Flirtów w dziejach ludzkości częściej zabraniano, niż do nich zachęcano. Jeszcze nie tak dawno amerykańscy stróże moralności mieli ręce pełne roboty, np. reprezentant hrabstwa Barry w stanie Missouri, niejaki Pritchard B. Hood w 1897 r. przedstawił w Kongresie projekt ustawy zakazującej flirtowania na wszystkich trasach kolei żelaznej. Panie z towarzystwa też nie próżnowały – wiosną 1923 r. w Waszyngtonie powstał Anti-Flirt Club, mający za zadanie ochraniać dziewczęta oraz młode kobiety przed zapędami ze strony automobilistów i rozmaitych 'dandified cake eaters'. Liga organizowała 'tygodnie bez flirtu' i upominała, by nie używać oczu do rozglądania się rozmarzonym wzrokiem ('stworzone wszak zostały do ważniejszych celów') i nie umawiać się z nieznajomymi mężczyznami ('mogą być żonaci, a wówczas licz się z przykrą niespodzianką').
POLECAMY
Ale czasu się zmieniły. 'Ars Amatoria' Owidiusza od dawna nie figuruje w indeksie ksiąg zakazanych, a w księgarniach pełno poradników w stylu 'The Layguide: How to Seduce Women More Beautiful Than You Ever Dreamed Possible No Matter What You Look Like or How Much You Make' (w wolnym tłumaczeniu: 'Kup, a ulegną ci nawet Anioły'). W sieci ogłaszają się liczne szkoły uwodzenia, perswazji i wywierania wpływu, gwarantujące nie mniejszą skuteczność p...