Sacrum na rozdrożach

inne I

Choć człowiek Zachodu pozostał w znacznej mierze człowiekiem wiary, przekształciło się zupełnie jego rozumienie świętości. Uległo ono swoistemu „spłaszczeniu”, „wyzuciu” z wielu głębokich, istotnych treści.

Bez wątpienia świat religijny doświadcza dzisiaj ogromnych przemian. Przemian wielokierunkowych i złożonych. Takich zatem, dla których nie da się odnaleźć jednego imienia, jednego znaku drogi. Ale coś tu jednak można powiedzieć z jako taką pewnością: że narzucający się jeszcze do niedawna w kręgu cywilizacji zachodniej obraz jednokierunkowej przemiany – ku desakralizacji, ku „stygnięciu” religijnego żaru czy też „wymywaniu” świętości z doświadczenia współczesnego człowieka – nie ze szczętem jest prawdziwy. Że – z jednej strony – co i rusz targają nim rozmaite sprzeczności, dramatyczne często i paradoksalne, z drugiej zaś – kipią gdzieś pod jego powierzchnią żarliwości nowego rodzaju, ledwie na razie wyczuwalne i bez wyrazistego kształtu. A sprawę przy tym komplikuje, nierzadko drastycznie, to mianowicie, że właśnie za naszych dni niemal zaniknął w istocie odwieczny dotąd rozziew między tym, co lokalne, peryferyjne czy cząstkowe, a tym, co powszechne, globalne, przynależne do całości. I – nie tylko za przyczyną mediów – jakieś wydarzenie przygodne gdzieś w kącie świata, jakiś proces społeczny, kulturowy czy duchowy, rozpoczęty w odległej i zapyziałej prowincji, staje się znienacka, z dnia na dzień, kwestią uniwersalną, źródłem światowego lęku albo też, niestety rzadziej, światowej nadziei.

POLECAMY

A tym samym przychodzi nam doświadczać – zarazem jakby odruchowo jej wyczekując – jakiejś apokalipsy na raty. Apokalipsy częstokroć zresztą o podłożu czy kształcie religijnym albo przynajmniej pozornie religijnym. Mówiąc w skrócie czy uproszczeniu: dżihadyzm nigeryjskiego Boko Haram i dżihadyzm z wielokulturowych podparyskich blokowisk, jakkolwiek oddalone od siebie i odseparowane dziesiątkiem granic, przede wszystkim kulturowych i ekonomicznych, sprzęgają się w naszych oczach w jedną niepokojącą całość, w jedno potężne widmo. I sprawiają jakby, że Paryż staje w obliczu tego samego płomienia co Lagos.

Echa wojny świętej
No właśnie: Lagos… Dziesięciomilionowe, spazmatycznie rozrastające się zbiorowisko uciekinierów z dawnych agrarnych i archaicznych społeczności, zdruzgotanych przez brutalną nędzę i głód, przez wojny religijne, plemienne czy gospodarcze. Należy ono – podobnie jak na przykład Meksyk, São Paulo, Rio de Janeiro, Kair, Bombaj, Moskwa czy Kijów – do tych zupełnie nowych krajobrazów ludzkiego życia, które mimo gigantycznych rozmiarów mają niewiele wspólnego, często nic zgoła, z metropoliami starego typu, zrodzonymi w procesach uprzemysłowienia i urbanizacji XIX i XX wieku. I nie jest im pisana duchowość „nowego miasta świeckiego”, o jakiej pisał pastor Harvey Cox w głośnej książce The Secular City (1965) i idący jego śladem socjologowie Peter Berger czy Thomas Luckmann: religijność „niewidzialna”, religijność „wierzącego ludu”, sprywatyzowana, intymna, wolna od działań „instytucji widzialnych”.

Mamy wię...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI