Ludzie z wysypiska

Nadzieja

Nasze wyobrażenia na temat bezdomnych niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. To nie oni, lecz my żyjemy ze sobą jak wilki – siedzimy w domach z alarmami, z dobrze ubezpieczonymi samochodami schowanymi w garażach, odgrodzeni od sąsiadów wysokimi murami.

MAGDA BRZEZIŃSKA: – Przez czternaście lat odwiedzała Pani ludzi mieszkających na podmoskiewskiej Swałce – największym wysypisku śmieci w Europie. Pomagała im Pani i dokumentowała ich życie. Jak się żyje wśród odpadów, w nieludzkich warunkach? Czy miała Pani choćby przez moment poczucie, że tym ludziom człowieczeństwo zostało odebrane?

POLECAMY

HANNA POLAK: – Ja nie miałam takiego wrażenia, wręcz przeciwnie! Ale poczucie odsunięcia, odrzucenia przez świat, wypchnięcia poza nawias to największy problem ludzi żyjących na Swałce. Mają świadomość tego, że – jak mówi Olga, jedna z bohaterek filmu – traktuje się ich jak robaki. Wielu z tych, których poznałam przez te czternaście lat i którzy zostali uwiecznieni w filmie, już nie żyje. Jula – główna bohaterka – powiedziała mi kiedyś, że oni czekali na mnie, kochali mnie, bo nie odsuwałam się od nich, nie brzydziłam się smrodu, wszy, chorób. Pozwalałam tym ludziom usiąść blisko, dotknąć mnie. Nie zdawałam sobie sprawy, że byłam dla nich bardzo ważna – reprezentowałam bowiem zewnętrzny świat, ze strony którego wcześniej doświadczali tylko odrzucenia. Nasze spotkania dały im poczucie, że jednak świat nie całkiem ich odrzucił, że ich potrzebuje. Żałuję, że nie dożyli premiery filmu o nich, że nie zobaczyli, z jak wielkim zrozumieniem, empatią odbierani są przez widzów na całym świecie. Myślę, że sprawiłoby im to wielką radość. Poczuliby się docenieni.

A co do ich człowieczeństwa… Wielokrotnie dawali dowody, że w tych koszmarnych warunkach są jeszcze bardziej ludźmi, że zachowali swoją godność. W tym sensie odnieśli sukces jako ludzie, bo nie stracili tego, co najważniejsze – serca, gotowości do tworzenia bliskich relacji, przyjaźnienia się, kochania. Mało tego, wartości te jeszcze bardziej uwydatniły się w nich w tym „nieludzkim” miejscu. Zresztą, z takim ludzkim, przyjacielskim podejściem bezdomnych spotkałam się nie tylko w Rosji. Gdy wracałam z festiwalu filmowego i z bardzo ciężkim bagażem wysiadłam na dworcu w Warszawie, to bezdomni od razu zaoferowali mi pomoc i dźwigali moje walizki do autobusu. Inni podróżni nie zauważyli, jak męczę się z tymi wszystkimi pakunkami, natomiast bezdomni kręcący się po dworcu zwrócili na mnie uwagę i pomogli mi. Czasem patrzymy na nich z góry albo z lękiem, a tak naprawdę nie ma powodów, by się ich bać – są niezwykle życzliwi i przyjacielscy. Owszem, mają swoje problemy, uzależnienia, bo jak nie można sobie inaczej poradzić z samotnością i brakiem materialnego sukcesu, to na ogół się to zapija. Ale to nie oznacza, że tracą swoje człowieczeństwo, godność. Kiedy zapytałam matkę Juli, czy życie na wysypisku było dobrym, czy może złym doświadczeniem w jej życiu, ona odpowiedziała: „dobrym, bo tutaj stałam się bardziej tolerancyjna, zaczęłam rozumieć innych, stałam się bardziej wyrozumiała, ludzka”.

A wydawałoby się, że w takich warunkach, w „domkach” czy raczej lepiankach ze śmieci, z codziennym poszukiwaniem czegokolwiek do jedzenia, człowiek człowiekowi może stać się wilkiem…

– Ja widziałam coś innego na Swałce – tu ludzie potrafią wspierać się wzajemnie. Zresztą w tych dramatycznych warunkach w sposób niezwykły można doświadczyć czegoś, co określiłabym jako swego rodzaju mistycyzm życia. Skrajne sytuacje są wyzwaniem, zmuszają nas do nowych poszukiwań w sobie, uczą pokory, zrozumienia, życia według innej hierarchii wartości. Myślę, że nie bez przyczyny w pismach wielu wybitnych filozofów i mistyków znaleźć można apoteozę biedy. Oczywiście bieda sama w sobie nie jest dobra, ale czasami to właśnie ona uruchamia w ludziach tak głębokie pokłady człowieczeństwa, z których istnienia nie zdawali sobie wcześniej sprawy. Dla mnie to było szczególnie poruszające odkrycie w kontakcie z mieszkańcami Swałki.

Jak Pani trafiła na to wysypisko? Czy mogła tam Pani wejść legalnie z kamerą?

– Dotarłam tam dzięki bezdomnym dzieciom z Moskwy. Gdy kręciłam film „Dzieci z Leningradzkiego”, to właśnie one opowiedziały mi o dzieciach, które żyją na wysypisku. Zaprowadziły mnie do nich, wprowadziły do tego środowiska. Pokazały, jak można się tam dostać – oczywiście tylko nielegalnie, bo droga oficjalna nie istnieje, nigdy nie spotka się z pozytywną odpowiedzią władz. Na początku wcale nie myślałam o nakręceniu dokumentu, raczej o tym, jak tym ludziom konkretnie pomóc. Zrozumiałam jednak, że jednym ze sposobów pomocy jest opowiedzenie światu o nich i ich życiu.

Co Panią najbardziej zaskoczyło, gdy zaczęła Pani odwiedzać ludzi na Swałce? 

– Przede wszystkim zaskoczyło mnie to, że za murem wysypiska śmieci mi...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI