Czekając na cud

Wstęp

Cud. Trzy litery, a mieszczą niezwykłość, której nie opiszą opasłe słowniki. Czyni go wiara, niewiara zaś usuwa z naszego życia. Jednak nawet wtedy, gdy nasz rozum wymazuje cuda, język odmienia je przez wszystkie przypadki. Może to nie przypadek? Szukamy go, marzymy „cudu choćby ciut...”. A kiedy nam się zdarza, nie zawsze go rozpoznajemy. Do czego potrzebny nam cud? Dodaje nam sił, czy może czyni nas bezbronnymi wobec przeciwności losu?

Życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: albo tak, jakby nic nie było cudem, albo tak, jakby cudem było wszystko” – twierdził Albert Einstein, wielki fizyk, przez laików uważany za człowieka, który obnażał, tłumaczył naukowo... cuda. Dla Einsteina odwieczną zagadką świata była jego zrozumiałość, zaś fakt, że człowiek może zrozumieć świat – cudem. Czy zatem cud potrzebuje zrozumienia, a człowiek – istota rozumna – cudu?

Zacznijmy od tego, co to jest cud. Według Słownika Języka Polskiego PWN, w praktyce językowej spotkać można dwa rodzaje cudów. Częściej, w mowie potocznej, cudem określamy „rzecz i zjawisko niepospolite, niezwykłe, wywołujące zdumienie, podziw”. Nas jednak bardziej interesuje drugie, nie tak przyziemne znaczenie cudu: „zjawisko, które według wierzeń religijnych nie wynika z praw przyrody, lecz daje się wyjaśnić tylko interwencją Boga”. Rozróżnienie między pierwszym a drugim rodzajem cudu nie jest tak proste, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Często bowiem mamy do czynienia ze szczególnego rodzaju stanami z pogranicza. Bo jak, na przykład, należy zakwalifikować taką oto sytuację: dochodzi do tragicznego wypadku samochodowego. Trzy osoby giną na miejscu, ale jedna wychodzi bez szwanku. Powiemy: „cudem uniknęła śmierci”. W jakim sensie używamy tu pojęcia „cud”? Czy mamy do czynienia jedynie „ze zjawiskiem niezwykłym, niespodziewanym”? A może doszło do interwencji Boga? Może to był cud, cud „prawdziwy”? Sceptycy zaprotestują i uznają, że tę sytuację można wyjaśnić nie tylko poprzez odwołanie się do boskiej interwencji, ale także do zbiegu okoliczności. Bo jeśli dopatrujemy się interwencji boskiej, to jak wyjaśnić, że Bóg ochronił jedną osobę, a trzem innym pozwolił zginąć? Można wprawdzie przyjąć, że „niezbadane są Jego wyroki”, ale przecież – powiedzą krytycy – prostsza i bardziej racjonalna jest analiza okoliczności i przebiegu całego zdarzenia.

Podobne przykłady można by mnożyć. Dziecko cierpiące na, wydawałoby się, śmiertelną chorobę wraca do zdrowia. Biznesmen spóźnia się na samolot, w czasie lotu dochodzi do katastrofy, wszyscy giną na miejscu; on ocalał dzięki temu, że nie zdążył na lotnisko.

Umysł zanurzony

Przyjrzyjmy się tym pytaniom z perspektywy konstrukcjonizmu społecznego (o konstrukcjonizmie szerzej pisałem w artykule „Opowieści, które nas tworzą” – „Psychologia Dziś” 1/2008). Zgodnie z tą perspektywą, prawda obiektywna jest nieosiągalna, a nasz świat – a ściślej to, jak go spostrzegamy – to wypadkowa możliwości naszego umysłu oraz społecznych uzgodnień (dyskursu). W każdej epoce, w myśl konstrukcjonistów, dominuje pewien dyskurs, który narzuca ludziom obraz świata i odpowiada na podstawowe pytania danej kultury. Już sama treść pytań podstawowych jest częścią owego dyskursu. W średniowiecznej Europie świat był objaśniany aktywnym udziałem Boga w życiu człowieka. Z kolei projekt oświeceniowy porządkował rzeczywistość, „wycofując” Boga z aktywnego udziału w świecie. Nie oznacza to, że nasze umysły działają na rozkaz dominującego dyskursu, jednak są w nim w znacznym stopniu zanurzone. Na ogół nie jesteśmy świadomi tego zjawiska.

Dziś trudno o jeden powszechnie obowiązujący dyskurs. Postmoderniści mówią o polifonicznym świecie. Nie ma już jednej teorii, która objaśniałaby nam w stopniu zadowalającym podstawowe pytania egzystencjalne. Nadal jednak pozostajemy w określonym dyskursie – dla uproszczenia nazwijmy go światopoglądem – i przy jego pomocy wyjaśniamy świat.

Zakładnicy założeń

Każdy próbuje zrozumieć świat dysponując innym zestawem przekonań. Jesteśmy skazani na wybór założeń wstępnych, bez których nie udałoby się nam ogarnąć tego, co się dzieje w nas i dookoła nas. Wstępne założenia są niezbędne, by organizować i porządkować nasze doświadczenie. W gruncie rzeczy są one uprzedzeniami, bo nasz umysł jest w nie wyposażony „uprzednio”, czyli przed doświadczaniem. Można powiedzieć, że owe uprzedzenia tworzą szczególnego rodzaju filtr, przez który postrzegamy świat. W zależności od tego, jakie przyjmiemy – najczęściej nieświadomie – wstępne założenia, takim jawi się świat. Innymi słowy, tak nam się świat postrzegany zorganizuje, jak się tego spodziewamy.

Ktoś, kto uważa, że ludzie to najczęściej złodzieje i łobuzy, szybko znajdzie w otaczającym go świecie potwierdzenie tej tezy. I odwrotnie: także ten, kto zakłada, że ludzie są dobrzy, znajdzie na to wiele dowodów. Mało tego, obaj będą zachowywali się w taki sposób (pierwszy nieufnie, drugi z pogodną życzliwością), że w efekcie kolejne doświadczenia potwierdzą ich założenia. Uprzedzenia dotyczą także spraw ogólnych i fundamentalnych. Jedni mają przekonanie (uprzedzenie), że Bóg ingeruje w sprawy tego świata, inni mają przekonanie (uprzedzenie), że dla zrozumienia świata idea Boga (będąca jedynie ludzkim wytworem) jest zbędna.

Być może niejeden wierzący obruszy się, że jego wiara nazywana jest tu uprzedzeniem. Tak jak ateiści mogą być niezadowoleni, że podobnie określam ich racjonalizm. Zaznaczam jednak, że kategorii tej nie używam dla zdeprecjonowania jakichkolwiek przekonań (na przekór temu, że pojęcie „uprzedzenia” często ma wydźwięk negatywny). Pragnę tylko podkreślić, że nasze doświadczanie świata jest poprzedzone założeniami.

Oczywiście, owe założenia nie biorą się znikąd, lecz pochodzą z własnych lub społecznie odziedziczonych poszukiwań. Jedni otrzymują...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI