Dzieci dwóch matek

Style życia

Zapisałam głosy nie tyle zupełnie dorosłych i ostatnich już uczestników Zagłady, co dzieci sprzed lat – tych porzuconych na drodze, zostawionych w kanale, niemających w świadomej pamięci wydarzeń sprzed życia z drugą mamą. 

„Czy znalazła pani to, czego szukała?” – zapytała mnie pani Lena, a ja nie umiałam jej odpowiedzieć, bo chyba to, co znalazłam, nie całkiem było tym, czego się spodziewałam. Znalazłam o wiele więcej. W blisko trzyletniej pracy nad książką o dzieciach Holocaustu najważniejsze były same spotkania i rozmowy. Czasem tylko milczeliśmy i patrzyliśmy sobie w oczy, czasem były łzy. Byliśmy w pewnym sensie potrzebni sobie nawzajem – takich rzeczy nie mówi się swoim dzieciom czy wnukom, bo chce się je chronić. O takie rzeczy nie pyta się swoich rodziców czy dziadków z tego samego powodu. Najważniejsze było to, żeby przekazać te historie. Gdy już skończyłam pisać, wisieliśmy na telefonie – ja się martwiłam, czy aby o wszystko zadbałam, czy będzie dobrze, a oni mnie uspokajali. 

Jedna z moich rozmówczyń, pani Inka, dziwiła się: „Po co ty się właściwie tym zajmujesz?”. Wielokrotnie sama zadawałam sobie to pytanie. Pamiętam, jak lata temu Mikołaj Grynberg, który miał już za sobą doświadczenie słuchania „o tamtym”, mówił mi z troską: „Jeszcze teraz możesz zawrócić, ale jeśli tego nie zrobisz, już z tego nie wyjdziesz”. 

POLECAMY

Wychodzą z ukrycia

Zostałam. Widocznie tego potrzebowałam. Dla siebie? Dla nich? Dla moich dzieci?

Żeby odpowiedzieć na to pytanie, by to zrozumieć, muszę się cofnąć do ciemnego pokoju, w którym wiele lat temu usypiałam moje malutkie dzieci. Zrozumiałam wtedy, że to, czego nie ma na wierzchu, i tak jest pod spodem pochowane. Choćby nie wiem jak bardzo się starać zapomnieć, to i tak tam zostanie. I będzie uwierało, dawało o sobie czasem znać, zacznie rozsadzać nas od środka, aż już nie będzie ratunku.

Nieopowiadane historie są obecne w przestrzeni miast – tak jak w mojej rodzinie, jak w mojej świadomości – nie na wierzchu, ale wyłażą jakimiś piwnicznymi okienkami, wyrastają z ziemi między szparami w płytach chodnika. 

Gdy mój młodszy synek miał jakieś trzy latka, tak świetnie się schował w czasie zabawy w chowanego, że nikt go nie znalazł. W końcu wyszedł z ukrycia, a ja pochwaliłam jego pomysłowość. Swoim cienkim głosikiem z nieukrywaną dumą zapytał retorycznie: „Czyli gdyby już była wojna, toby mnie nie znaleźli?”. Zatkało mnie. Bo ja o tym myślałam codziennie, ale przecież nie dzieliłam się tą myślą z domownikami.

Najwidoczniej niewypowiedziana przeze mnie na głos, krążyła w powietrzu, aż znalazła ujście. Ileż lęków przekazujemy nieświadomie swoim dzieciom? Ile lęków przekazali dziadkowie moim rodzicom, a oni dalej mnie? 

Wszyscy doświadczyliśmy tego w mniejszym lub większym stopniu, bo wszyscy tu żyjemy na cmentarzu. Codziennie piszą do mnie obcy ludzie. Piszą, że czytają i płaczą. Może to był błąd, że się nie dogadałam z producentem chusteczek higienicznych? – próbują żartować. Nie wiem, co im odpowiadać. Nie umiem. Mam mówić: „Dobrego płakania”? Bo przecież o dobre łzy tutaj chodzi – lecznicze. Przez cały czas pracy nad książką spotykałam się z moimi rozmówcami i razem z nimi płakałam. Oni często po raz pierwszy w życiu opowiadali o swoich największych traumach. Inni mówili już o tym wiele razy, ale dopiero teraz zrozumieli to dziecko w sobie, które lata temu zostało zmuszone do milczenia i zamknięte w kryjówce, któremu odebrano tożsamość. Wcześniej żyli jeszcze dorośli świadkowie Holocaustu, głosy dzieci, jak to głosy dzieci – były dodatkiem, bo wspomnienia porwane, bo to strzępki, wiele z nich wręcz słyszało, jak pani Ola, że ona to nic nie pamięta i w ogóle to niech nie opowiada, że wojna była dla niej taka straszna, skoro cały czas była z mamą i nawet nie wiedziała, że jest Żydówką. Teraz to dziecko zostało wreszcie wysłuchane. Zapisałam głosy nie tyle zupełnie dorosłych i ostatnich już uczestników Zagłady, co dzieci sprzed lat, tych porzuconych na drodze, zostawionych w kanale, niemających w świadomej pamięci wydarzeń sprzed życia z drugą mamą albo tych, którym nakazano, by były grzeczne i słuchały, bo inaczej – śmierć. 

Mama płakała, ciocia płakała

Miałam taki czas, że wstawałam rano i płakałam, żeby w ogóle móc zacząć dzień. Ten płacz spełniał funkcję terapeutyczną. Płacz i troska. Bez nich zapis naszych rozmów rzeczywiście byłby za ciężki dla czytelników. Nie napisałam tej książki, by epatować bólem czy pouczać czytających: zobaczcie, jakie...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI