Trudna sztuka brania

Poradnik pozytywnego myślenia na czas wyzwań

Dlaczego często łatwiej jest dawać niż brać? – zapytała mnie pewna bardzo mądra i niezwykle szczodrze obdarowująca innych od wielu lat kobieta. Być może już wcześniej dojrzewała we mnie hipoteza na ten temat, ale dopiero wtedy, stojąc obok niej w sali starego dworku, zobaczyłam to wyraźnie, w powietrzu gęstym od własnej i cudzej warsztatowej rozkminy. 
I zobaczyłam to tak: w naszych głowach i ciałach powstaje bardzo wcześnie pewne równanie. Jego podstawą jest przekonanie, że miłość (a także jej skromniejsza siostra, uwaga) może być dawana albo odbierana. Nawet jeśli – co na ogół jest prawdą – nasi rodzice naprawdę nas kochają, w momentach nieuchronnego zmęczenia, rozdrażnienia czy po prostu wtedy, kiedy odwracają się, żeby choć na chwilę zająć się innymi niż małe dziecko sprawami, właśnie wtedy w nas, niemowlętach, a potem małych dzieciach tworzy się to równanie. Nasz organizm oblicza, co sprawi, że dostaniemy więcej miłości, a co nam ją zabierze. Co sprytniejsi i bardziej oczytani rodzice wiedzą, że najlepiej, by osłabiać siłę tego równania i nieustannie wysyłać dziecku wiadomość, że kochane i przyjmowane jest zawsze, chociaż jedne z zachowań mogą być bardziej, a drugie mniej aprobowane. Jednakże konia albo i całą stajnię koni z rzędem temu tacie czy mamie, którym udałoby się nie zasiać w swoim dziecku choćby ziarenka, na którym wyrosłoby przekonanie, że miłość bywa warunkowa. 
I stajemy na starcie wyścigów. A tam często dowiadujemy się, że trzeba ustępować, dzielić się, dawać, obdarowywać i uważać swoje potrzeby za drugorzędne w stosunku do potrzeb innych. Uczymy się, żeby miłować bliźniego bardziej niż siebie samego – tak jakby było...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI