Fanaberia - Łukasz Kotkowski

"Procesja pogrzebowa posuwała się w kierunku cmentarza, niosąc ze sobą przeszywającą powietrze w całej okolicy pieśń żałobną. W kondukcie szli niemal wszyscy mieszkańcy wsi – nie było tylko tych, którzy byli zbyt starzy, żeby ruszyć się z łóżka, i tych zbyt młodych, żeby brać udział w tego typu uroczystościach. Atmosfera była nabrzmiała od niedowierzania, choć mogło to być tylko ułudą; tego typu zdarzenia w małych miasteczkach i wsiach zawsze były wodą na młyn plotek, domysłów i debat, cała społeczność żyła nimi, a pod maską żalu, szczelnie okrywającą twarze podczas pogrzebu, malowały się pełne pokrętnej satysfakcji uśmiechy, gdy każda kobieta i każdy mężczyzna w głowie układali swoją wersję historii, którą opowiedzą innym, przekonując, że to właśnie ich wersja jest jedyną słuszną.

Marek szedł wraz z tłumem, wsłuchany w tupot setki ludzkich stóp i fałszujące głosy staruszek, które jako jedyne prócz księdza pamiętały tekst pieśni (a że od urodzenia uczestniczyły w każdym pogrzebie, który odbywał się we wsi – trudno się temu dziwić), i za wszelką cenę starał się nie myśleć. Nie wychodziło mu. Obrazy kumulowały się w jego głowie, siłą wtłaczając do niej prawdy, których tak bardzo nie chciał przyjąć do wiadomości.

Kondukt dotarł na cmentarz. Po odprawieniu obrzędów właściwych katolickiemu pochówkowi trumna została opuszczona do przygotowanego wcześniej dołu w towarzystwie samotnych dźwięków trąbki (ot, taki amerykański akcent, bonus – „Tylko dziś! Wynajmij nasz zakład pogrzebowy.

All inclusive”. Litości). Wraz z opadającą na dębowe wieko trumny ziemią do Marka stopniowo docierało to, nad czyim grobem stoi, choć wciąż ciężko mu było w to uwierzyć… Przecież znał tę dziewczynę od zawsze. Była najlepszą przyjaciółką jego młodszej siostry, miała zaledwie dwadzieścia lat, a teraz leżała w drewnianym pudełku na kości, zostawiona na pożarcie czerwiom (kremacja na wsi równała się społecznemu wykluczeniu rodziny denata).

Dzień był upalny, więc żałobnicy nie udawali zbyt długo, że kontemplują tajemnice życia wiecznego, pospiesznie rozchodząc się do domów, gdy tylko ksiądz zdecydował się opuścić zgromadzenie. Marek jednak stał dalej, przyglądając się z pewną nutą zaciekawienia pracy grabarzy, którzy kończyli usypywanie grobu i przykrywali go przyniesionymi przez mieszkańców kwiatami, tworząc żywy nagrobek, nim zastąpi go trwalszy, z kamienia. Stał tak około godziny, nie myśląc o niczym, nie czując niczego, oderwany od siebie i od miejsca, w którym się znajdował. Dlaczego? – nie wiedział. Oprócz pośredniej znajomości poprzez jego siostrę, z Martyną nie łączyło go absolutnie nic, a jednak przeżył jej śmierć bardzo boleśnie.

Boleśniej przeżyli ją chyba tylko jej rodzice i siostra Marka, Dorota, która była w takim szoku, że nie była w stanie pojawić się na pogrzebie; pogrążona w pogłębiającej się apatii siedziała w swoim pokoju, patrząc przez okno, wychodząc tylko na posiłki i do łazienki; i tak już od niemal tygodnia, od momentu, w którym zadzwonił telefon z informacją, że Martyna nie żyje.

„Nie żyje?! Ale jak to się stało?!” – niemal krzyczała do telefonu ich matka, gdy usłyszała przez telefon głos ciotki Anety, która przyjaźniła się z rodzicami Martyny. „Zatrzymanie akcji serca” – usłyszała. „Zawał?” – „Nie, lekarz stwierdził zgon z przyczyn naturalnych”. Matce aż odebrało mowę ze zdumienia, więc odłożyła słuchawkę, nieco bezceremonialnie przerywając konwersację. „I co ja mam powiedzieć Dorocie?” – zapytała Marka, na co on tylko odpowiedział krótko – „Nic. Ja jej o tym powiem”.

Może wyczytała to z jego twarzy, gdy otworzył drzwi, może wyczuła podświadomie, co chce jej powiedzieć – może po prostu słyszała strzępy rozmowy, którą jej matka odbyła piętro niżej. Tego Marek nie wiedział, jednak kiedy tylko wszedł do jej pokoiku i spojrzał na nią, ona wiedziała. „Nie żyje, prawda? Martyna nie żyje?”, a on nie był w stanie nic powiedzieć, tak bardzo oszołomiony był tonem jej głosu, jak gdyby słuchał o czymś, czego jesteśmy pewni, a jednak do samego końca mamy nadzieję, że nas to ominie. „Tak, skąd… skąd wiesz?”. „Nie wiem, braciszku…” I wybuchła płaczem.

Marek przytulił ją i bez słowa pozwolił jej płakać, aż potok łez wysechł w jej oczach, a wsiąkł w jego koszulę.

Teraz, wracając z pogrzebu, myślał o tym, czego sam się dowiedział z rozmowy z komisarzem Dąbrowskim, starym znajomym ojca, który, choć nie powinien, opowiedział mu o szczegółach śmierci Martyny. Dziewczyna wyjechała na studia jakiś rok temu. Dorota bardzo to przeżyła, ponieważ Martyna wyjechała do innego miasta – nie dostała się na wymarzony kierunek studiów, więc spróbowała szczęścia na innej uczelni, gdzie wymagania przy rekrutacji były niższe. Wynajmowała pokój w kamienicy, u starszego małżeństwa, bo była to najtańsza możliwa oferta, jaką udało się."

Rodzaj literatury: Thriller
Wydawca: Novae Res, 2014
Format: 130x210mm, oprawa miękka
Wydanie: Pierwsze
Liczba stron: 398
ISBN: 978-83-7942-308-8

NOTA OD WYDAWCY:

Gratka dla fanów Stephena Kinga oraz mocnych, trzymających w napięciu thrillerów!

W niewyjaśnionych okolicznościach umiera dwudziestolatka. Policja szybko umarza sprawę, uznając śmierć Martyny za naturalną. Zaniepokojona przyjaciółka dziewczyny, Dorota, postanawia wyjaśnić przyczynę zgonu. Udaje się w tym celu do prywatnego detektywa, Tomasza Radziejowskiego, który w toku śledztwa zaczyna dostrzegać powiązania badanej sprawy z nierozwikłaną do końca przed laty serią bestialskich morderstw dokonanych na kilkunastu dzieciach. Co więcej, w międzyczasie zaczynają w okolicy ginąć bez śladu kolejne ofiary…

Czy detektywowi uda się rozwikłać niejasną przyczynę śmierci Martyny? Czy ma ona związek z brutalnym mordem dokonanym na grupie kilkulatków? Do czego może się posunąć człowiek z niezabliźnionym piętnem z dzieciństwa?

Wybierz format