Opór bierny, czy mierny

Tomasz Kozłowski

Rock umarł, śpiewał o tym już dawno Marylin Manson. Komu jak komu, ale jemu w tej kwestii chyba można wierzyć. Sam zresztą zgadzam się z tym twierdzeniem. Muzyka rockowa od samego początku oscyluje w całości między tylko kilkoma zasadniczymi funkcjami, największe przeboje jest w stanie z grubsza odtworzyć byle amator, schematy utworów, a nawet całych albumów, są przewidywalne, funkcjonują z powodzeniem jako jakaś idea, całkowicie poza nieugiętą rzeczywistością pięciolinii, co oznacza, że można je grać jak bądź, a i tak każdy pozna. Formuła musiała się prędzej czy później wyczerpać. Instrumentarium praktycznie zaprzestało twórczej ewolucji jeszcze w latach siedemdziesiątych, warstwę melodyczną opisują ledwie dwie najprostsze skale, przy czym dokonania nurtów art i psychedelic można potraktować jako wybitne, ale jednak, aberracje. Wybitne z uwagi głównie na romanse z wątkami umacniającej się w tamtych latach elektroniki. Sam jednak rock jest gatunkiem bezwstydnie prostym, w rzeczy samej, dziecinnym, typowym dla nieoszlifowanych gustów. To rozrośnięte, co prawda do rozmiarów potężnej tradycji, ale wciąż dźwiękowe przedszkole. Brzmi brutalnie? To może inaczej: tak jest od niedawna. Bo rock to muzyka buntu, to dźwięki, które programowo mają stawać okoniem. A z dzisiejszym buntem bywa już różnie. Dlatego, owszem, umarł, ale bynajmniej nie śmiercią naturalną. Rock wyzionął ducha powoli, choć tragicznie, w starciu z wygodą.

Oglądałem niedawno dokument o historii festiwalu w Jarocinie. I jak nie przepadam za samym rockiem, tak kolejny raz utwierdziłem się w przekonaniu, że odmiana punk po dziś dzień brzmi szczególnie autentycznie, chyba jako ta najbardziej ideowo zaangażowana. I snując takie rozważania, z dużym sentymentem przyglądałem się szarobrudnemu tłumowi, który pogował do standardów Siekiery, Dezertera, Farben Lehre i, jak w znanym hymnie, „spijał słowa” z ust wokalisty. Na twarzach uczestników widać było, prócz tanecznej ekstazy, błogość, radość z bycia wolnym, ale też przekorę wobec działań totalitarnego systemu.

Czy można by to określić świadomym, obywatelskim nieposłuszeństwem? Zapewne. W ślad za tymi zdjęciami podążały przebitki w festiwalu, którego edycje odbywały się już całkiem niedawno. Muzyka niby ta sama, ale klimat… chyba już nie ten. Wcześniejszą wolność od święta zastąpiło święto samowolki. Nie lubię takiego mentorsko-zrzędliwego tonu, ale ogarnęła mnie jakaś przedziwna nostalgia, gdy obok rzeki piwa, płynęła rzeka wymiocin i wulgaryzmów. Ideowy opór został zastąpiony trochę już chyba bezideowym. I czy jest to wciąż opór? Jeśli tak, to na jakich prawach i przeciwko czemu?

W młodej części społeczeństwa narasta jakieś przedziwne napięcie. Nie wiem, czy można je nazwać już buntem, ale z pewnością nie przyczynia się ono – jak ujęliby to zapewne pozytywni psychologowie – do powiększenia dobrostanu. Jest ono dyskretne, choć doskonale zauważalne, choćby pod postacią internetowych memów, które gloryfikują czasy minione i jednocześnie piętnują teraźniejszość a dokładniej – niedaleką, czyhającą już, przyszłość, utożsamianą z dorosłością, by nie powiedzieć – z przegraną na całej linii. To również symptomatyczne zjawisko. Start w dorosłe życie jeszcze kilkanaście lat temu był swoistym Świętym Graalem młodości. Dziś jest już smutną, odwlekaną, ale jednak koniecznością. Przykładowo, trafiłem niedawno na zdjęcie pokiereszowanej zjeżdżalni. A dokładniej – osieroconej drabinki prowadzącej na małą platformę. Ot i cała konstrukcja. Żadnej części „jezdnej”. Podpis pod zdjęciem oznajmiał: symulator życiowego startu po ukończeniu studiów. To tylko jeden drobny przykład.

Żeby nie być gołosłownym wspomnę o zaledwie dwóch „nurtach”, ale za to bardzo wyrazistych. Pierwszy z nich to memy spod znaku „jeśli to pamiętasz, to miałeś fantastyczne (w oryginale termin znacznie dobitniejszy) dzieciństwo”. Cały dowcip polega na tym, że w cyklu tym prezentowane są zdjęcia do bólu prozaicznych przedmiotów. Pojawiają się tam np.: rower, kapsle i karty z piłkarzami, kasety magnetofonowe, bohaterowie wieczorynek, trzepak, planszowe gry, proca – tylko tyle i aż tyle. Niedawno można było natrafić również na zdjęcie… psa (na marginesie: nieuleczalni pesymiści pokusili się również o zamieszczenie flagi Unii Europejskiej). Drugi cykl to „gimby nie znajo” ew. „gimby nie pamiętajo” (pis. oryg.) – który ma zbliżoną, humorystyczno-sentymentalną wymowę. I w tym przypadku przedstawiane są rzeczy powszechnie znane nieco starszej niż tytułowe gimby generacji, dziś natomiast masowo zapominane. Przykład to zdjęcie ołówka i kasety magnetofonowej. Bo „gimby nie pamiętajo”, co te dwa przedmioty mogą mieć ze sobą wspólnego. W memach tych kryje się nostalgia za czasem minionym połączona z nieskrywanym politowaniem dla najmłodszego pokolenia, kohorty wykorzenionej, ofiar etyki nadmiaru i estetyki przesytu. To również podprogowy przekaz mówiący: ta grupa nic nie wie, niczego nie umie. Ta grupa nic nie zrobi, niczego nie dokona. I jak żyć?

Z drugiej strony zauważalne są treści będące rozszerzeniem tematyki „zjeżdżalni bez zjazdu”, a więc konfrontacji z dorosłością. Młodzi dorośli odczuwają autentyczny strach. Koniec studiów postrzegany jest jako śmierć wieku niewinności, rezygnacja z marzeń, kwintesencja obaw. Co ciekawe, memy tego rodzaju wcale nie były rozpowszechnione jeszcze kilka lat temu, zupełnie tak, jakby pokolenie internautów nagle doświadczyło stosownego przebudzenia, bo gdzie te obawy były wcześniej? To niepokojący paradoks, że w – teoretycznie – wolnym kraju, będącym bądź co bądź cząstką kultury zachodniej, wejście w dorosłość kojarzy się z jakąś formą rezygnacji, tym bardziej, że konsumpcyjny system wartości stara się zapewniać nas, że nie musimy, nie powinniśmy rezygnować z niczego. (...)

Całość już niebawem w miesięczniku "Odra"

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI