Z ciszą w głowie

Zdrowie i choroby Praktycznie

Żeby zrozumieć, czym naprawdę jest komunikacja, trzeba zobaczyć, jak dwieście dzieci zgromadzonych w ogromnej auli porozumiewa się za pomocą języka migowego. Jest w tym taki ładunek emocji i taka ekspresja, że każde z nich wydaje się piękne jak anioł.

Wiele osób sądzi, że głuchy to inwalida, kaleka. Myślą, że należy mu pomagać, wyzwolić go z kalectwa, usprawnić jego społeczne funkcjonowanie, wyrwać z izolacji. Uważają, że głuchego trzeba po prostu nauczyć mówić i żyć tak, jak żyją inni – słyszący zdrowi i słyszący na wózkach. Przekonują, że musi umieć czytać z ust, żeby nie było widać, że nie słyszy.

POLECAMY

Twierdzą też, że powinien starać się mówić w danym języku, żeby można było z nim porozmawiać za pomocą słów. Jeśli głuchy tego wszystkiego nie robi, działa na własną szkodę, bo izoluje się od świata i zamyka w środowisku innych głuchych, co wcale nie jest dla niego dobre. A gdy bywa krnąbrny i zamiast mówić, miga, to sam jest sobie winien – ludzie patrzą na niego jak na dziwaka, bo niepotrzebnie zwraca uwagę. Z głuchego trzeba zrobić słyszącego. Wydaje się to dość proste, bo głuchy jest sprawny, normalny, ma ręce i nogi. Pojawiające się na świecie i w Polsce pomysły mające służyć „robieniu” słyszących z niesłyszących nazywa się oralizmem. Można je streścić tak: gadajcie, a nie będziecie głusi. To nieprawda.

Strach przed kalectwem


Kiedy rodzi się głuche dziecko, rodzice zwykle są przerażeni. Pędzą do terapeutów i domagają się, żeby czym prędzej zrobili coś, by ono słyszało. Ci zgadzają się, bo pracują zgodnie z ideą oralizmu – i uczą głuchego chłopca czy głuchą dziewczynkę „normalnych” zachowań. Dziecko, które urodziło się z wielką ciszą w głowie, dla którego komunikacja to ruch, przestrzeń, kolory i zapachy, ma dzięki terapii „wyleczyć się”, czyli wyzbyć się tworzącej się od urodzenia umiejętności komunikacji poprzez obserwację ust osoby mówiącej.

– Istnieje pewien trudny do zrozumienia mechanizm, który można zaobserwować u rodziców dzieci niesłyszących – przekonuje Małgorzata Czajkowska-Kisil z Instytutu Głuchoniemych w Warszawie. – Rodzice nie zawsze chcą, by ich dziecko uczyło się języka migowego, boją się, że oni wtedy też staną się kalekami, oczywiście nie dosłownie. Istnieje jednak silne przeświadczenie, że będą współuczestnikami tego „kalectwa”. Nie muszę dodawać, że tego nie chcą. Chcą być zdrowi. Chcą też, by ich dziecko było zdrowe.

Miłość rodzicielska, która każe „naprawiać” głuche dziecko, to pierwsza bariera, jaką dzieci głuche napotykają w życiu. Wiele z nich nie potrafi jej pokonać. Rodzice nie rozumieją, dlaczego to oni powinni się uczyć języka migowego. Nie rozumieją, że ich dziecko różni się od nich bardzo. Że sposób, w jaki docierają do niego informacje, jest inny – i to determinuje jego rozwój. – Kiedy rozmawiam o tym z rodzicami, staram się powiedzieć im, że powinni na samym początku, kiedy okazuje się, że mają niesłyszące dziecko, zrobić ukłon w jego stronę i nauczyć się języka, który jest przez nie przyswajalny naturalnie – opowiada Małgorzata Czajkowska--Kisil. Twierdzi, że taki sposób podejścia do dziecka jest konieczny, bo...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI