Rozmawiać, by zrozumieć – i kogoś, i siebie

Ja i mój rozwój Praktycznie

Komunikujemy się nieustannie, wymieniamy słowami i gestami, więc dlaczego tak często nie potrafimy się dogadać? I z drugiej strony: jak to się dzieje, że czasem rozumiemy się bez słów? Gdzie tkwi tajemnica porozumiewania się?

Mark i Joanna, bohaterowie filmu Stanleya Donena „Dwoje na drodze”, poznają się na autostopie. Gdy przemierzają francuską Riwierę, w jednej z kawiarń obserwują kobietę i mężczyznę, którzy siedzą razem przy stoliku i nie odzywają się do siebie, nawet na siebie nie patrzą. – Co to za ludzie? Siedzą naprzeciw siebie i nie mają sobie nic do powiedzenia? – pyta w pewnej chwili Joanna. – Małżeństwo! – odruchowo odpowiada Mark.

Mijają lata. Mark i Joanna co roku jeżdżą coraz lepszym samochodem na coraz bardziej luksusowe wakacje. A zarazem coraz mniej mają sobie do powiedzenia. Aż któregoś dnia orientują się, że właśnie siedzą przy stoliku w jakiejś kawiarni i nie odzywają się do siebie, nawet na siebie nie patrzą... Jak para, którą widzieli przed laty...

Co się z nimi stało? Czy zajęci codziennym krzątaniem, przestali ze sobą rozmawiać i w efekcie oddalili się od siebie? Czy też coś zmieniło się w ich relacji, wypaliło, przebrzmiało – o czym więc mieliby rozmawiać? Wszystko sobie powiedzieli, tak przynajmniej czują. I wydaje im się, że wiedzą, co powie to drugie, jeszcze nim otworzy usta.

Problemy w komunikacji często przedstawiane są jako główne źródło wszystkich nieszczęść w relacjach. Można nabrać przekonania, że wystarczy dobrze się z kimś – mężem, żoną, dzieckiem, szefem czy partnerem – komunikować, by nigdy się nie pokłócić. Jednak przyczyn niepowodzenia w kontakcie z drugą osobą nie upatrywałabym wyłącznie w zakłóconej komunikacji, choć na pewno ma ona duże znaczenie. Jest jak drzewo, którego korzenie sięgają głęboko, a jego kondycja świadczy często o tym, co znajduje się w glebie, z której wyrasta. Glebą w porozumiewaniu się jest właśnie relacja.
Co o relacji Marka i Joanny po latach mówi ich milczenie we dwoje?

Głaski na wagę życia

POLECAMY

Ulegamy złudzeniu, że rozmawiamy głównie po to, by wymienić się informacjami, a w efekcie skuteczniej działać, zaspokajać swoje potrzeby i odpowiadać na potrzeby innych. By poprzez wymianę myśli i uczuć wzbogacić swój świat wewnętrzny o to, co wnoszą do niego inni ludzie.

To jednak tylko część prawdy. Rozmawiamy ze sobą także wtedy, gdy żadne informacje nie są nam potrzebne. Komunikacja służy bowiem głównie nawiązywaniu i podtrzymywaniu relacji. Dzięki niej dokonuje się to, co amerykański psychiatra i twórca analizy transakcyjnej Eric Berne określał jako „wymianę znaków rozpoznania”, czyli głasków. Już nowo narodzone dziecko próbuje nawiązać relację z matką i komunikuje się z nią nieustannie, na długo zanim opanuje sztukę mówienia. Bycie dostrzeżonym i utrzymywanie pełnego miłości kontaktu z matką jest niezbędne, by mogło się prawidłowo rozwijać, uczyć, żyć.

Z tej potrzeby nigdy nie wyrastamy, przez całe życie potrzebujemy wymiany głasków. Ci, którzy potrafią w ten sposób podtrzymać bezpośrednie kontakty, są – jak dowodzi w książce Efekt wioski kanadyjska psycholog Susan Pinker – zdrowsi, szczęśliwsi i lepiej wiedzie im się finansowo. Nawet powierzchowne kontakty, które często bagatelizujemy – jak choćby prosta wymiana gestów, pozdrowień i uprzejmości w rodzaju: „Dzień dobry, co słychać?” – znacząco wypływają na nasze samopoczucie, poczucie własnej wartości i nastrój. Okazuje się, że ludzie otoczeni gęstą siecią relacji społecznych dłużej żyją, rzadziej mają problemy psychiczne, mniej chorują, mają większe szanse przeżyć różne katastrofy, rzadziej zapadają na przewlekłe, zagrażające życiu choroby.

Tę sieć relacji tkamy, komunikując się z ludźmi. Kiedy mówimy o porozumiewaniu się, zwykle myślimy o zamierzonej, świadomej wymianie informacji. Mnie jednak bardziej przekonuje to, że jeśli dwie osoby są ze sobą w kontakcie, zawsze zachodzi między nimi komunikacja. Wystarczy, że zauważą nawzajem swoją obecność.

A gdy z upływem lat przestajemy się zauważać, gdy partner staje się wyposażeniem naszego życia niczym mebel, komunikacja nieuchronnie zanika. Siedzimy naprzeciw siebie i nie mamy sobie nic do powiedzenia.

Razem w szklance

Zwykle przywiązujemy większą wagę do mówienia. Tego – przemawiania, przekonywania, ubierania myśli w słowa – uczymy się na specjalistycznych kursach. Wszyscy mówią, ale niewielu zdaje się naprawdę słuchać.

Słuchanie wydaje się nam proste, kojarzymy je bowiem z biernym odbiorem. Tymczasem niełatwo jest kogoś wysłuchać, bo trzeba dać mu priorytet. Uznać, że jest ważniejszy od nas. Poruszyć w sobie jakąś część zainteresowaną jego światem. Poświęcić uwagę jego uczuciom, jego sposobowi widzenia rzeczywistości. Dawać mu emocjonalne odzwierciedlenie.
Podstawową barierą w słuchaniu jest to, że często nie chcemy słyszeć niczego poza tym, co sami myślimy. Odmienne zdanie mogłoby wywołać trudny do zniesienia dysonans i musielibyśmy zmienić coś w naszym sposobie myślenia. Wolimy tego uniknąć, dlatego nie zadajemy pytań, tylko prowadzimy niekończący się monolog albo nie słuchamy odpowiedzi.

Bycie wysłuchanym to prawdziwie leczące duszę doświadczenie, w którym rozmówcy otwierają się na siebie nawzajem. Wytwarza się wtedy jakaś trzecia jakość, która przemienia każdą z osób. W głębokiej i prawdziwej rozmowie granice pomiędzy mówiącym i słuchającym zacierają się, zdania płyną, wynikają z siebie wzajemnie. Nie ma już znaczenia, co i przez kogo zostało powiedziane. Kiedy ludzie mówią, że rozumieją się bez słów, często mają na myśli właśnie ten stan intymnej bliskości, który zdarza się w relacji z ważnymi dla nas i naprawdę bliskimi ludźmi. Myśli swobodnie przepływają, a przestrzeń kontaktu wypełnia się czymś ulotnym. Z takiej rozmowy wychodzimy umocnieni i szczęśliwi. Przez chwilę byliśmy dla kogoś całym światem i ktoś dla nas przez moment był światem. Pewna reporterka zapytana, jak przekonuje ludzi, by opowiadali jej o bardzo osobistych sprawach, powiedziała, że stosuje technikę szklanki: wyobraża sobie, że ona i jej rozmówca wpadli do szklanki, są w niej razem i nikt ani nic poza tym miejscem kontaktu nie istnieje.

Savoir-vivre i gadzi mózg

Komunikując się z innymi, zawsze w jakimś stopniu odsłaniamy się – i to nie tylko wtedy, gdy opowiadamy o sobie. Nie zawsze jesteśmy świadomi, że wszystko, co mówimy, ujawnia naszą wewnętrzną narrację o świecie i o nas samych. Podobnie jak mapa nie jest identyczna z terenem, tak nasza narracja oczywiście nie odzwierciedla rzeczywistości w skali 1:1. Nasz obraz świata zawsze jest przetworzony i do pewnego stopnia zniekształcony. Częściowo zniekształcają go nasze mechanizmy obronne. W pewnym stopniu wynika także z przekazów, które otrzymaliśmy od rodziców, i wobec których nadal pozostajemy bezkrytyczni; czasem w ogóle nie zdajemy siebie sprawy, że im ulegamy w swoim postrzeganiu świata i w tym, co uznajemy za możliwe. Moja nauczycielka psychoterapii Josette ten Have-de Labije powiada: „W szkole uczymy się, że dwa dodać dwa jest cztery, a w domu uczymy się, jak patrzeć na siebie i innych ludzi”. Ta wewnętrzna narracja na temat świata determinuje nas i wyraża się w tym,...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI