Jak być dobrą macochą

Rodzina i związki Praktycznie

Macochy - złe, niesprawiedliwe, podstępne, wymagające zbyt wiele, okrutne. Takie są w bajkach. A w życiu? Ostatnio jest ich coraz więcej. I wcale nie chcą być „jak w bajce”.

Macocha. Pierwsze skojarzenie? Zła, podstępna, zawistna, wredna… Takie epitety pojawiają się w myślach na dźwięk tego słowa. Królewna Śnieżka padła ofiarą jej zazdrości, a Kopciuszek musiał znosić upokorzenia i ciągłe przykrości. Bajkowe i baśniowe konotacje mimochodem odzywają się w wielu głowach. W końcu traktujemy kogoś „po macoszemu”, a więc niesprawiedliwie, lekceważąco, niedbale. Mówimy, że ktoś „jest od macochy”, czyli gorszy, pomijany. Literacki rodowód, językowe zwroty, stereotypy – wszystko to składa się na negatywny wizerunek macoch.

– Sporym wyzwaniem dla samych macoch jest zmierzenie się ze słowem macocha i skojarzeniami, jakie się z nim wiążą – mówi Agata Olszak-Szymula, trenerka rozwoju osobistego i specjalistka ds. PR. – Współczesna macocha to najczęściej macocha weekendowa, jej rola jest nieco inna niż macochy baśniowej, ale to wciąż macocha. I nawet jeśli kobiety nie doświadczają przykrości ze strony innych z powodu swojej roli, to często muszą stoczyć batalię same ze sobą i polubić w sobie macochę. Nie udowadniać na siłę, że są przeciwieństwami tych baśniowych ale zbudować swoją rolę w zgodzie ze sobą – wyjaśnia.

Pani Agata trzy lata temu zorganizowała w Krakowie warsztaty dla macoch. – Sama jako macocha miałam wrażenie, że nikt tak do końca nie rozumie mojej sytuacji, a w dodatku mało jest literatury na ten temat – wspomina. Inspiracją dla niej była również metoda Porozumienia bez Przemocy (ang. Nonviolent Communication, NVC), w której istotny jest empatyczny kontakt z innymi, ale również z samym sobą. Uczestniczki warsztatów uczą się więc m.in., jak rozpoznawać i wyrażać uczucia i potrzeby, okazywać empatię dzieciom partnera, partnerom, a nawet ich byłym żonom.

Ta trzecia

Paulina jest macochą od ponad pięciu lat. Jej pasierbica miała 6,5 roku, gdy zaczynały ze sobą mieszkać. Początki nie były łatwe. – Ogromną trudnością było dla mnie poradzenie sobie z poczuciem bycia „tą trzecią” – wspomina Paulina. Dyskomfort pojawiał się w codziennych sytuacjach. Na przykład gdy partner rzucał: „Idziemy na basen, idziesz z nami?”. To było bolesne. – W rodzinie składającej się z nas dwojga lub, jak sobie wyobrażałam, nas i naszych dzieci, nigdy nie padłoby takie pytanie, bo decyzję o wyjściu podejmowalibyśmy wspólnie. Czułam żal do partnera, że stawia mnie z boku. Tymczasem on nie wiedział, jak to wszystko „pozszywać” i chciał po prostu pozostawić mi wolną rękę – opowiada Paulina. Bardzo jej zależało, by szybko poczuć się uwzględnianą w rodzinnym życiu. Musiała jednak jeszcze długo poczekać, przede wszystkim dlatego, że to wymagało zmiany w niej samej. – Czas pokazał mi, że moje wyobrażenia co do jakości relacji z dzieckiem partnera i mojej roli w rodzinie były zdecydowanie na wyrost.

Wspaniała, kochająca macocha w idealnych, przepełnionych miłością relacjach z pasierbicą – taki obraz samej siebie długo utrzymywał się w głowie Pauliny. Tymczasem okazało si...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI