Nie taki diabeł - Maria Krzak

"Kiedy zachodziło ponure grudniowe słońce, w parku na Szmulowiźnie zjawiła się pewna postać. W zasadzie tych postaci było więcej, ale dla nas interesujący jest jeden gość, który – prawdę powiedziawszy – zjawił się w parku kilka godzin wcześniej. Był 7 grudnia 2013 roku, sobota, dzień po ogromnej śnieżycy, która na kilka godzin sparaliżowała Warszawę. Przez parę godzin sypały się z nieba płatki wielkości paznokcia gigantycznego babska. Wiało, asfalt pokryła warstewka lodu, były stłuczki, korki i ogólny chaos. Miasto się zatrzymało. Dzień później wszystko wracało jednak do normy. Wtedy pojawił się nasz bohater, by przez kilka godzin błąkać się po parku i okolicy. I na tym się teraz skupimy, bo to jest w tym momencie najważniejsze. Na gigantyczną babę przyjdzie czas nieco później…

Gość wyglądał i zachowywał się dziwnie. Żywo reagował na wszelkich napotkanych pijaczków, których było tu kilku. Przystawał, chował się za drzewami i rzyglądał się im z ukrycia, często drapiąc się w łysiejącą czaszkę. Był rudy, ryżawy raczej. Nos miał jak kartofel, oczka małe, przekrwione. Niebieskawe. Wyblakłe. Przyglądał się z wielką uwagą żulkom, jakby miał wobec nich jakieś oczekiwania. Pierwsza myśl – to również żulek, który chce się dołączyć do kompanii, napić i rozgrzać. Nieśmiały tylko jest albo nietutejszy. Ale nie, było w nim coś nieżulkowatego. Twarz miał czerwonawą – pasuje, uszyska i nochal wielkie, z kępkami szorstkich włosów. Pasuje. Paluchy grube, paznokcie połamane, z cienką nitką brudu. Pasuje. Utykał lekko na jedną nogę, bo jedną stopę miał wyraźnie krótszą. Pewnie amputowane palce cukrzyka. Zdarza się pijaczkom, zwłaszcza bezdomnym. Ale, ale… stopy, warto zatrzymać się na stopach. Właściwie na butach: były odświętne, błyszczące, to były wyglancowane trzewiki o długich, ostrych noskach. Jak do teatru, na biznesowy lunch albo do trumny. Gość miał eleganckie buty! Miał również prawie elegancki płaszcz z grubym futrzanym kołnierzem (z wilka, jak dowiedzą się czytelnicy, którzy dotrą do strony 126). Dziwne, ale jako jedyny tego dnia w Warszawie nie wydawał się zziębnięty. Płaszcz miał rozpięty, nie nosił czapki, szalika, rękawic. Dziwne. Grzał go alkohol? Po kilku godzinach jego moc przestałaby działać. Amnezja poalkoholowa? Możliwe…

Facet miał wypieki na polikach, pod jego krótką szyją sterczała żałośnie odbarwiona, kiedyś granatowa mucha, źle zawiązana, satynowa. Pod płaszczem biała koszula, spodnie – też z satyny. Żul wracał z wesela czy jak? W sobotę rano? Kto w piątek robi wesele?
Płaszcz miał swoje lata, przetarty na łokciach, utytłany, nieco obskurny, dawno zatracił swą elegancję. Było coś nieadekwatnego w tym stroju, niespójnego z pogodą – bo przecież było zimno jak diabli. A strój tego człowieka, oprócz solidnie wyglądającego, ciężkiego płaszcza, pasował raczej do wiosny. Na majowy wieczór, po majowym przyjęciu.

Od wczesnych godzin rannych facet błąkał się po parku i jego okolicach. Łaził z miejsca na miejsce. Przyglądał się ludziom z uwagą i często sprawiał wrażenie, jakby kogoś rozpoznawał. Szedł za rozpoznanym, a kiedy śledzona osoba na przykład spotykała znajomego lub znikała w bramie, facet znowu wracał do parku.
Ponure grudniowe słońce rozpoczęło właśnie swoją senną wędrówkę. Była 15.15, kiedy nasz bohater spojrzał w stronę szarego wieżowca, z wyrazem twarzy sugerującym, że zauważył coś ciekawego. To dziwne, bo wieżowiec od parku dzieliła spora odległość. Raczej niemożliwe było uchwycenie ludzkim okiem szczegółów, zwłaszcza otwartego okna klatki schodowej na jedenastym piętrze. A to właśnie okno i stojąca w nim kobieta przykuły uwagę gościa."

Rodzaj literatury: Literatura obyczajowa

Wydawca: Novae Res, 2015

Format: 130x210mm, oprawa miękka

Wydanie: Pierwsze

Liczba stron: 404

ISBN: 978-83-7942-819-9


Nota od Wydawcy:

Jagoda Bielińska-Ptyś ma dość siebie, męża, dzieci i w ogóle całego swojego dotychczasowego życia. Najchętniej posłałaby wszystkich do diabła. Nieoczekiwanie na drodze jej jakże marnego żywota pojawia się ktoś, kto będzie w stanie go odmienić… Nie, nie rycerz na białym koniu ani amant filmowy, lecz najprawdziwszy w świecie diabeł. Diabeł z piekła rodem. Brzydki jak diabli. Z siarczystym poczuciem humoru. Kobieta zawiera z nim pakt, który odmieni życie nie tylko jej, ale również jej rodziny oraz wielu innych warszawiaków.

Nad powieścią czuwa duch Michaiła Bułhakowa. Książka Marii Krzak to napisana ze swadą cięta, przepełniona ironią i absurdem satyra. Autorka soczystym językiem kreśli obraz Polski i Polaków, dając nam okazję do przyjrzenia się rzeczywistości z nieco innej, mniej oczywistej perspektywy.

Wybierz format