Niewielki, ciemnawy kościółek, gdzieś blisko Wisły. Znajduję miejsce na szerokiej, szorstkiej ławie. Dalej ciasnym szeregiem zasiadają ludzie – wiem, kim są i liczę na nich, troszcząc się o przyszłość. Jakby naprawdę łączyła nas nierozerwalna więź zaufania, milczącej bliskości. Chyba już nigdy później tak mocno tego nie doznam. Ktoś mi szepce: „Tam pod oknem to Marek Edelman”. Jako niedawno przybyła z Krakowa jeszcze go nie spotkałam. Zapamiętuję jego postać, chociaż nie wiem, co nas tam wtedy zgromadziło.
Chcąc godnie uczcić Rok Marka Edelmana, trzeba odnajdywać jego postać w książkach. I koniecznie oddać głos Annie Bikont i jej wspomnieniu o umierającej Gai, żonie Jacka Kuronia, którą tak skuteczn...