Historia pewnego czworonoga

Tomasz Kozłowski

Czy mówiłem już, że mam kota? A dokładniej kotkę. Mam. To, że ją mam jest bardziej wymowne, niż można by sądzić. Bo już miałem ją wydawać.

Nie dorobiłem się jakichś sensownych dobrych zdjęć. Pomogę sobie Googlem. Mały dziko umaszczony abisyńczyk – Lola jakieś pięć lat temu – wygląda tak:

Forma dorosła – i Lolens dziś – prezentuje się tak:

Można się zabujać? Można jak cholera.

Mimo to po pewnym czasie każdy miał jej po kokardę, jako że Lolka upatrzyła sobie tylko mnie, a całą resztę traktowała chłodno. Tak to z kotami bywa, że jak sobie człowieka wybiorą na przewodnika stada, to nie chcą się nim dzielić, nawet (w szczególności) z jego własną żoną, nie mówiąc już o reszcie rodziny. Do przewodnika stada zresztą też jakoś kontrargumenty niezupełnie po prostej trafiają. Nikt nie chciał o niej słyszeć, choć przyznawał ku memu zadowoleniu: spójrzcie jak ona na niego patrzy! Co z tego, skoro generalnie syczy. I nie daje się głaskać. I w końcu zagryzie której nocy! Tomek, odpuść sobie to zwierzę.

Życie na przekór wszystkim i wszystkiemu staje się na dłuższą metę nie do zniesienia.

Zacząłem się zatem powoli przyzwyczajać do myśli o rozstaniu z moją sierściuchą, prawdopodobnie najlepiej wytresowaną w tej części Europy – gotową turlać się na komendę, podawać łapę, prawą, lewą, dawać lekkiego buziaka w czubek nosa, obchodzić dookoła, no, czego dusza zapragnie – ze świadomością, że pewnie amputuję jej spory kawał rozumienia świata. Sobie zresztą też. Trudno mi było pojąć, że już nie będzie: jej pourlopowych powitań od samych drzwi (i podłogi wzorowo zarzyganej z tęsknoty i stresu), zwalania mnie z poduszki w środku nocy, ciasta poobgryzanego z kruszonki, budzenia z łapką na policzku, gruchania z prośbą o napełnienie michy, towarzystwa przy myciu zębów, a z mojej strony – wąchania poduszki, która pachnie sierścią i sierści, która pachnie poduszką, jedzenia śniadań z nią na kolanach, dzielenia się z nią boczkiem z jajecznicy (wiem, nie powinienem), brzucha obolałego ugniataniem, ściągania z klawiatury laptopa albo z najwyższego regału, brania śpiącej kulki nocą z fotela do łóżka.

Już, już szukałem jej spokojnych zastępczych kolan należących do jakiejś cierpliwej emerytki.

To było ładnych kilka miesięcy temu.

I wiecie co? Wciąż tu jest.

Nie pytajcie mnie, jak to zrobiła.

Długo mówiłem jej: "ja cię tylko bardzo lubię, Loluś". Już jej tak nie mówię i chyba jej to pasuje. Mruczy i mruży oczy.

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI