W Berlinie wszyscy są stąd

Style życia

– mówi MAGDALENA PARYS, pisarka, w rozmowie z Marcinem Wilkiem

– Kiedy myślisz „Magdalena Parys”, to co myślisz najpierw? Pisarka? Kobieta? Mieszkanka Berlina? Mama?  
– W ogóle się nad tym nie zastanawiam. Gdyby nie zadawali mi tego pytania dziennikarze, to najprawdopodobniej bym się tym w ogóle nie zajmowała. 

– Nie chce mi się wierzyć.
– Kwestię definicji samej siebie załatwiłam jako młoda dziewczyna. Byłam wtedy w niemieckiej klasie – niemieckiej, czyli nie takiej, w której były dzieci imigrantów, ale właśnie takiej zwykłej, z rzekomo typowymi dziećmi niemieckimi. Wszystkie moje najbliższe koleżanki były Niemkami i nagle, przyglądając się im, zrozumiałam, że niczym się nie różnimy.

POLECAMY

– No, ale jednak się różniłyście. Przyjechałaś do Niemiec z Polski. Byłaś „nie stąd”. 
– Mylisz się, ale to dlatego że nie poznałeś moich koleżanek z klasy. Opowiem ci o nich. Pierwsza chodziła do kościoła protestanckiego. Tak samo, jak ja. Też chodziłam do kościoła, co z tego że innego. Druga była ateistką. Czyli jak mój tata, mieszkający w Polsce. A trzecia? A trzecia, zresztą chyba mi najbliższa, miała ojca Polaka. Czyli zupełnie tak samo, jak ja. Co więcej, od najmłodszych lat interesowała się polityką, czyli tym, co ja. Razem chodziłyśmy na badmintona, czytałyśmy również „Bravo”. No i co? I nic. Na tym moje dylematy i zastanawianie się, kim jestem, się zakończyły. Przynajmniej wtedy. Dla mnie ważniejsze jest to, czy jestem u siebie. 

– To zupełnie jak Dagmara, bohaterka twoich książek. W najnowszej, w Księciu, ona wprost się pyta o to, gdzie jest jej miejsce.
– Jej prawo. A może jest trochę nomadką? Poza tym ma poważne powody, bo zastanawia się, czy chce mieszkać w willi, która kojarzy jej się z przeszłością, ojczymem i matką, a ona z nimi nie chce się identyfikować. To są pragmatyczne pytania. Ona pyta o to, gdzie jest jej dobrze, a nie kim jest. 

– To się da tak łatwo rozdzielić?
– Moja bohaterka, bo o nią pytasz teraz, jest bardzo zajęta. Ściga terrorystów, jest w trakcie śledztwa, w którym chodzi o stawkę najwyższą, o przyszłość kraju, w którym mieszka. To samo dotyczy innych bohaterów, komisarza Kowalskiego czy prezydenta berlińskiej policji. Oni też są zajęci. Albo przestraszeni. Tylko jeden szuka swoich korzeni. Lekarz patolog, świetnie mówiący po niemiecku. Niby jest na miejscu, u siebie, a jednocześnie ma mnóstwo kompleksów. Dlatego szuka dla siebie miejsca w skrajnej organizacji. 

– Przyznam, że nie o takie bycie u siebie mi chodziło. 
– Ja wiem, domyślam się. Twoje pytanie ma bardziej luksusowy charakter. Takie luksusowe pytania zadaje się, gdy się leży na plaży nad morzem, grzeje słońce, ponad tobą niezmącone niebo. Albo kiedy się wędruje po lesie dla wypoczynku. Ale zupełnie inne pytania zadaje się, gdy o coś się walczy. Albo gdy Ameryką rządzi Trump. Albo do władzy dochodzi skrajna prawica. 
No i tak doszliśmy do pytań o tożsamość. I o politykę.

– Dobrze, zatem słucham.
– Moment. Zanim zaczniesz mnie pytać, muszę powtórzyć coś za Piotrem Pazińskim (przypis od red.: polski dziennikarz, pisarz, eseista, krytyk literacki i tłumacz). Kiedyś gdzieś przeczytałam, że nienawidzi pytań o tożsamość. Stwierdził, że są straszne czy obskurne, coś takiego. Pamiętam, że zastanawiałam się, dlaczego takie pytania wzbudzały tyle emocji i dlaczego pisarze tak wrogo na nie reagują. Dopiero kiedy zaczęłam jeździć z moimi książkami po świecie, zrozumiałam, o co chodzi. Nagle musiałam się wszędzie tłumaczyć, kim jestem, Polką czy Niemką, niemiecką Polką czy polską Niemką. Opowiadać siebie.

– Może dlatego, że odpowiadając na takie pytania, na ogół nie można użyć własnych słów, trzeba się wpisać w jakieś kategorie.
– A może też dlatego, że...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI