Są takie miejsca, gdzie czas – choć wcale nie płynie wolniej – nie jest istotny. Nikt się z nim nie liczy. Nie ma ciszy i nie słychać śpiewu ptaków. Wraz z tumanami kurzu spod kół toczących się samochodów w powietrzu unosi się „wrzask” klaksonów. Wciskanych nie ze złości, ale z radością – jako powitanie kierowców, których co dzień spotyka się w korkach na tej samej trasie. Jest gwarno, wokół mało przestrzeni, łatwiej jednak usłyszeć głośny śmiech niż kłótnię. Nikt nie wyleguje się na trawie, bo tej w mieście zwyczajnie nie ma. Ludziom wystarczy jednak skrawek miejsca byle gdzie, byle tylko dało się choć trochę wyciągnąć nogi i już gotowi są na relaks. Przed świątynią, na taczce, na ubitej ziemi w pasie między jezdniami. Nic nie przeszkadza – ani hałas, ruch, spaliny, ani nawet ciężkie tiry sunące zaledwie pół metra od odpoczywającego.
POLECAMY
Posiłki składają się z tego, co uda się wyhodować lub znaleźć. Ale wszyscy jedzą wspólnie i dzielą się tym, co mają, bez skrępowania sięgając dłonią do talerzy współbiesiadników. W razie choroby nie można liczyć na szybką interwencję lekarza, a dotarcie do najbliższego szpitala to długie godziny wyczerpującej podróży. Lecz tutaj nikt nie martwi się na zapas. Ważne jest „tu i teraz”, autentyczne cieszenie się chwilą, samym faktem istnienia. Na Wschodzie taki stan umysłu to norma – i ma dużo większy wpływ na zdrowie, niż może się wydawać.
Biedni, ale szczęśliwi
Podróżuję, odkąd pamiętam. Norwegia, Dania, Francja, Portugalia... poznawałam europejskie państwa, zapuszczając się coraz dalej. W każdym odkrywałam coś ciekawego, poznawałam inną kulturę, zwyczaje, styl życia. Byłam zaskoczona, gdy po raz pierwszy poznałam ludzi, którymi kierowały wartości odmienne od tych, w jakich się wychowałam. Uważałam, że przez to ich życie biegnie innymi ścieżkami.
W Serbii początkowo zaskoczyła mnie „dzikość” tego kraju oraz panująca tam – jak mi się wydawało – bieda. Jednak później największe wrażenie wywarło na mnie coś zupełnie innego. Coś, czego wtedy nie potrafiłam nazwać. Razem z przyjacielem przemierzaliśmy Serbię autostopem, zmierzając w kierunku Macedonii. Napotkany kierowca zaproponował nam nocleg u siebie w domu. Zdziwiło nas to, jak bardzo się ucieszył, że może nas ugościć. Mieszkał w piętrowym budynku wraz z żoną, dziećmi i rodzicami. Parter pozostawał wolny. Zimą przeprowadzali tam świnie z obory, by ciepłem ich ciał ogrzewać domostwo. Prawie jak ogrzewanie podłogowe. Serbowie chwalili się tym, że posiłek, którym nas goszczą, został przygotowany z tego, co sami wyhodowali w gospodarstwie. Cieszyli się, że mogą podzielić się z nami tym, co mają. Nie opływali w luksusy, do szczęścia wystarczyło im, że mają siebie nawzajem. Wtedy jeszcze nie byłam lekarzem i nie zastanawiałam się nad tym, jak warunki życia wpływają na zdrowie. Zaczęłam zwracać na to uwagę kilka lat później.
Przed końcem studiów poleciałam do Gruzji. Przemieszczałam się tam rowerem, dzięki czemu mogłam dotrzeć do nieturystycznych regionów. Czasami zupełnie dzikich i oddalonych od drogi przejezdnej dla samochodów. Po pierwsze, uwagę zwracał stan uzębienia Gruzinów. Czterdziesto- i pięćdziesięc...