Pod niebem Patagonii, czyli motocyklowa wyprawa do Ameryki Południowej - Wiesława Izabela Rudź, Krzysztof Rudź

Poniżej fragment książki:

"Urugwaj – rekordowe upały

Do stolicy Urugwaju przypłynęliśmy po trzydziestu trzech dniach rejsu. Stolica tego kraju przywitała nas bardzo gorąco, i nie mam tu na myśli jakiegoś hucznego powitania. Po prostu temperatura przekraczała czterdzieści stopni Celsjusza. Port leży w samym sercu miasta, do starówki jest dosłownie parę przecznic. Kiedy udało nam się wyjechać ze statku, czekaliśmy przez pół godziny na agenta. Gdy się wreszcie pojawił, wskazał jedynie budynek odpraw celnych, znajdujący się kilkaset metrów dalej, gdzie musieliśmy podjechać. Tam znowu czekaliśmy, dostając cały czas informacje, że:

– Taka tu w Urugwaju biurokracja.

– Nie wiadomo, ile to może potrwać, może godzinę, może dwie, a może… mañana. Wszyscy pasażerowie statku, którzy oczekiwali razem z nami na swoje podstemplowane dokumenty, byli niezwykle podekscytowani. Wszyscy jak jeden mąż chcieliśmy już wyruszyć w naszą podróż.

Pierwsze zderzenie z Urugwajem to zderzenie z językiem. Ludzie nie mówią po hiszpańsku. Nie mówią! Porozumiewają się swoim castellano, ale mocno południowoamerykańskim, ze wszelkimi naleciałościami z innych języków właściwych dla danego regionu.

W Montevideo mieliśmy przyjemność gościć u Martina; znaleźliśmy kontakt do niego, korzystając z portalu społecznościowego Couchsurfing. Ponad trzy miesiące wcześniej uzgodniliśmy z nim nasz przyjazd. Trochę byliśmy niespokojni, ponieważ na statku, z powodu braku internetu, nie mogliśmy potwierdzić dokładnej daty przyjazdu. Zawsze istniało ryzyko, że plany Martina się zmieniły. Czekając na stempelek w paszporcie, zadzwoniłam do Martina, by potwierdzić nasz przyjazd. Odebrała jego dziewczyna, która potrafiła powiedzieć parę zdań po polsku, nie na tyle jednak, by prowadzić swobodną konwersację. Szybko więc oddała słuchawkę Martinowi. Byliśmy mile zaskoczeni, że czeka na nas, że ma przygotowane miejsce. Zadeklarował swoją pomoc, gdybyśmy mieli jakiekolwiek problemy z dotarciem do niego.

Po załatwieniu wszelkich formalności wjazdowych (czyli czasowego pozwolenia na wjazd z motocyklami) rozpoczął się pierwszy motoryzacyjny kontakt z Ameryką Południową. Dla nas wszystko było nowe – system oznaczenia ulic, sygnalizacja świetlna (w Urugwaju sygnalizatory stoją za skrzyżowaniem, nie przed jak w Europie). Większość ulic jest jednokierunkowa, co często nie sprzyja odnalezieniu właściwej drogi. Po półgodzinie przeciskania się przez gęstniejący ruch uliczny, kilkakrotnym gubieniu i odnajdywaniu drogi wjechaliśmy w dzielnice niskiej zabudowy i dotarliśmy do mieszkania Martina.

Martin jest aktorem, spędził cztery lata w Polsce, gdzie nauczył się naszego języka, i dzięki temu nie mieliśmy bariery językowej. Takie spotkanie „na pierwszy strzał” dużo nam dało, bo mogliśmy w miarę spokojnie i bezstresowo wejść w latynoskie klimaty, mając lokalnego przewodnika. Po miesiącu spędzonym na statku i braku możliwości rozmowy po polsku z innymi osobami niż własny współmałżonek mieliśmy sposobność wygadać się do woli.

Pierwsze, co nas uderzyło, gdy przybyliśmy do domu Martina, to zestawienie smaków. Zostaliśmy poczęstowani na dzień dobry twardym blokiem dżemu z membrilli (taki rodzaj pigwy), niesamowicie słodkim, z żółtym serem. Wiedzieliśmy, że w Polsce także ludzie jedzą dżem z żółtym serem, ale sami raczej tego nie praktykowaliśmy. Martin dużo nam wyjaśniał, pokazywał, namawiał do różnych rzeczy i przestrzegał przed tym, czego nie powinniśmy robić. Z każdą chwilą dowiadywaliśmy się coraz więcej o zwyczajach Urugwajczyków.

Na przykład w Urugwaju praktycznie nie istnieje dom bez parrilli. Parrilla to rodzaj zabudowanego grilla, na którym piecze się mięso, głównie wołowinę. Jest w każdym domu tak obowiązkowa, jak co najmniej toaleta, o ile nie bardziej. Montevideo jest bardzo zielone, ogromna ilość trawników, drzew, zadrzewionych parków, ocienionych alejek dodaje miastu wiele uroku.

To, co nas niebywale zaskoczyło, coś, czego się nie spotyka w Polsce, głównie z powodu klimatu, to wieczorowa obecność wielu osób na plaży. Plaża w Montevideo jest szeroka na kilkadziesiąt metrów, położona bezpośrednio przy spacerowej promenadzie miasta, gdzie znajdują się też apartamentowce z widokiem na ocean. O godzinie dwudziestej trzeciej nadal było bardzo ciepło, ale na tyle chłodno, by po upalnym dniu móc odpocząć na piasku, pluszcząc się w wodzie, jedząc, bawiąc się. Ludzi było tyle, ile normalnie w upalny dzień jest na plaży nad Bałtykiem. A tu ciemno, noc… "

  • Rodzaj literatury: Podróże

  • Wydawca: Novae Res, 2015

  • Format: 145x205mm, oprawa miękka ze skrzydełkami

  • Wydanie: Pierwsze

  • Liczba stron: 374

  • ISBN: 978-83-7942-803-8

Nota od Wydawcy:

Pod niebem Patagonii, czyli motocyklowa wyprawa do Ameryki Południowej

Wiesława Izabela Rudź, Krzysztof Rudź

Jak wytrzymać z własnym mężem osiem miesięcy w podróży motocyklowej? Jak naprawić motor na pustkowiu Patagonii? Jak upiec mięso wołowe, by nie było twarde? Jak rozmawiać po hiszpańsku, by być zrozumianym przez porteños? Na te i na wiele innych pytań znajdziecie odpowiedź w tej książce.


Dwadzieścia tysięcy kilometrów po drogach i bezdrożach Ameryki Południowej. Podróżować może każdy, ale podróże motocyklem wymagają dużej siły charakteru, zwłaszcza jeśli są to motocykle „pełnoletnie”, a budżet wyprawy jest „ekonomiczny”.

Poza aspektem podróżniczym ważnym motywem książki są również relacje pomiędzy parą, która znajduje się w środowisku, gdzie niepewność i ciągła zmiana stanowią oś wyprawy.

Podróż inspirowana była historią polskich emigrantów, którzy wypłynęli z Polski do Argentyny w 1939 roku transatlantykiem Chrobry.

Ona – kreatywna, emocjonalna, entuzjastyczna. Na tę wyprawę specjalnie zrobiła prawo jazdy na motocykl. Nieświadoma czekających ją wyzwań…

On – analityczny, uważny, przezorny. Lubi mieć wszystko pod kontrolą. Podczas wyprawy okazało się, że nie wszystko da się przewidzieć…

Wybierz format