Ojciec, rysiek, młody, my

Laboratorium

W mediach pojawiła się tylko lakoniczna informacja: dwudziestopięciolatek, skoczył, prawdopodobnie samobójstwo, okoliczności bada prokuratura. Andrzejowi do pełnego obrazu śmierci brata brakuje kilku szczegółów.

Spotykali się regularnie. Raz, dwa razy w tygodniu. Andrzej i jego najmłodszy brat a jedyny przyjaciel – Młody. Ostatnie rozmowy były monotematyczne: ONA i ich nieszczęśliwa miłość. Zawładnęła światem Młodego. Jego myślami, uczuciami. Mówił tylko o niej, non stop wałkował. Andrzej już wie, że brat wołał o pomoc. Wtedy myślał, że to mu minie. I minęło... Definitywnie.

POLECAMY

Oboje z Martą, przyrodnią starszą siostrą, uważają, że ONA nie była głównym powodem. Owszem, kroplą przepełniającą czarę goryczy – tak. Dramat zaczął się dużo wcześniej. Młodego nie było jeszcze na świecie, kiedy jego rodzice postanowili stworzyć piekło sobie nawzajem i swoim dzieciom.

Ojciec – wysoki, przystojny, wesoły, wykształcony, o szerokich zainteresowaniach i ogromnym uroku osobistym. Pięknie śpiewał, grał na flecie i pianinie. Wychowany przez matkę i jej trzy siostry egoista, notorycznie zdradzający pierwszą żonę, która wystawiła mu walizki za drzwi.

Matka, nauczycielka matematyki, to – zdaniem Andrzeja – cherubinek w rozpadającej się, kłótliwej warszawskiej rodzinie. W wieku osiemnastu lat nie umiała samodzielnie przejść przez ulicę. – Ale ładna była.

Zawsze miała mnóstwo dobrych chęci i bardzo mało zdrowego rozsądku – dodaje Marta.

A jednak się zeszli: uwodzicielska nieodpowiedzialność z urodziwą niemocą. A potem kolejno przyszli na świat: Andrzej, Rysiek (o nim później) oraz Młody.

Pierwsze wspomnienie

Paniczny lęk i krzyki matki – to Andrzej pamięta wyraźnie. Sam też pewnie wrzeszczał, gdy ojciec w alkoholowych zwidach próbował na niego i na matkę przewrócić meblościankę. Miał wtedy tylko trzy lata i myślał, że zginie, że będą z mamą „plackami”. Nieustanne awantury. I nieprzespane noce, bo może matkę trzeba będzie bronić. I nieuzasadnione myśli, że może powinien mieć nóż pod poduszką, choć atak nigdy nie nastąpił, bo były jednak rzeczy, których ojciec by nie zrobił.

Psycholog nazwałby zapewne ich rodzinę dysfunkcyjną. Oni sami nie boją się określenia rodzina patologiczna. Ale w rozmowie ze mną najczęściej używają terminu: wypaczona. Oboje dodają, że w tym wszystkim była miłość. 

– Może i wypaczona, ale miłość – mówi Andrzej. – Do nas, dzieci, i może do siebie wzajemnie też. Mama zawsze wysłuchała i starała się pomóc, tak jak umiała, choć na ogół kończyło się to radą typu: „jak wychodzisz z domu, to załóż buty”. 

Młody napisał: „Zacząłem się przejmować i... zwariowałem”.

 

– Mnie Basia nigdy nie potraktowała gorzej niż któregokolwiek z chłopaków – dodaje Marta. – Zawsze była bardzo serdeczna.

Pytam ich o ojca. O to, co robili razem z ojcem. – A czego nie robiliśmy! 

Mimo że Marta i Andrzej wychowywali się osobno, to oboje twierdzą, że z ojcem odkrywali świat. Znał się na drzewach, naśladował głosy ptaków. Pojechać z dzieciakami nad Wisłę – pierwszy. Zamki z piasku budować – pierwszy. Poprosić operatora walca drogowego, żeby pozwolił się dzieciom przejechać. Ojciec bez przerwy śpiewał, nucił, mruczał, recytował wiersze. Wszystko, jak pamiętają jego dzieci, interesowało go i wszystko mogło być piękne. Tylko życie stawało się coraz straszniejsze. I w końcu ojcu grzbiet przetrąciło.

Jakby po nim walec przejechał

Rok 1983. Rysiek, młodszy brat Andrzeja, ma prawie dwa lata, a Młody urodzi się siedem lat później. 

– Zobacz – powiedziała Basia do byłej żony ojca, matki małej Martusi, gdy się przypadkowo spotkały u okulisty – jaki Rysiu jest silny, jak się pręży i usiłuje usiąść.

– Moja matka tylko spojrzała – opowiada Marta – a potem rozbebeszyła pieluchy i sprawdziła odruchy u dwulatka. „On ma atak padaczki. Czy ty tego nie widzisz?” – brzmiał jej profesjonalny werdykt. 

Na porodówce Rysiek dostał 10 punktów w skali Apgar – pełnia szczęścia każdego rodzica. Marta i Andrzej do dziś zachodzą w głowę, jak to było możliwe. Fakt pierwszy: na oddziale była posocznica... Fakt drugi: stopień uszkodzeń Ryśka świadczy o tym, że był chory już w łonie matki. Miał dziecięce porażenie mózgowe, czterokończynowy niedowład oraz upośledzenie w stopniu głębokim, ale szpital napisał, że Rysiek jest zdrowy, więc jego rodzice w to uwierzyli. Niczego nie zauważyli przez dwa lata? – Może wytłumaczyli sobie, że każde dziecko jest inne? – oboje tłumaczą. – Albo że dziecko ma prawo nie mówić do trzeciego roku życia? Że skoro próbuje z takim...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI