Wewnętrzna matka

O tym, co Tobą kieruje i dlaczego możesz pójść inną drogą

Poradnik pozytywnego myślenia na czas wyzwań

Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego w życiu postępujesz tak, a nie inaczej? Dlaczego mówisz, że coś wolno, a czegoś nie wolno? Co sprawiło, że nasiąkłaś tymi zasadami jak gąbka? A może tak bardzo chciałabyś powiedzieć: „Ja tak nie chcę”, ale ktoś w Twoim wnętrzu znów karci Cię palcem? Poznaj swoją wewnętrzną matkę.

Zauważyłam kiedyś, że czas spędzony u fryzjera staje się dla mnie czasem świętym. To taki moment spokoju, w którym mogę odetchnąć. Musi być coś szalenie pilnego, żebym tę wizytę odwołała. Zazwyczaj jest tak, że inne rzeczy dopasowuję do tego wyjścia. Zastanawiałam się kiedyś, czym to się różni od spaceru, wyjścia na masaż czy od jeszcze innej alternatywy zadbania o siebie. Po wielu latach zrozumiałam – czas wyjścia do fryzjera był czasem świętym również dla mojej mamy. Zazwyczaj wychodziła tam sama, ale zdarzało się, że zabierała mnie ze sobą. Obserwując ją, nauczyłam się, że tak wygląda świat: zupę jemy łyżką, wieczorem idziemy spać, a fryzjer jest czasem własnym każdej kobiety. W dorosłości nieświadomie podchodziłam do tego rodzaju wyjść podobnie. Dopiero po latach zdałam sobie sprawę, że moje wewnętrzne modelowanie objęło nie tylko tę sytuację, ale też szereg innych. Wzorowałam się na mamie, na babci, na innych kobietach, szukając odpowiedzi na pytanie: co znaczy być kobietą, żoną i matką?

POLECAMY

Jak nauka ułamków 

Jedno z kultowych haseł rodzicielskich mówi, że matka jest tylko jedna. Jest w tym trochę prawdy. Co ciekawe, ukryta w tym haśle dodatkowa lekcja jest taka, że nawet gdy matki już nie ma, to ona nadal jest obecna. W pewnym momencie matka – czy to biologiczna, czy taka, która nas chowała, ale nie urodziła, czy ciocia lub babcia, która zajęła jej miejsca – odchodzi, ale w nas samych zostawia tzw. wewnętrzną matkę. I to na całe lata.

Jak to możliwe, że nawet nieobecna fizycznie mama jest obecna duchem? Zachodzi tu magiczny proces internalizacji. Jest to włączanie zewnętrznych nauk do naszego wewnętrznego świata w taki sposób, że oryginalne źródło tych nauk po pewnym czasie nie jest nam już potrzebne, żeby te nauki stosować. To trochę jak z każdą inną wiedzą, którą nabywamy, np. nauką ułamków. Ktoś nam je kiedyś pokazał, nauczył stosować i potem – choć nauczyciela matematyki już obok nas nie ma – korzystamy z nich przez całe życie. Podobnie jest ze skryptem świętowania urodzin, spędzaniem wolnego czasu, sposobem podejścia do pracy. 

Dokładnie tak jest z wewnętrzną matką, która zagościła w naszym wnętrzu na dobre – fizycznie nie potrzebujemy jej już obok, żeby pamiętać o ścieleniu łóżka, posprzątaniu ze stołu czy umyciu zębów, ale też żeby budować relacje, być otwartym na błędy czy radzić sobie z lękiem. Wyposażyła nas w pewien specyficzny zestaw schematów w postaci nakazów, zakazów, powinności, możliwości, które wykształciły się w nas w dzieciństwie, a które teraz w dorosłości stanowią część repertuaru naszych myśli, uczuć i zachowań, których często nie jesteśmy świadomi. 

Uczyliśmy się tego wszystkiego poprzez obserwację albo wprost, otrzymując szereg lekcji słownych. Potem zwyczajnie włączyliśmy to we własny sposób bycia i zatrzymaliśmy aż do dorosłości. Stąd każdy z nas ma „swój” konkretny sposób gotowania jajek na twardo, wyjeżdżania na wakacje, układania sztućców, świętowania urodzin, przyjmowania gości, pracowania czy sprzątania domu. Uczyliśmy się w podobny sposób również tych ważniejszych rzeczy, które można byłoby zamknąć w określeniu „sposób patrzenia na świat”, w tym o rolach kobiet i mężczyzn. 

W domu się nie gwiżdże

Zanim przejdziemy do ról społecznych, przytoczę pewien zabawny przykład z mojego domu. 

Wychowałam się w otoczeniu, w którym jedną z zasad było: „W domu się nie gwiżdże”. Na zewnątrz, na łąkach, na stadionach, w ogrodach, na ulicach można, ale w domu absolutnie nie wolno. Nie kwestionowałam tego, tylko pokornie i z wdzięcznością przyjęłam tę zasadę jak swoją. Tak samo jak tę, że w sobotę myjemy włosy, a w niedzielę po obiedzie idziemy na lody do cukierni na ul. Mieszka I w Rzeszowie. Jak ogromnie byłam zdziwiona kiedy w czasie studiów, mieszkając z innymi osobami, okazało się, że inni nie wynieśli takiej nauki z domu i gwizdali w studenckim mieszkaniu. Gwizdali w domu! Powtórzę! G-w-i-z-d-a-l-i w domu. Niedopuszczalne. Zszokowana zapytałam ich, dlaczego to robią, odpowiedzieli ze zdziwieniem manifestowanym wytrzeszczem oczu, że „Dlaczego nie?! Co to znaczy, że nie można gwizdać w domu? Co to za dziwna zasada?”. I to był moment, w którym zaczęłam się zastanawiać, co jeszcze innego wyniosłam z domu, uznałam za swoje, a po...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI