Skowyt - Marek Świerczek

Przeczytaj fragment książki:

"NA BIAŁYM, GRUBO lakierowanym parapecie między zamkniętymi ramami okna dreptał zielonkawy żuk. Przesuwał się wzdłuż odklejającej się gumy uszczelniającej. Docierał do ściany. Badał ją ruchliwymi czułkami i z rozpaczliwą cierpliwością ruszał z powrotem, by dotrzeć do takiej samej ściany.

Robert przyglądał się mu oparty czołem o szybę. W ręku trzymał dopalającego się papierosa.
Zabrzęczał dzwonek interkomu.
– Hamerski skończył gadać – mruknęła sekretarka z tlenionymi, rzadkimi włosami i zbyt długą twarzą. – Możesz wejść.
Robert otworzył okno, płosząc siedzące na gzymsie poniżej gołębie. Wziął na dłoń chrząszcza i postawił go na blaszanym, upstrzonym ptasimi odchodami parapecie.
– Spadnie i zabije się – pisnęła dziewczyna.
– Mają skrzydła – wyjaśnił. – Może nie są piękne jak motyle, ale potrafi ą latać.
– Mogą stąd odlecieć? – zachichotała nerwowo. – Te żuki? Nie to, co my, nie?
– My nie musimy odlatywać. – Wrzucił dymiącego papierosa do porcelanowej popielniczki stojącej przy maszynie do pisania. – Nam wszystkim jest tak dobrze, że… – Zamilkł, zapiął kołnierzyk i podszedł do obitych gąbką drzwi z napisem „Zastępca Komendanta MO do
spraw Służby Bezpieczeństwa”.
– Że co? – nie wytrzymała.
– Że dobrze nam tak – warknął i nacisnął klamkę.
GABINET BYŁ DŁUGI i duszny. W strudze słońca wpadającego przez zamknięte okno wirowały drobinki kurzu. Po lewej stronie widać było wielką metalową szafę, z boku której stała odrapana meblościanka wypełniona broszurami partyjnymi. W ciemnej części pokoju za wielkim, reprezentacyjnym biurkiem kulił się gruby, łysiejący mężczyzna. Nad jego lśniącą głową czerwieniło się godło państwowe, pod którym wisiał pamiątkowy talerz z napisem „Szkoła Ofi cerska im. F. Dzierżyńskiego”. Przed biurkiem stały dwa głębokie, obite skórą fotele.
– Kapitan Karski melduje się, towarzyszu komendancie.
– Siadajcie. – Nalane policzki zadrgały.
Robert zapadł się w jednym z foteli. Starał się wywołać na twarzy wyraz uwagi.
– Mam tu przed sobą waszą opinię służbową – komendant powiedział niemal szeptem. – Oraz wniosek waszego przełożonego o mianowanie was majorem. Ale sam nie wiem… Macie świetne wyniki w pracy, jednak wszyscy przełożeni skarżą się na waszą arogancję… A ile skarg wpływa na was!
– Ile?
– Dużo.
– A od kogo, towarzyszu?
– Nie wiem. – Ciężkie barki zadrgały niecierpliwie. – Oni się nie podpisują.
– Czyli mówimy o anonimach?
– Nie. Mówimy o tym, jak kolektyw ocenia was jako człowieka.
Karski zagryzł wargi.
– Cóż… – wymruczał. – Cóż byśmy zrobili bez tego bezimiennego głosu ludu, prawda?
Grubas za biurkiem parsknął.
– Wasza ironia nie przysparza wam popularności, wiecie?
– Wiemy.
Komendant wyciągnął z wymiętej paczki rozsypującego się radomskiego.
– No, nieważne. – Pstryknął zapałką i zamachał nią, by zgasić ogień. – Chcę powiedzieć, że my tu nie zwracamy uwagi na takie niepoparte dowodami odgłosy.
– Czyli chcecie mi jednak dać awans na majora?
– No… tak, ale do dwudziestego drugiego lipca jeszcze sporo czasu. Więc najpierw chcemy wam coś zlecić.
To delikatna sprawa.
Wyciągnął z szuflady zieloną teczkę z napisem: „Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. ŚCIŚLE TAJNE. TECZKA PERSONALNA FUNKCJONARIUSZA”. Rzucił ją Karskiemu na kolana.
– To wszystko, co wiemy o poruczniku Hellerze – warknął. – Zapoznajcie się z tym.

– Ale po co, towarzyszu? Przecież ja jestem z kontrwywiadu, a to, jak widzę, nasz człowiek. To sprawa Wydziału Wewnętrznego."

Rodzaj literatury: Kryminał
Format: 121x195mm, oprawa miękka
Wydanie: Pierwsze
Liczba stron: 280
ISBN: 978-83-7942-815-1

Od Wydawcy:

W chwili gdy Ludowa Ojczyzna kończy swój żywot, sama nie zdając sobie jeszcze z tego sprawy, kapitan Karski otrzymuje zadanie, by odnaleźć zbiegłego ze służby ważnego funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa. W toku śledztwa okazuje się, że rutynowa z pozoru sprawa mocno się komplikuje…
Obrady Okrągłego Stołu wydają się być już tylko celebrowaną z dumą, w pełni poznaną historią. Okazuje się jednak, że pod powierzchnią oficjalnych komunikatów miały miejsce wydarzenia, których samo wspomnienie wywołuje gęsią skórkę. Mrok, samotność, krew, miłość… „Skowyt” to nowa jakość polskiego kryminału!
"Zwierzę, gdy nienawidzi, zabija. My – wykastrowani przez udomowienie – nie umiemy tego. Zarówno miłość, jak i nienawiść nie mają konsekwencji. Są na niby. Równie sztuczne jak nasze kradzione z telewizji myśli.
Ona zatrzymała na chwilę wyzwolenie. Przez kilka dni zniknęły bóle mięśni, wizje, światłowstręt. Kocham ją. Umiem kochać i potrafię zabić. Powoli staję się sobą".
Wybierz format