W katalogach biur podróży ma postać szczupłego emeryta w białym swetrze obejmującego dojrzałą blondynkę bez nadwagi na tle ciepłego morza przed zachodem słońca. W wersji krajowej emeryt ma rybacki kapelusik i łowi nad mazurskim jeziorem.
Perfekcyjną jesień planujemy spędzić w podróży, ponieważ podróże do przyjemnych miejsc uważamy za relaksującą nagrodę po codziennej harówie. Ponieważ podróże są czasochłonne, odkładamy je na później. Na razie przebieramy nogami w karuzelach dla ludzkich chomików i marząc, pedałujemy.
Podróże mają oczywiście długą historię, można nawet powiedzieć, że kluczową dla cywilizacji. Podróżowało się, żeby znaleźć pożywienie, podbić sąsiada, odbyć krucjatę, leczenie lub edukację. Zwykle jednak jeździli nieliczni, najczęściej: uprzywilejowani.
Podróże dla przyjemności na masową skalę zaczęły się oczywiście wraz z powstaniem mas, które miały trochę wolnego czasu i pieniędzy. Powiedzmy, że pod koniec XIX wieku, choć jeszcze nie dla mieszkańców naszych okolic. Ważną książkę podróżniczą z klasą robotniczą w roli głównej napisał Anglik Jerome K. Jerome. Trzech panów w łódce i ich pies może popłynąć w kilkudniową podróż z Londynu do Oxfordu, ponieważ ma urlop i odłożoną gotówkę.
Do dalekich krajów zaczęto podróżować po przekopaniu Kanału Sueskiego. Nagle wszędzie było bliżej.
Podróże na masową skalę od początku budziły kontrowersje, jako niepotrzebne, nieprofesjonalne, płytkie i źle odbyte. Józef Conrad Korzeniowski, podróżnik głęboki, który każdą podróż zamieniał na powieść perłę, narzekał, że nuworysze jeżdżą bez pojęcia, a najgorsze, że opisują swoje przygody, nie przeżywszy niczego szczególnego. Próbują potem wydać swoje pełne notes...
Ten artykuł dostępny jest tylko dla Prenumeratorów.
Sprawdź, co zyskasz, kupując prenumeratę.
Zobacz więcej