Jutro to dziś... tyle że jutro

Na temat Ja i mój rozwój

Zwlekamy. Przekładamy na jutro, na później. Odkładamy: egzamin, dentystę, remont mieszkania, miłość. Swoje życie odkładamy do jutra. A gdy jutro zamienia się w dziś, znów wypatrujemy jutra. Dlaczego zwlekamy?

A gdyby Pan Bóg zwlekał ze stworzeniem świata... Co by było? Czy powstałby lepszy świat, czy też nie byłoby go wcale? Albo, powiedzmy, nasz prapraprzodek zwlekałby z zejściem z drzewa czy z wyjściem z jaskini... Jakim torem poszłaby ewolucja?

Załóżmy, że Edison, Marconi, Stephenson, bracia Wright lub Bill Gates odkładaliby... Może do dziś nie mielibyśmy żarówki, radia, parowozu, samolotu ani komputera osobistego. A może wynalazłby je ktoś inny – i właśnie z jego nazwiskiem związana byłaby wiekopomna sława...

Wśród ludzi, którzy wpłynęli na kształt świata, niewielu znaleźć można takich, którzy zwlekali. Zwlekanie jest skutecznym sposobem, by nie odnieść sukcesu. Mimo to wielu z nas tygodniami, miesiącami, czasem latami nosi się z zamiarem zrobienia czegoś: oddania pracy zaliczeniowej, wyremontowania mieszkania, wyjścia za mąż bądź przeciwnie – zerwania nieudanego związku. Nosimy się i... nic nie robimy. Powtarzamy sobie jak Scarlett O’Hara z Przeminęło z wiatrem: pomyślę o tym jutro, jutro też jest dzień. A gdy „jutro” staje się „dziś”, pojawia się nowe kuszące „jutro”... I tak bez końca. Które jutro jest tym właściwym, tym ostatnim? Oto dylemat prokrastynatora.

Tyrania terminów
Prokrastynacja to tendencja do nieustannego przekładania na później ważnych zadań, a w zamian wykonywania wielu innych, pracochłonnych, za to mało ważnych czynności. Termin pochodzi z łaciny: pro – na, naprzód i crastinatus – jutro.

Od wieków ludzie odkładali, przesuwali na jutro. Czasem była to celowa strategia – jak w przypadku Penelopy, która latami zwlekała z daniem odpowiedzi zalotnikom, ale często zwlekanie traktowano jako przejaw roztropności, dowód na to, że decyzja nie była pochopna.

Stosunek do prokrastynacji radykalnie zmienił się, jak pisze Norman A. Milgram z Tel-Aviv University, po rewolucji przemysłowej, w połowie XVIII wieku. Wzajemna zależność ludzi w procesie produkcji sprawiła, że konieczne stało się wprowadzenie reżimu czasowego i terminów końcowych. Ci, którzy ich nie przestrzegali, utrudniali życie innym. Patrzono na nich coraz mniej przychylnie.

A dziś im bardziej rytm naszego życia odmierzają dni i godziny dzielące nas od kolejnych terminów, im więcej deadline’ów, tym więcej zarazem tych, którzy zwlekają. Szerzy się plaga prokrastynacji. Wystarczy zajrzeć na Facebook. Profil „Choruję na prokrastynację” ma 20 tysięcy fanów. Podobny, bardziej humorystyczny: „Odwlekam wyjście do ostatniej chwili, a potem zapierdalam jak popierdolony” – aż 48 tysięcy. O prokrastynacji mówi się coraz więcej. Staje się modna, w końcu „cierpię na prokrastynację” brzmi o wiele lepiej niż „jestem leniem”, „boję się” albo „brak mi sumienności”. Na podobnej zasadzie niektórzy nieznajomość ortografii tłumaczą dysleksją.

Syndrom studenta
Epidemia szerzy się na uczelniach. Prokrastynację nazywa się czasem syndromem studenta. To właśnie studentów najpowszechniej dotyka bolączka odkładania czegoś na później, na ostatnią chwilę. Według Alberta Ellisa i Williama Knausa, dwóch wybitnych psychoterapeutów zajmujących się prokrastynacją, w USA 80–95 procent studentów koledżu zwleka z oddaniem pracy zaliczeniowej lub odkłada naukę na ostatnią chwilę. Na zwlekaniu studenci spędzają trzecią część dnia. Co w tym czasie robią? Śpią, czatują, sprzątają pokoje.

Robią wszystko, tylko nie to, co – dobrze o tym wiedzą – zrobić trzeba w pierwszej kolejności.
Profesor Tomasz Maruszewski, psycholog poznawczy ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej przyznaje, że gdy umawia się ze studentami na termin, to większość prac zaliczeniowych trafia do jego skrzynki o północy, gdy termin się kończy, albo dopiero następnego dnia. Autorzy tłumaczą spóźnienie plagą wirusów w komputerze, awarią elektrowni, wizytą cioci...

Dlaczego studenci są tak podatni na tę chorobę? Po pierwsze, zadania na studiach nie są rozłożone równomiernie – można przez cały semestr nic nie robić, a wystarczy sprężyć się w sesji. Po drugie, póki młodzi ludzie byli w domu, ktoś cały czas ich kontrolował, przypominał o lekcjach, obowiązkach. Na studiach z kolei zdani są wyłącznie na siebie, na swoją wolę, a ta bywa wystawiana na pokusy – inne, atrak[-]cyjne możliwości spędzania czasu... Obowiązek, jak to często bywa, przegrywa z przyjemnością.

Jest też inne wytłumaczenie. Zewnętrzne terminy niektórzy odbierają jako ograniczenie swobody wyboru. Rodzi to szczególny motyw, określany przez Jacka Brehma jako reaktancja. Pojawia się pokusa, by przełożyć termin i w ten sposób odzyskać przestrzeń, autonomię, móc robić wszystko w swoim czasie. Tyle tylko, że swoboda przez odwlekanie szybko zmienia się w niewolę presji uciekającego czasu i niedotrzymanych terminów.

Na szczęście po studiach zazwyczaj przestajemy zwlekać. Na chroniczne zwlekanie w populacji dorosłych cierpi „tylko” co piąta osoba.

Jak się rodzi prokrastynator

Nikt nie rodzi się prokrastynatorem, choć badania dowodzą, że predyspozycje do zwlekania mogą być przez nas dziedziczone. Richard D. Arvey z University of Minnesota wraz ze współpracownikami pytał bliźnięta jedno- i dwujajowe wychowywane w tej samej rodzinie, w jaki stopniu byli zwlekaczami. Okazało się, że korelacja była istotnie silniejsza w przypadku bliźniąt jednojajowych. Co więcej, jak pokazuje badanie podłużne prowadzone przez 10 lat przez R. Elliota, tendencja do zwlekania jest na tyle stabilna w czasie, że można uznać ją wręcz za cechę. Czy to znaczy, że ktoś, kto zwleka, będzie zwlekał? Niekoniecznie, czynniki genetyczne wyjaśniają maksymalnie około 22 procent zmienności zwlekania. Nie możemy więc oskarżyć natury o to, że odkładamy coś na ostatnią chwilę. Ani też scedować tego na defekty mózgu. W zwlekaniu niewątpliwie biorą udział nasze płaty czołowe, ale też właśnie one mogą zdecydować, żeby nie zwlekać. Ukształtowaniu tendencji do prokrastynacji sprzyjają – zdaniem niemieckiego psychologa Juliusa Kuhla – niefortunne zabiegi wychowawcze. Prokrastynacja jest przy takim założeniu odpowiedzią na autorytarny styl rodziców, którzy kontrolując dziecko i ingerując w jego działania, nie pozwalają mu nauczyć się rozpoznawania własnych intencji i realizowania celów. Częściej zatem skłonności do odwlekania będą mieli ci, których rodzice byli zbyt wymagający, domagali się perfekcjonizmu w każdym calu i nie dopuszczali żadnych dyskusji. Podobnie tendencje do prokrastynacji wzmagać będzie nadskakiwanie i wyręczanie dzieci na każdym kroku – nie pozwala to ćwiczyć im samodzielności i ogranicza ich autonomię.

Niegasnący żal
„Praca nie zając, nie ucieknie”, „Co masz zrobić dziś, zrób jutro” – to tylko niektóre z powiedzonek żartobliwie przyzwalających na odwlekanie. W potocznej polskiej świadomości zwlekanie to nie grzech, ot, najwyżej śmieszna słabostka. A jednak opóźniacze szkodzą: innym – marnotrawią ich czas, zmuszając do czekania na powstające dzieło?/?decyzję, ale i sobie. Norman A. Milgram wylicza skrzętnie, że ci, co zwlekają, zarabiają mniej od swych kolegów, którzy przestrzegają terminów – średnio o 11,5 tys. dolarów rocznie. Z kolei agencja H[&]R Block wyliczyła, że zwlekanie i błędy popełnione w pośpiechu przy wypełnianiu amerykańskich PIT-ów w ostatniej chwili kosztują podatnika średnio co roku 400 dolarów.

Prokrastynatorzy płacą więcej na wiele sposobów. Stres, jakiego doświadczają, działając w ostatniej chwili, odbija się na ich zdrowiu: gorzej funkcjonuje ich układ immunologiczny, częściej zapadają na infekcje, częściej mają problemy gastryczne, gorzej śpią. Zwlekanie kradnie nam poczucie szczęścia i zadowolenia z życia.
– Przez jakiś czas odwlekałem, a potem czułem tak wielki ból, że tyle mam naraz do zrobienia, że postanowiłem sensowniej gospodarować...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI