Żeby mogło się zdarzyć, trzeba marzyć

Praktycznie

Naukowcy odkryli, że fantazjujemy przez blisko połowę naszej dobowej aktywności. I dobrze! Kto nie umie marzyć, ten nie osiągnie wiele. Ale trzeba wiedzieć, „jak” marzyć.

W kulturze owładniętej obsesją na punkcie wydajności bujanie w obłokach bywa traktowane jako strata czasu, symptom prokrastynacji albo po prostu... lenistwo. A to błąd – przekonują psychologowie i neurolodzy – bowiem marzenia mogą być bramą do naszej kreatywności. Pomagają nam uświadomić sobie najskrytsze pragnienia, odkryć nadzieje i obawy. Jak tłumaczy prof. Eric Klinger, psycholog z University of Minnesota, jeden z pionierów badań nad marzeniem: „Paradoksalnie, marzenie czyni nas lepiej zorganizowanymi. Zwykliśmy myśleć o fantazjowaniu jako o czymś chaotycznym i bezkształtnym, a przecież jedną z jego funkcji jest utrzymanie porządku w naszej głowie. Marzenia sygnalizują, co może nadejść oraz pomagają wypróbować nowe sytuacje, przyszłe scenariusze i plany. Ponadto skanują dotychczasowe doświadczenia, dzięki czemu możemy wyciągać z nich naukę. A przy okazji są cennym kanałem komunikacji z samym sobą”. Jakie jeszcze korzyści płyną z oddawania się marzeniom?

POLECAMY

Uzależnieni od marzeń

Wszyscy marzymy, ale nasze fantazje nie mają wspólnej treści, ponieważ dotyczą osobistych celów i spraw. Prof. Klinger odkrył jednak, że dwa wątki powtarzają się w marzeniach wielu uczestników jego badań. To „bohater-zdobywca” oraz „cierpiący męczennik”. 

W pierwszym przypadku marzenie dotyczy osiągnięcia spektakularnego sukcesu i pragnienia bycia podziwianym albo posiadania supermocy i pokonywania osobistego lęku. Fantazje tego rodzaju odzwierciedlają potrzebę kontroli i wznoszenia się ponad życiowe frustracje. Drugi motyw wiąże się z uczuciem niedocenienia przez najbliższe otoczenie – marzący wyobraża sobie więc sytuacje, gdy inni zaczynają żałować swego egoizmu i pojmują, jak cudowną osobą on jest. Taka wizja zazwyczaj odnosi się do byłego kochanka, który odszedł, a teraz błaga o drugą szansę, lub członków rodziny/współpracowników pragnących uzyskać przebaczenie za to, że potraktowali marzącego niesprawiedliwe. 

Czasem te podróże do alternatywnej rzeczywistości stają się uzależnieniem. Wymyślając idealne warianty siebie, „nałogowi” marzyciele wreszcie mogą poczuć się spełnieni. Wie coś o tym trzydziestoparolatka z Oregonu, Cordellia Amethyste Rose, od dzieciństwa kreująca w głowie niezliczone role. Nie tylko dla siebie, ale i dla swoich zmyślonych przyjaciół, którzy dojrzewali razem z nią, a potem zakładali wyobrażone rodziny. „Nauczyłam się prowadzić bujne wewnętrzne życie towarzyskie” – twierdzi kobieta, która grono fikcyjnych postaci uznała za ciekawsze od realnych. To z bohaterami własnej wyobraźni rozumie się najlepiej – wspólnie dobrze się bawią i wiodą intelektualne dysputy, podczas gdy osoby z zewnątrz „tylko frustrują i chcą rozmawiać o jakichś głupotach”. Dopiero na założonym przez siebie forum internetowym Wild Minds poznała prawdziwych (czyli istniejących w rzeczywistości, a nie tylko w jej marzeniach) znajomych. Podobnie jak Rose wyobrażali sobie przyjaciół i utrzymywali z nimi relacje w marzeniach. Odczuli więc ulgę, gdy odkryli, że nie są w tym odosobnieni i że mają komu zwierzyć się z rytuałów, poczucia wstydu oraz braku zrozumienia ze strony rodziny czy psychoterapeutów. 

Tę internetową społeczność opisały psycholożki Jayne Bigelsen i Cynthia Schupak w ar...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI