Nim przyjdzie na nas czas

Profile

Zacząć nareszcie żyć  – to chyba jedyny sposób, by przygotować się do śmierci. Wreszcie być takim, jakim się jest, dojść do własnej natury. Przede wszystkim przestać kłamać – sobie, światu. Zobaczyć innych i siebie takimi, jakimi jesteśmy. To nie jest proste, ale dopiero wtedy można przyjąć i dać miłość.

BOGDAN BIAŁEK: Przegoni nas, długo tu nie posiedzimy, bo już go irytujemy. Żonę zostawił tam gdzieś, w krzakach, a sam będzie teraz wokół nas krążył tak długo, aż nas wygoni... A jak znajdzie jedzenie, to jeszcze jego żona się tu pojawi, przywoła ją.

POLECAMY

MAGDA BRZEZIŃSKA: Czyja żona?

Tego kosa, który tam chodzi. Będzie się teraz darł. Przychodzi do naszego ogrodu, bo tu jest mnóstwo dżdżownic. Gdy dekarz kładł nowy dach na naszym domu, prosiłem, żeby przypadkiem żadnych kwasów nie spuścił na trawnik, bo zabrakłoby dżdżownic dla kosa. I żeby nam żaby nie spłoszył. Żaba mieszka u nas już ładnych parę lat. Kiedyś ją Kicia połknęła. Wypluła, ale bardzo cierpiała po tej żabie – kasłała, ślinotok miała. Nawet za wiewiórką nie ganiała. A ta wiewiórka taka dziwna, świętokrzyska nędza. Podrzucamy jej orzechy, ale nic nie tyje. A jakie ma dziwne zwyczaje... W marcu, gdy jeszcze liści nie ma, kładzie się na tej cieńszej części gałęzi i zasypia. Wiatr wieje, gałąź się trzęsie, a ona śpi. Mogłaby się trochę przesunąć i już by miała bardziej stabilną część gałęzi. A ona nie, na tej cieńszej. Sójki jej dokuczają – zbierają się w kilka i gonią ją, łobuzy!

Ja chcę o śmierci rozmawiać, a Pan mi życie pokazuje – drzewa w ogrodzie pełne soków, kosy, szpaki...

A jak inaczej o Niej mówić? Jak do Niej dojść, jak się z Nią spotkać, jeśli nie przez życie?

To jakie było Pana pierwsze spotkanie ze śmiercią? Pamięta je Pan?

To było bardzo wcześnie. Miałem niecały rok, gdy umarł mój starszy brat, Jaś. Miał pięć lat. Jedyna fotografia, jaką mam z dzieciństwa, to zdjęcie z Jasiem – Jaś jedzie na rowerku, a ja stoję obok niego. Mama już się nie podniosła po śmierci Jasia. Ta śmierć w ogóle zmieniła całą naszą rodzinę, to była dla nas chyba większa trauma niż aresztowanie ojca przez UB i pozbawienie rodziny środków do życia, zarekwirowanie połowy mieszkania, upokorzenia, nędza. Mama czuła się winna śmierci Jasia, bo przegnała go z kuchni, żeby nie przeszkadzał, a on wybiegł z domu prosto pod koła samochodu. Jest takie zdjęcie naszej rodziny nad trumną Jasia: siostra ojca trzyma mnie na rękach, a ja wskazuję na Jasia leżącego w trumnie. Wedle relacji ciotki mówiłem wtedy, że Jaś „pi”, czyli śpi. Jego śmierć położyła się cieniem na całym moim życiu i chyba z nią wiązało się wiele problemów, z którymi nie do końca się uporałem. Pamiętam takie rozmowy z wczesnego dzieciństwa: „A ile Boguś ma lat?”. „Dwa”. „A pamiętacie, jak Jaś miał dwa latka, to...”, „A ile Boguś ma lat?”. „Trzy”. „A pamiętacie, jak Jaś miał trzy latka?”. Ja ciągle byłem w tym dziecięcym pokoju i goniłem cień. Z tego czasu pozostał we mnie przekaz: kochają cię wtedy, kiedy umrzesz. Dopiero jak umrzesz, gdy znikniesz bezpowrotnie, to wszyscy za tobą tęsknią, wspominają cię, kochają.

Julian Barnes, wspominając w Wymiarach życia swoją żonę, pisze: „to, że ktoś umarł, może oznaczać, że nie żyje, ale nie oznacza, że nie istnieje”. Jaś umarł, ale istniał?I tak, i nie... Bo co znaczy: „istnieje”? Co to w ogóle znaczy „istnieć”? Heschel mówi, że właściwością istnienia jest czas, zatem czy może istnieć ten, kto nie żyje, kto – jak się wydaje – jest już poza czasem, naszym czasem? Owszem, zatrzymujemy go w pamięci, ale on już nie podlega czasowi, przemianom czasu. Istnieć oznacza chyba... podlegać przemianie.

Świadomość, że śmierć wyrzuci nas poza czas, może wzbudzić lęk...

Lęk przyszedł dosyć późno, w liceum. Byłem już trochę nafaszerowany literaturą. Zaczęły się pojawiać takie momenty paniki – czułem się jak ktoś, kto zajrzał przez dziurkę od klucza i zobaczył coś, czego nie powinien zobaczyć, co nie było dla jego oczu. Jakbym zobaczył coś, co przerastało możliwość pojęcia tego, co widzę. Właściwie nie nazwałbym tego lękiem, ale raczej... grozą. Uczuciem, które pojawia się, gdy widzisz wojnę, destrukcję, rozpad, unicestwienie, znikanie. Jeżeli był to lęk związany ze świadomością, że życie się skończy, to nie z powodu tego, że moje życie się skończy, ale że wszystko się skończy. Szedłem białostocką ulicą Warszawską w pogodny dzień, mijałem piękne, roześmiane kobiety. Radosne, swobodne. A ja patrzyłem na nie i widziałem śmierć. Ich uroda, radość ewokowały – w mojej świadomości – nieuchronność kresu, przemijalność bytu, wszelkiego bytu, tego, co istnieje na nasz, ludzki sposób rozumienia. Z początku to niespodziewane doświadczenie budziło grozę. Ale potem, wraz z upływem lat, to już człowiek wie, widzi, że tak po prostu jest, że jest jak jest, jest to, co jest. Widzę drzewo, które kiedyś uschnie, zgnije, wichura je powali. I co z tego wynika? Nic. Widzę nastolatków idących ulicą. Wiem, że umrą, że ta chwila przeminie, że oni przeminą tak samo jak drzewo. Po prostu to widzę, nic z tego nie musi wynikać, nie wprawia mnie to w żaden tremor, drżenie. Jak się już przeżyło sześćdziesiąt lat, to nie ma się złudzeń... Mam coraz mniej iluzji. W tej jednej chwili jest nie tylko to, co jest teraz, ale i to, co było, i to, co będzie. Było już tych śmierci tyle..., umarło już tak wielu, których spotkałem po drodze, że wiadomość o kolejnej śmierci nie robi na mnie większego wrażenia. Umarł, to umarł. Był czas na niego. Wszystko przemija. Ta chwila, ta myśl, ten cień, ten dźwięk, ten nastrój, to światło pośród liści, ten ptak. Wszystko przechodzi i znika, i przychodzi nowe.

Ktoś obliczył, że co pięć sekund przychodzi czas na dziewięć osób. Więc od chwili, gdy zaczęliśmy rozmawiać, na całym świecie umarło już... ponad półtora tysiąca ludzi. I z każdym naszym słowem umierają następni.

Tak to już jest. Przemijanie jest istotą, rdzeniem istnienia. Ja tego doświadczyłem, uświadomiłem to sobie i oswoiłem dosyć wcześnie. Przypomina mi się świetny film dokumentalny Jana Holoubka o Gustawie Holoubku i Tadeuszu Konwickim. Jest tam taka scena, gdy spacerują po lesie i Holoubek mówi o towarzyszącym mu zawsze poczuciu, że nikt nigdy nie umarł, że jego przyjaciele, znajomi, bliscy nie umarli, żyją w jego wyobraźni. Wyznaje Konwickiemu: „Wiesz, Tadzieńku, może to jest strasznie głupie i pewnie bie...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI