RÓŻNORODNOŚĆ I POGWAŁCENIE

Wstęp

Ceramika jest językiem prehistorycznym. W 2000 roku stworzyłem pracę – kawałeczek gliny, na którym jest napisane: „Autentyczny kawałek gliny z końca XX wieku”. On przetrzyma czas i będzie dokumentem dla przyszłych archeologów. Marek Cecuła jest artystą plastykiem, związanym z nurtem odrodzenia rzemiosła (Craft Revival). Zajmuje się ceramiką. Urodził się w Kielcach. 16 lat mieszkał w Izraelu, kilka lat w komunie w Brazylii. Od ponad 25 lat jest dziekanem wydziału ceramiki w Parsons School of Design w Nowym Jorku. Wykłada także w Norwegii. Jest kuratorem biennale w Izraelu.

Dorota Krzemionka-Brózda, Michał Gumowski: Każdy ma dom, miejsce, w którym jest zakorzeniony. Czy Pan ma takie miejsce? Gdzie ono jest?
Marek Cecuła: – Tu jest problem. Wyjechałem z Kielc, gdy miałem 16 lat. Mieszkałem w wielu miejscach: w Izraelu, Brazylii, Stanach. W każdym z nich czułem się u siebie. Ale zaczynam odczuwać chęć powrotu do miejsca, z którego pochodzę. To, co osiągnąłem za granicą, chcę przynieść tu i użytkować jako tutejszą wartość. Dopiero teraz, po wszystkich wycieczkach po świecie, rozpoznaję, czym ten kraj jest dla mnie. I nagle okazuje się, że język polski i kultura, z której pochodzę, mają swoją wartość, siłę. Nie jest mi łatwo powiedzieć, kim się czuję w tej chwili. To zależy od miejsca i czasu. Coraz bardziej czuję się obywatelem Polski, tym bardziej, że jestem tutaj. Kiedy wyjeżdżam za granicę, to jestem też Amerykaninem. Po tylu latach życia w Nowym Jorku czuję się nowojorskim.

– Co to znaczy czuć się nowojorskim?

– To taka energia, która dyktuje tempo, żeby rzeczy robić szybko, nie ma czasu na oczekiwanie. Charakter nowojorski jest trochę arogancki. Trzeba być praktycznym i konkretnym, bo ludzie nie mają czasu na głupstwa. Sadzę, że Nowy Jork jest dobrą szkołą dla kogoś, kto chce coś zdobyć, osiągnąć, zaproponować swoje możliwości. Ale bycie w Nowym Jorku jest bardzo wymagające. Trzeba dopasować się do standardu, który nakazuje, aby robić to, co „najlepsze”, „najwyższe”. Musisz utrzymywać to tempo, ciągle być na górze, bo jak tylko trochę zaśniesz, zapominają o tobie. Więc trzeba uczestniczyć, być widzialnym. I to zaczyna ciążyć. Ludzie przyjeżdżają do Nowego Jorku, żeby coś osiągnąć. Kiedy już to osiągną, zaczynają się zastanawiać, dlaczego tu jestem, co ja tu robię, ile mnie to kosztuje.

– Wyjechał Pan z Polski, gdy miał Pan 16 lat. Dlaczego?

– Poszukiwałem innych możliwości w życiu. To było spontaniczne. Szesnastoletni człowiek nie wyjeżdża sam z walizeczką i pięcioma dolarami w kieszeni, żeby zaczynać życie za granicą. Mało wiedziałem o korzeniach mojej rodziny. W domu nie mówiło się o pochodzeniu. O pogromie w Kielcach dowiedziałem się dopiero w Izraelu. Kiedy to się działo, mama wzięła nas – mnie, siostrę i brata – i pobiegliśmy na pociąg, którym ojciec wracał z Warszawy. Wskoczyła do pociągu, powiedziała do ojca, żeby nie wysiadał, i pojechaliśmy dalej, do Częstochowy. Nie pamiętam tego, bo byłem za mały. Ale to było częścią mojej przeszłości i niosłem ją dalej w przyszłość. W końcu Nowy Jork zamazał te wspomnienia, bo tam stajesz się zafascynowany tym, co się dzieje w tej chwili.

– Czy po wyjeździe do Izraela zaczęły się dokonywać zmiany w Pana tożsamości?

– To był proces rozpoznawania w sobie tej drugiej strony. W Izraelu zacząłem rozumieć, że jestem pochodzenia żydowskiego, i co to właściwie znaczy. Otworzyła się przede mną nowa kul...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI