Kafka na diecie

Tomasz Kozłowski

Gdyby społeczeństwo konsumpcyjne było tytułem, podtytuł brzmiałby: wszystko na sprzedaż. I nie chodzi o to, że w dzisiejszych czasach każdą rzecz można zamienić w usługę w ramach szerszego abonamentu – od chrzcin po pogrzeby. Chodzi również o wszędobylski ekshibicjonizm. Autoerotyzm namiętnie uprawiany w galeriach społecznościowych portali. Narcyzm zahaczający o perwersję, nastawiony na pieszczenie się czyimiś lajkami. Jednym słowem – targowisko próżności, ogólny konsumencki bezwstyd.

Nie ma sensu licytować się na odnotowane przykłady przekraczania granic wstydu. (Jako – bądź co bądź – naukowca, uraża mnie najbardziej bezwstyd, a wręcz duma z własnej niewiedzy, dość już powszechna). A skoro tak, czy w dzisiejszych czasach w ogóle jest jeszcze miejsce na jakąkolwiek odmianę wstydu? Pytanie symptomatyczne samo w sobie. Pytanie z drugim dnem.

Wstyd to mechanizm, bez którego społeczeństwo nie może poprawnie funkcjonować, a którego pełne rozumienie wykształca się u ludzi w okolicach 3-4 roku życia. Wówczas mały człowiek zaczyna rozumieć, że w danej sytuacji oczekiwano od niego innego zachowania. Zaczyna odczuwać dyskomfort i rozumieć jego źródło. Oczywiście nie jest to jedyny mechanizm wspierający społeczną kontrolę. Narzędzie z nieco wyższej półki to sumienie. Z dużo niższej – strach i ból. A zatem, skoro konsumpcjonizm tak ochoczo wypiera wstyd – czy wracamy do prostszych formacji społecznych, opartych na lęku i przemocy? Możliwe, choć nie do końca.

Jeśli się dłużej zastanowić, konsumpcjonizm całkiem sprawnie stworzył obszar odgrodzony od reszty rozległymi pokładami wstydu. Wstydzimy się niepowodzenia, smutku, zwątpienia. Melancholia i jej pochodne to dziś prawdziwa terra prohibita. Lepiej tam nie zaglądać, nie tykać. A jeszcze lepiej się z takimi ciągotami nie ujawniać.

Na podobne rozterki mogą pozwolić sobie co najwyżej kohorty pokwitające, które z jakichś powodów uważają, że depresja i dół (a nawet samobójcze próby) mogą być modne. Wystarczy wspomnieć zbolałe nurty emo i goth. Jednak z chwilą wejścia na rynek pracy wypadałoby już odpuścić, porzucić czarniawe łaszki, założyć uśmiech, zapuścić (kto może) wypielęgnowaną hipsterską brodę i zostać barwnym apostołem nowej religii: rozwoju osobistego. Całym życiem, pracą, czasem wolnym, dietą, seksem, profilem na Facebooku i garderobą świadczyć należy o wewnętrznej równowadze, harmonii, samospełnieniu i samowiedzy.

Andre Spicer i Carl Cederström, autorzy „Pętli dobrego samopoczucia” po wirtuozowsku wskazują, że współczesna kultura z powodzeniem ruguje ze swojego repertuaru emocji smutek, zwątpienie, ból, rezygnację. Jednostki, które przeżywają podobne niepokoje są mniej produktywne, mniej konkurencyjne, a przez odstawienie ideologii fit – również narażone na częstsze choroby i urazy, a więc – droższe w utrzymaniu. Słowem, o krok od społecznego pasożyta!

Nie wypada być dziś niewesołym. Wypada za to chwalić się całym wachlarzem pozytywnych przeżyć, od urlopów, poprzez imprezy, rodzinne spędy, na treningach i żywieniu kończąc. Każda dziedzina powinna zaświadczać o uprawianiu prywatnego ogródka, wyznawanej filozofii dobrego życia i wypełnianiu stosownych sakramentów. Bo udana kariera, miłość, rodzina i szczęście to nic innego, jak wybór, którego wystarczy dokonać. I gotowe. Jeśli coś nie wychodzi – wina leży w nas samych. Jeśli czujesz się źle – zmień to, wybierz dobre emocje. Można? Można! Cóż, niekoniecznie. Pamiętajmy, że w naszej szczęśliwej epoce wskaźniki depresji, samobójstw i rozwodów mają się dobrze jak w żadnej innej. Przypadek?...

Nakreśliliśmy już szybki portret wiodących dziś prym, przypatrzmy się teraz ich wstydliwemu przeciwieństwu. Po drugiej stronie barykady znajdują się grupy odrzucone: szarzy, smutni, biedni, otyli, niewyznający żadnej z modnych ideologii, niepodążający za żadną dietą, bez harmonogramu crossfitu. Wstyd zarezerwowany jest właśnie dla nich, doprawia się im zatem stosowne wyrzuty sumienia i zaprasza do programów telewizyjnych, w których wszystkie dziedziny smutnego życia stosownie się poleruje. Pogubionym indywiduom funduje się trenerów, coachów, chirurgów, dietetyków, terapeutów, menadżerów i udowadnia, że nadwaga, bałagan w domu, tłusta cera i potłuczone relacje w rodzinie, a nawet podupadająca restauracja to nic innego, jak kwestia odpowiedniego – pozytywnego rzecz jasna – nastawienia i zaangażowania. Jeśli doskonały przepis nie zadziała – przegrałeś, człowieku, życie. Wstydź się. Jeśli działa – masz powód do dumy, dopieszczaj ego, bo zasłużyłeś. A inni niech zazdroszczą. Jakie to proste!...

(...)

Zapraszam do letniego wydania "Madame"

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI