tak dlatego, że dominujące współcześnie wartości i wzorce przekazywane są przede wszystkim w rodzinach. Najważniejszy, najbardziej brzemienny w skutki przekaz dokonuje się na linii rodzice–dziecko. A jak doskonale wiemy, rodziny są bardzo różne – różnie więc wygląda to, co wynosimy z domów, w których się wychowaliśmy.

O każdym dziecku można powiedzieć, że przychodzi na świat z potencjalną zdolnością przeżywania wszystkich uczuć. To jest nasze naturalne wyposażenie, niezależne od epoki historycznej i szerokości geograficznej, określających czas i miejsce narodzenia. Małe dziecko doświadcza otaczającego go świata wyłącznie poprzez zmysły. Stopniowo te zmysłowe doznania zamieniają się w nim w uczucia. Ono jeszcze nie myśli – nie rozważa, nie ocenia, nie dokonuje świadomych wyborów. Ono wyłącznie czuje. Nie boi się wszystkich swoich uczuć doświadczać i wyrażać.

W szkole uczuć
Małe dziecko po jakimś czasie staje się dużym dzieckiem. Proces dorastania jest możliwy dzięki wrodzonej umiejętności uczenia się. Dziecko powoli opanowuje umiejętność mówienia, a wraz z nią w małym człowieku budzi się świadomy umysł i pojawia się zdolność do samodzielnego myślenia. Uczy się, z jednej strony naśladując bliskie i ważne dla siebie osoby, z drugiej zaś, starając się je zadowalać. Robi zatem to, co zyskuje w ich oczach pochwałę, a unika tego, co nie znajduje ich akceptacji. Niestety, już na tym etapie rozwoju dziecko często otrzymuje od swoich najbliższych informację, że to, co czuje, nie zawsze jest w porządku. Uczucia, które są najczęściej nieakceptowane, to smutek, lęk i złość – ta ostatnia nie dość, że jest oceniana bardzo surowo, to jeszcze okazujące ją dziecko często jest karane.

Rodzice, widząc w swoim dziecku psychiczne cierpienie związane z lękiem wobec jakiejś sytuacji, często idą po linii najmniejszego oporu, mówiąc: przecież nie ma się czego bać czy wręcz wyśmiewają lęki dziecka. Dowiaduje się ono w ten sposób, że lęk jest nie w porządku. Podobnie jest ze smutkiem – dziecko opłakujące stratę ulubionej zabawki słyszy: nie ma co płakać, kupię ci nową... A złość? Złościć się to mają prawo rodzice na dziecko. Nigdy odwrotnie.

Takie czy podobne schematy kształtowania uczuć powstają w każdej, nawet bardzo kochającej się rodzinie. W niektórych jednak dokonuje się coś dużo gorszego, co można nazwać gwałtem na emocjonalności dziecka. Ma on miejsce wówczas, gdy dziecko uczestniczy w czymś, czego nie jest w stanie ogarnąć swoimi zdolnościami poznawczymi i przyswoić emocjami. Dzieje się tak w sytuacjach, gdy dziecko doświadcza przemocy fizycznej, psychicznej, seksualnej lub jest jej świadkiem. Nie będąc w stanie zintegrować tego typu traumatycznych doświadczeń, emocjonalnie się wyłącza.

Ból, przerażenie, rozpacz zostają zepchnięte w głęboką nieświadomość i dzięki temu nie dokonuje się kompletny rozpad osobowości dziecka. To jednak, iż te uczucia zostały odcięte od świadomości, nie znaczy, że zniknęły. One są i w swoim czasie zaczną destrukcyjnie oddziaływać na życie ich „nosiciela”.

W ten sposób od maleńkości uczymy się, że istnieją uczucia „dobre” i „złe”. Te pierwsze są przyjemne w doświadczaniu i akceptowane przez otoczenie, te drugie – wręcz przeciwnie. Traktując pewne emocje jako złe, staramy się ich jak najszybciej pozbyć. Bo w końcu po co czuć się smutnym, złym, zrozpaczonym?

Ważne sygnały
Każdy, kto ma prawo jazdy, doskonale wie, że na desce rozdzielczej samochodu oprócz prędkościomierza i różnego rodzaju przełączników zawsze znajdują się lampki – wskaźniki. Jedne palą się na zielono: informują o włączeniu świateł czy kierunkowskazu. Inne mają kolor żółty: przeważnie ostrzegają przed jakimś nieco odległym niebezpieczeństwem – na przykład wyczerpaniem się zapasu paliwa. Wreszcie najważniejsze – czerwone. Zapalenie się światełka tego koloru wymaga się natychmiastowej reakcji – dalsza jazda z zaciągniętym hamulcem ręcznym, gotującą się wodą w chłodnicy czy szwankującym układem smarowania może zakończyć się całkowitym unieruchomieniem samochodu.

Posiadaną przez każdego człowieka zdolność odczuwania można porównać właśnie do takich światełek na desce rozdzielczej. Uczucia informują, ostrzegają albo domagają się od nas (dla naszego własnego dobra) reakcji, czasem natychmiastowej. Ich ignorowanie (zwłaszcza tych czerwonego koloru) dla nikogo nie może się dobrze skończyć. Niestety nauka, którą odebraliśmy głównie w naszych rodzinach, nakazuje nam niektóre z tych wskaźników ignorować – bo to przecież są „złe” uczucia.

Emocje trudne i łatwe
Nie ma emocji dobrych i złych – są tylko trudne i łatwe w przeżywaniu. Jeśli kiedykolwiek pacjent na sesji używa sformułowania: to było/jest złe uczucie, zawsze poprawiam na: rozumiem, że chce pan/pani powiedzieć, że to było trudne uczucie. Złość, strach, smutek, rozpacz przychodzą do nas zawsze po coś. Coś ważnego chcą nam przekazać – zapraszają do jakiejś służącej życiu i rozwojowi reakcji. Ignorowanie tych komunikatów i ostrzeżeń jest dla każdego z nas wielką stratą. Powróćmy do naszego porównania uczuć i dzieci.

Na pewno macie w swoich zbiorach zdjęcia z dzieciństwa. Zapewne większość z nich budzi rozczulenie i tkliwość. Ten mały chłopiec/dziewczynka, którym kiedyś byłem/byłam, po prostu wzrusza. Ta bezradność, nieporadność, ufność... Bardzo możliwe, że są wśród tych zdjęć również takie, które macie ochotę podrzeć i wyrzucić... Takie, które budzą wyjątkowo trudne emocje. Te właśnie są wyjątkowo cenne.

Warto się im przyjrzeć bardzo uważnie, może nawet pobyć z nimi przez kilka dni czy tygodni, żeby dokładnie zrozumieć, dlaczego....., dotrzeć do uczuć, które przeżywa dziecko z tej fotografii. Bardzo możliwe, że uda się wówczas odkryć, które uczucia są dla nas trudne do doświadczania, od których odwracamy się z niechęcią – jak ta niedobra czy co najmniej niewykazująca dostatecznej troski opiekunka z przedszkola. To dziecko z fotografii wcale nie urosło ani nie zniknęło. Ono nadal żyje gdzieś głęboko w każdym z nas i ciągle niestrudzenie prosi: zobacz mnie, zobacz, co czuję, zaopiekuj się mną.

Nie ma uczuć nieważnych – nie możemy sobie pozwolić na stratę żadnego z nich. Każde – a zwłaszcza te najtrudniejsze – potrzebuje opieki. Jeżeli zaś zostało gdzieś w ciągu naszego życia zagubione, to czas najwyższy, by wyruszyć na jego poszukiwanie.





Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI